fot. East News

To samo - niełatwe, ale warte uwagi kino - można powiedzieć o filmie "Wróg", z brawurową, bo podwójną rolą Jake'a Gyllenhaala. Pewnie od czasu oscarowego "Brokeback Mountain" nikt nie ma wątpliwości, że to aktor z talentem, ale dobrze, że o tym przypomniał. Jak zagrać postać i jej sobowtóra tak, żeby wyraźnie się odróżniały? Być może to jest zadanie ze szkoły aktorskiej, ale efekt robi wrażenie.

Jake najpierw gra profesora historii, wykładowcę uniwersyteckiego. Potem, zmęczony, wręcz działający w transie codziennie tych samych czynności - nagle zauważa swojego sobowtóra. To drugorzędny aktor, grający w filmie, który profesor ogląda na DVD. Co ciekawe, oba sobowtóry, choć różnią się stylem, czy sposobem chodzenia, a przede wszystkim poziomem testosterownu - mają w sobie podobieństwo, które przeraża ich samych. Być może są jednością, dwiema wersjami tego samego życia?

Od początku można interpretować sobowtóra jako narastającą schizofrenię bohatera, jednak film zostawia wiele miejsca na inne możliwości. Np taką, że profesor spotyka się z sobą, którego nie wybrał, sobą którego bardzo nie chce, albo przeciwnie, o którym podświadomie marzy. Gratka dla widzow lubiących "psychoanalizować", jak widać. Uwaga, zakończenie wbija w fotel. I absolutnie wyzwala z dziwnego ciężaru, jaki towarzyszy oglądaniu tego klaustrofobicznego filmu.