Bela Komoszyńska fot. Karol Grygoruk

Bela Komoszyńska
Jedyna kobieta w pięcioosobowym zespole Sorry Boys

Jako kobieta w męskim zespole pozostaję sobą. Może dlatego, że mam w sobie też pierwiastki męskie.
Tak samo mężczyźni muzycy mają dużo cech kobiecych. Jesteśmy mocno poprzenikani – to pomaga w relacjach partnerskich. Nie ma tematów, których nie mogę poruszać z mężczyznami, ale inna bywa wrażliwość rozmowy. Po dłuższym czasie z facetami w towarzystwie kobiet znajduję świeżość i odnowę psychiczną.
Do Sorry Boys trafiłam przez ogłoszenie, że zespół rockowy potrzebuje wokalistki. Chłopcy do dziś twierdzą, że byłam jedyną osobą, która się zgłosiła, także nie mieli zbyt dużego wyboru. Od tego czasu minęło osiem lat, wydaliśmy dwie płyty. Teraz pracujemy nad trzecią.

Czasami przed koncertami bywają stresujące momenty, zwykle z powodów czysto technicznych – gdy coś przestaje działać na scenie. Ale zdarzają się też rzeczy zaskakujące i piękne. Graliśmy plenerowy koncert w Warszawie na juwenaliach. Pogoda była fatalna – ciemne chmury i deszcz. Ale gdy Tomek zagrał pierwsze dźwięki piosenki „The Sun”, chmury się rozstąpiły i wyszło słońce.

Komponuję i piszę teksty, więc czuję się odpowiedzialna za całościową wizję i utrzymanie zespołu na konkretnej ścieżce, tak żeby wszyscy wiedzieli, w którą stronę idziemy. Poza tym, że lubię chłopaków osobiście, to bardzo cenię ich jako muzyków. Każdy z nich jest świetnym instrumentalistą. Czuję się szczęściarą, że los mnie z nimi zetknął. Nie zasypujemy się na co dzień komplementami, nie słodzimy sobie, bo byłoby to śmieszne, ale okazujemy sobie szacunek.
Bywają awantury, ale są krótkie i oczyszczające. Nigdy nie czułam się traktowana protekcjonalnie jako kobieta w męskim gronie ani nie stwarzałam dystansu. Kiedy gramy, wszyscy jesteśmy po prostu muzykami. To już nie są czasy, kiedy dziewczyny musiały walczyć z mężczyznami rękami i nogami o swoje miejsce. Szkoda, że wciąż kobiet instrumentalistek, zwłaszcza w muzyce rozrywkowej, jest mniej.