Fot.Tomasz Tyndyk

Do kin weszły dwa lmy z Twoim udziałem: „Pokot” Agnieszki Holland i „PolandJa” Cypriana Olenckiego. Zacznijmy od „PolandJi”.

Pierwszy raz spotkałem się z reżyserem tutaj, w klubokawiarni na Chłodnej w Warszawie. Spodobał mi się scenariusz – mówi o współczesnym stylu życia warszawiaków, a w zasadzie Polaków w dużym mieście. Mój bohater budzi się rano i znajduje w kuchni węża boa. Przez całydzień próbuje się go pozbyć, odsyłany kolejno do pracowników zoo, straży miejskiej, biura rzeczy znalezionych. Ta produkcja to taka mozaika, kilka splatających się historii. Cyprian Olencki nie miał dofinansowania z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Powiedział: „Wkładam w ten film wszystkie pieniądze, zbieram ekipę aktorów, na których mi zależy". I to podejście też mnie urzekło — podążanie za marzeniem, którym jest film, i podjęcie dużego ryzyka.

Widziałeś już film?

Tak, moim zdaniem jest udany. Wyszedłem z kina z uśmiechem na twarzy. Szkoda tylko, że zmieniono tytuł — wcześniej był „Stambuł", od nazwy kebaba, w którym przecinają się wszystkie historie. Poza tym zwiastun i plakat sugerują zupełnie inny film. A to nie jest głupia komedia. Niewiele takich powstaje.

To teraz „Pokot". Jak Ci się pracowało z legendą kina?

Bardzo dobrze, bo Agnieszka kocha aktorów, bardzo o nich dba, jest na nich wyczulona — w pozytywnym sensie. Dla aktora praca z tak doświadczonym reżyserem jest zawsze dobra: patrzę, jak ona kręci, z jakich ustawień, czego potrzebuje do danej sceny. Agnieszka jest też wymagająca. Jak tylko coś było nie tak, od razu to punktowała. Mówiła: „Co to ma być? Jeszcze raz!" (śmiech).

Jest gwałtowna?

Bywa, jak wielu reżyserów. Rozumiem, że pasja czasem wyraża się w ten sposób.