Arkadiusz Jakubik: Jest dobrze, fot. Artur Wesołowski

Z żoną Agnieszką Matysiak jesteś już 20 lat. Jaka ona jest?
Zodiakalny Skorpion. Cudowna, złośliwa bestia. Piekielnie inteligentna. Czyta jedną książkę dziennie. No mówię ci, mól książkowy. Ja przy niej wymiękam intelektualnie. Jesteśmy z sobą 20 lat. Para aktorów, para świrów. Lubię po prostu przy niej leżeć i milczeć. Nic nie robić, nie spinać się, nie szarpać. Lubię z nią być. Niezmiennie. Kilkanaście lat temu podjęliśmy decyzję, że wyprowadzamy się z Warszawy. Zamieszkaliśmy pod Konstancinem. Ja tak lubię to miejsce, że gdy otwieram bramę wjazdową, odruchowo wyłączam komórkę. Nie ma ze mną kontaktu. Jestem offline do następnego dnia.

Ta wyprowadzka pod Warszawę to była ucieczka?
To był przypadek. Długo mieszkaliśmy z Agnieszką w kawalerce na warszawskim Nowym Mieście. Klimatyczne miejsce, ale klitka, jeden pokój, aneks kuchenny. Paliłem wtedy jeszcze jak smok. Urodził się Kuba. W przedpokoju nadymione tak, że można było siekierę powiesić. Zaczęło być nerwowo. Mieliśmy wrażenie, że zaraz się pozabijamy. Napisaliśmy ogłoszenie, że zamienimy mieszkanie na dwupokojowe, nawet zadłużone. Po jakimś czasie dzwoni facet, że ma dwupoziomowe mieszkanie, 68 metrów, i chętnie zamieni się z nami na kawalerkę. Zbaranieliśmy. Co to dla niego za interes? Ale postanowiliśmy się umówić.

Czuję, że w tej historii jest drugie dno.
Zgadłaś. Półtora roku wcześniej miałem dziwną przygodę. Była trzecia, czwarta nad ranem, wracam do domu. Zaczepia mnie człowiek. W ręku ma dwie reklamówki wypełnione książkami i pyta mnie, czy nie kupiłbym od niego dobrych, świetnie wydanych albumów. Ja patrzę na niego, mówię, że nie mam pieniędzy, ale mogę zaprosić go do domu na herbatę, bo widzę, że potrzebuje z kimś pogadać. Odmówił i szybkim krokiem zaczął się oddalać. Coś mnie tknęło, żeby za nim pójść. Zbiegłem za nim po schodach do restauracji Pod Herbami. Za barem stoi szczyl, właśnie wypłaca mężczyźnie honorarium za te książki... w postaci sześciu piw. Facet jedno piwo wypija na miejscu i szybko wychodzi. Zaczepiam go. Stajemy w bramie. Zaczyna mi opowiadać o sobie: że jest alkoholikiem, że jest chory, że musi się napić, a nie trzyma w domu pieniędzy. Stąd te książki... Próbuję go zaprosić na herbatę do domu, ale on znika gdzieś w bramie. Cięcie.

Opowiadasz mi film? Mieliśmy gadać o Twoim życiu...
Nie, to życie. Półtora roku po tym zdarzeniu dzwoni do nas facet z ofertą zamiany mieszkania. Umawiamy się na placu Zbawiciela. Do naszego tico wsiada wysoki, przystojny mężczyzna w kapeluszu i płaszczu. Dojeżdżamy i on pokazuje nam piękne mieszkanie. Mówię mu, że to dla niego jest kompletnie nieopłacalne. On zwierza się, że pracuje w Ministerstwie Obrony Narodowej, bo z zawodu jest wojskowym, miał 30 lat, jak dostał pułk we władanie... Jak to usłyszałem, to zaczął mi się film przewijać. Stoję w tej bramie na Nowym Mieście, a tamten facet mówi do mnie: „Zacząłem pić, kiedy zostałem pułkownikiem. Miałem 30 lat, jak dostałem pułk we władanie”. Patrzę, a to jest ten sam gość. Nie poznałem go. Zatkało mnie, przestałem się odzywać. Pojechaliśmy zobaczyć naszą kawalerkę. A on mówi: „Proszę państwa, możemy podpisywać od razu umowę”. Zgłupiałem, czułem w tym przekręt. Powiedziałem Agnieszce o tamtym spotkaniu w bramie. Wyobraź sobie, że nie było w tym żadnej ściemy. Zamieniliśmy się na mieszkania. Czysta metafizyka. To był jedyny facet, który mi tak bardzo w życiu pomógł. Bezinteresownie. Mieszkaliśmy tam przez kilka lat. Wtedy uwierzyłem, że wszystko, co robisz w życiu, źle czy dobrze, w najbardziej nieoczekiwanym momencie jak bumerang wróci do ciebie.

To historia, którą mógłbyś spokojnie włączyć do filmu ,,Pod Mocnym Aniołem“.
To na szczęście jest historia z happy endem. Pan Marek przestał pić, przez kilka lat przychodził na nasze premiery z nowymi narzeczonymi z ministerstwa, wyleczył się. Przez dobrych kilka lat utrzymywaliśmy kontakt.

W ,,Pod Mocnym Aniołem“ grasz tirowca alkoholika. Pijesz wódkę z gumofilca, wymierzasz sprawiedliwość za zdradę, cierpisz, chlejesz, znów cierpisz. Znów widza nie pozostawiasz obojętnym.

Ten typ tak ma. I ten typ nazywa się Smarzowski. Idziesz na jego kolejny film i dostajesz cios, centralnie w splot słoneczny i ciężko się podnieść z fotela. Prawda jest taka, że nie zaśniesz po tym filmie, bo ten film cię rozjedzie. Nie ukrywam, że ja sam wyszedłem z tego filmu rozwalony. Zabrakło mi słów. To była któraś wersja montażowa i ktoś z ekipy zapytał mnie, co uważam. Nie byłem w stanie rozmawiać. Chciałem jak najszybciej wyjść, zostać sam. Wiesz, ja postanowiłem pokazać ten film swoim synom. Jesteśmy już po obejrzeniu „Kids”, „Requiem dla snu”, teraz będzie „Pod Mocnym Aniołem”. Taki kanon dla młodego dzieciaka. Trzy rzeczy, z którymi się zetkną i będą musieli się skonfrontować. I mieć świadomość, że za wszystko, co złe, ponosi się w życiu konsekwencje.

Od dziesięciu lat jesteś na fali. Jakubik genialny w epizodach, świetny w pierwszoplanowej roli, rewelacyjny jako rockman rockowego zespołu. Nie boisz się, że Cię zagłaszczą?
Nie przesadzaj, to nie jest tak, że co chwilę dzwoni Smarzowski, Leszek Dawid czy Maciej Pieprzyca. Dlatego pomagam losowi. Mam zawodowe ADHD. Muszę coś robić. Do wakacji siedziałem na planie, zagrałem w trzech filmach, teraz kończę castingi do musicalu o Ryśku Riedlu, który reżyseruję w Katowicach, za miesiąc wchodzimy do studia nagrywać drugą płytę Dr. Misia. Skończyłem scenariusz drugiej fabuły, a „Prostą historię o morderstwie” złożyliśmy właśnie do Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Jest dobrze.

Rozmawiała Monika Stukonis