Aktor, reżyser czy muzyk? Które wcielenie jest ci najbliższe?

Nie jest tak, że którąś z tych aktywności lubię najbardziej. Wszystkie te trzy planety, trzy przestrzenie są dla mnie równie ważne i modlę się o to, żebym nigdy nie został postawiony wobec dylematu, z której z nich mam zrezygnować. Te trzy światy wzajemnie się dopełniają, a zarazem dają mi te rzeczy, których nie znajdę na pozostałych planetach. Pierwszą z nich jest Aktorstwo, granie w filmie czy w teatrze. Druga planeta to Reżyseria i związane z tym dla mnie nieodzownie pisanie scenariuszy - filmowych czy teatralnych. Trzecia to Muzyka. Póki co, dzięki kalendarzowi prowadzonemu ze szwajcarską precyzją, te trzy przestrzenie, planety, udaje się jakoś ze sobą pogodzić.

Któraś z tych trzech planet jest bardziej zazdrosna od pozostałych?

Myślę, że najgorzej ma się planeta aktorska do tej muzycznej. Ale nie chodzi tu o mnie, tylko o dwa światy, które do siebie nie przystają. Wręcz odrobinę się nie lubią, nie cenią. Muzyków może irytować fakt, że niektórzy aktorzy mają konotacje muzyczne. Takie ambicje uważane są za coś w rodzaju fanaberii. Z dużym dystansem patrzy się na aktorów, którzy kojarzeni są z wrocławskim przeglądem piosenki aktorskiej - zwłaszcza ze starych czasów. Aktor przebierał się na czarno, wchodził smutny na scenę usytuowaną na tle czarnej kurtyny, stawał smutny przed mikrofonem, dostawał spot w twarz i śpiewał. Przeżywał i śpiewał. Albo bardziej grał, że śpiewa. Czasem też, że przeżywa. Na szczęście to w ciągu wielu lat się zmieniło i festiwal ten jest pełen poszukiwań, odważnych eksperymentów, odważnych decyzji kolejnych dyrekcji. Ale podobnie jest ze światem filmowym, który nie za bardzo ceni muzyków, którzy mają ambicje aktorskie. Kilku takich muzyków pojawiło się w filmach fabularnych i serialach i aktorzy myśleli wtedy „Jak to? Tak bez szkoły teatralnej, bez warsztatu? Przychodzą amatorzy, a chcą zostać gwiazdami filmu!”.

Są wyjątki?

Oczywiście! Na przykład Piotrek Rogucki, z zawodu aktor, kiedyś stały członek składu Teatru Rozmaitości Grzegorza Jarzyny. Sam go widziałem w kilku spektaklach i był najlepszy. Jemu udała się sztuka połączenia dwóch światów - założył zespół Coma i święci z nim od wielu lat triumfy. Ale mam wrażenie, że on musiał dokonać wyboru, przed którym ja nie chciałbym stanąć - jego w całości pochłonęła kariera muzyczna. Tylko od czasu do czasu ma powroty do aktorstwa, ale dzisiaj zdecydowanie kojarzony jest z muzyką. Drugą osobą jest Marysia Peszek, którą pamiętam z czasów Teatru Studio. Potem poszła w kierunku muzyki i to na niej skupia dzisiaj swoją twórczość. Ja natomiast chcę te dwie dziedziny łączyć. Po prostu. Jedyne sensowne nazwisko, któremu udało się w całości połączyć te dwa światy to Jared Leto, który prowadzi 30 Seconds To Mars i jest laureatem Oscara. Także można! (śmiech)