12. Their Satanic Majesties Request (1967)

Jagger i spółka dali się ponieść trendom w 1967 roku i nagrali swój własny psychodeliczny album. Jednak chłopakom nie udało się wejść na poziom Beatlesów z prostej przyczyny – było to zupełnie obce terytorium dźwiękowe dla nich. Album jest mocno chaotyczny, ale stanowi ciekawe kuriozum w dyskografii grupy. I zawiera przy okazji naprawdę mocne momenty: „She’s A Rainbow” i „2000 Light Years From Home”.

11. Black and Blue (1976)

To album, na którym słuchać, że dominującym songwriterem był Jagger. Przede wszystkim w inspiracji muzyką reggae. Wokalista był już wtedy tak mocno zmęczony graniem rock n'rolla, że szukał pomysłów, które nie zawsze dobrze spajały się ze stylem grupy. Na pewno nie pomagał też fakt, że Stonesi byli wtedy w okresie przejściowym z powodu zmian na pozycji drugiego gitarzysty. Ale nawet te wszystkie rzeczy nie sprawiają, że mamy tutaj do czynienia ze złym albumem. Wręcz przeciwnie. Czai się sporo uroku w tych kompozycjach (nie wszystkich rzecz jasna) i wciąż grupa nie straciła swojego groove’a. Mimo wszystko lubię tę płytę. 

10. It’s Only Rock ‘n’ Roll (1974)

Jedni tę płytę uważają za przejaw ówczesnego kompozytorskiego bankructwa zespołu, inni zaś widzą ją jako kawał dobrego rockowego albumu. Raczej skłaniałbym się w stronę drugiej opinii nawet jeśli słychać, że Stonesi byli już zmęczeni swoją muzyką. Wiecznie naćpany Richards doprowadził do tego, że Jagger zaczął mocniej przejmować stery w grupie w tamtym czasie, ale mimo wszystko muzycy nie stracili aż tak wiele zawadiackości. Tutaj wyróżnia się funkujące „Fingerprint File”.

9. Between the Buttons (1967)

Interesująca sprawa z tym albumem, bowiem jest ich najbardziej eklektycznym w karierze. Usłyszymy tutaj bogate instrumentarium oraz wypady w psychodelię i barokowy pop. Dzieje się sporo i nawet chwile, gdy Stonesi brzmią bardziej jak The Kinks, nie mają znaczenia, bo „Between the Buttons” dostarcza mnóstwo inspirującej muzyki. Rzecz niesłusznie niedoceniana.

8. Goats Head Soup (1973)

„Goats Head Soup” zawsze musiało się okazać rozczarowaniem po serii czterech arcydzieł pod rząd, ale jest to album, na którym nie brakuje świetnych momentów. Znajdziemy zarówno brudne gitarowe kawałki, gdzie Jagger jest w swoim demonicznym trybie, jak i cudowne melancholijne ballady jak „Coming Down Again” i „Winter”. Kolejny album, który jest niesłusznie niedoceniany.

7. Tattoo You (1981)

„Tatoo You” to ostatni znakomity album w dorobku Stonesów. Choć pamięta się głównie z niego zabójczo chwytliwe „Start Me Up”, to jednak jego największym walorem są natchnione utwory R&B z drugiej połowy. Jest w nich jakaś refleksyjność, która sprawia, że potrafią naprawdę poruszyć („No Use in Crying”, „Waiting on a Friend”).

6. Aftermath (1966)

To pierwszy świetny album Stonesów, który przy okazji składa się w całości z oryginalnych utworów. To nieodparta mieszanka popowej melodyki w rhythm and bluesowym wydaniu. Wystarczy włączyć genialne „Under My Tumb”, by się przekonać, że Jagger i Richards na swojej czwartej płycie byli już w pełni uformowanymi twórcami piosenek.

5. Some Girls (1978)

Pojawienie się tego albumu nagle przypomniało wszystkim, jak wielkim zespołem są Stonesi. Zespół ożywił się twórczo dzięki inspiracjom zaczerpniętym z dwóch wówczas modnych gatunków muzycznych: punka i disco. Efektem końcowym było ostatnie arcydzieło w ich karierze – z jednej strony napędzane przez ostre utwory („Lies”), a z drugiej przez fantastyczne wojaże w parkiety („I Miss You”). Aż szkoda, że nie zakończyli kariery po „Some Girls” - lepszego pożegnania nie mogliby nam zaoferować.

Tu się zaczyna spory problem, bo poniższe cztery albumy równie dobrze można umieścić ex aequo, ale z bólem serca postanowiłem je rozdzielić.

4. Beggars Banquet (1968)

Pierwsze arcydzieło Stonesów nie zawierało już praktycznie nic z psychodelii czy barokowego popu poprzednich albumów. Zespół wrócił do swoich korzeni, tworząc surowe blues rockowe kawałki, w których pobrzmiewa coś demonicznego. Najlepszym przykładem tego jest rzecz jasna zainspirowane sambą „Sympathy for the Devil”, ale na szczególną uwagę zasługuje „Jigsaw Puzzle”, najbardziej pokręcona rzecz na albumie.

3. Let it Bleed (1969)

Drugie arcydzieło Stonesów jest nawet jeszcze lepsze niż „Beggars Banquet”. Przesiąknięty złowieszczą aurą, „Let It Bleed” w idealny sposób oddaje swoim brzmieniem burzliwy nastrój końcówki lat 60. (wojna w Wietnamie, zamachy na aktywistów i polityków). Co więcej, zawiera moim zdaniem najlepszy utwór rockowy w historii – „Gimme Shelter”. Jego apokaliptyczny nastrój zawsze wywołuje u mnie ciarki.

2. Sticky Fingers (1971)

Trzecie arcydzieło zespołu jest ich najposępniejszym albumem w karierze. Wypełnione po brzegi odwołaniami do narkotyków, „Sticky Fingers” zachwyca z jednej strony mistrzowsko obleśnymi hymnami jak „Brown Sugar”, a z drugiej genialną, mistyczną balladą „Moonlight Mile”. Stonesi ekspercko ogrywają tutaj także country rockowe i funkowe klimaty. To przy okazji ich najrówniejszy album – nie ma ani jednego kawałka, który można byłby uznać za zbędny.

1. Exile on Main St. (1972)

Czwarte arcydzieło Stonesów to ich najbardziej ćpuńska płyta. Praktycznie każdy kawałek brzmi, jakby nagrali go kolesie, którzy ledwo ciągną z powodu swojego hedonistycznego stylu życia (co akurat wcale nie mija się z prawdą, biorąc pod uwagę, że Richards ostro leciał wtedy na heroinie). „Exile on Main St.” jest cudownie niechlujne, swobodne i dekadenckie. Pochowany w miksie Jagger śpiewa jak ktoś, kto walczy o swoje życie. Nie ma chyba płyty, która lepiej i bardziej wiarygodnej oddawałaby trudy rock n’ roll’owego życia.