Coco Chanel 
Słynny numer 5

A gdyby tak na flakonie perfum Chanel zamiast piątki pojawiła się szóstka, a torebka domu mody o nazwie 2.55 zamiast w lutym 1955 roku powstała rok wcześniej – czy też odniosłyby sukces? Coco pewnie by powiedziała, że nie. Rewolucjonistka przedwojennej mody wierzyła w numerologię i interesowała się astrologią. O tym, że szczęście przyniesie jej numer 5, usłyszała od wróżki. Według numerologii piątka sprzyja wynalazcom i jest symbolem awangardowych pomysłów. Gdy w 1921 roku Ernest Beaux, perfumiarz pracujący nad pierwszym zapachem Chanel, pokazał Coco próbki perfum, to choć spodobał jej się numer 22, wybór padł na 5. Obsesja Gabrielle wobec tej cyfry była ogromna. Projektantka pokazywała kolekcje zwykle 5 maja, a w jej apartamencie przy 31 Rue Cambon wisiał żyrandol z kryształami układającymi się na kształt „5”. Dla jej twórczości istotnym symbolem był też jej znak zodiaku. Złoty lew był dla niej jak talizman – jego figurki piętrzyły się w apartamencie, a w kolekcjach pojawiał się na okuciach czy guzikach. I nie zabrakło go w pierwotnym projekcie torebki 2.55. 

Znalezione obrazy dla zapytania chanel nr 5 campaign

Delfina Delettrez
Trzecie oko

Lubi o sobie mówić, że jest alchemiczką. Delfina Delettrez, potomkini rodu Fendich, magią interesowała się od dziecka. „Kiedyś znajomy podarował mi czarno-białe kości do gry. Uwielbiałam ich dźwięk i fakt, że ślepo podąża się za tym, co pokazują. To trochę jak słuchanie intuicji, a ta nigdy mnie nie zawiodła” – opowiada. Szósty zmysł Delfiny mówił, by nie szła śladami Fendich, a nawet nie używała rodowego nazwiska, bo utrudni jej to karierę. Kiedy była w ciąży, założyła markę biżuteryjną, a pierwszy talizman zaprojektowała córce – pierścionek z dwoma rączkami trzymającymi rubin, który według wierzeń daje szczęście i ochronę. Sławę przyniosły jej wysadzane kolorowymi kamieniami szlachetnymi błyskotki z motywem oka. Do ich zaprojektowania zainspirowała ją usłyszana w dzieciństwie historia o kobiecie, która za każdym razem, gdy jej ukochany wyjeżdżał, przyszywała mu do rękawa symbol oka. We współczesnych amuletach Delfiny nic nie jest przypadkowe, nawet dobór kamieni jest konsultowany z astrologiem. Ewidentnie zyskała sobie przychylność gwiazd – jest najmłodszą projektantką, której biżuteria jest w stałej kolekcji Musée des Arts Décoratifs w Paryżu. 


Yves Saint Laurent
Sekretna broń mistrza

Wszystko, co tworzył, zamieniało się w złoto. Trapezowa sukienka? Hit lat 50. Smoking? Zmienił oblicze kobiecej mody, a nawet rozpoczął we Francji rewolucję seksualną. Militarny płaszcz? Na pewno masz w szafie! Czy to jego geniusz, czy jakaś nadprzyrodzona moc sprawiała, że projektował same hity? I jedno, i drugie. Talent talentem, ale Yves Saint Laurent miał coś jeszcze – Moujika. Francuski buldog w biało-czarne łaty miał nosa do mody. Dosłownie. Saint Laurent wierzył, że każdy materiał, na którym usiądzie jego pupil, stanie się bestsellerem w kolekcji. Dlatego regularnie wpuszczał go do atelier. Jako prawa ręka projektanta Moujik doczekał się portretu, i to spod pędzla samego Andy’ego Warhola. Artysta najpierw w typowej popartowej manierze namalował mistrza, a kilka lat później Moujika. Yves Saint Laurent tak bardzo kochał buldogi francuskie, że każdego kolejnego nazywał tak samo. 


Christian Dior
Pod szczęśliwą gwiazdą

Znaki od losu mogą być różne. O powstaniu domu mody Dior zadecydowała złota gwiazdka, o którą pewnego dnia potknął się projektant. To ona wyznaczyła jego ścieżkę kariery, ale jak pisał w autobiografii, magiczne znaki otrzymywał całe życie. Podobno pierwszy raz wywróżono mu sławę, gdy miał 14 lat: „Będziesz bez pieniędzy, jednak dzięki temu, że kobiety ci sprzyjają, odniesiesz sukces” – przepowiedziała mu wróżka w rodzinnym Grandville. Wiele lat później w Paryżu Christian Dior trzykrotnie spotkał w tym samym miejscu przyjaciela z dzieciństwa, który szukał głównego projektanta dla znanego francuskiego domu mody. Uznał wtedy, że na pewno nie jest gotów na takie stanowisko, ale pojawiła się słynna gwiazdka, która do dziś jest symbolem marki. Od tamtego czasu projektant stał się jeszcze bardziej przesądny, a jego pokazy zaczęły przypominać magiczne rytuały. Przynajmniej jedna rzecz w kolekcji musiała nazywać się „Grandville” i mieć wyszyty motyw konwalii (ulubionego kwiatu Diora), choć i tak przezornie wrzucał je do sukienek i obsesyjnie rozpylał ich zapach. Sam stał na pokazie zawsze w miejscu, które wskazała mu jego tarocistka Madame D. Ponadto wierzył w moc numeru 8. Jego kształt był inspiracją kroju sukien z jego pierwszej kolekcji. Słynne atelier Christiana Diora znajdowało się w ósmej dzielnicy, w kamienicy z ośmioma piętrami i ośmioma pracowniami. Przypadek?

Tekst: Angelika Warlikowska