O zuchwałej i chyba najgłośniejszej kradzieży lat 80. media rozpisywały się nie tylko w tym czasie, ale i przez kolejne dekady. Jeszcze w 2016 roku przypominano o „katedrze w Gnieźnie, która padła ofiarą świętokradztwa”. W tym roku napomknięto o „kradzieży, którą żyła cała Polska”. 

Co dokładnie stało się w Gnieźnie w nocy z 19 na 20 marca 1986? Przestępcy odpiłowali z XVII-wiecznego relikwiarza srebrną figurę św. Wojciecha i spoczywające na jego rogach rzeźby aniołów. Dla milicji była to wtedy sprawa priorytetowa – stosunki między Kościołem a władzą od niemal dwóch lat (w 1984 operacyjni Departamentu IV SB zamordowali ks. Popiełuszkę) były, delikatnie mówiąc, napięte. Władza nie mogła sobie zatem pozwolić na kolejne potknięcie, tym bardziej, że w społeczeństwie wrzało, a stopienie Żelaznej Kurtyny nadchodziło nieuchronnie. Prasa podsycała nastroje. Jak pisano 21 marca w „Expressie Poznańskim”: „barbarzyństwo włamywaczy przypomina okrucieństwo zabójców św. Wojciecha”. Do rozwiązania sprawy zaangażowano więc niemal cały aparat – od komendy wojewódzkiej i najlepszych kryminalnych po służbę bezpieczeństwa – a konkretnie pion inwigilujący księży, by sprawdzić czy nie ma tu do czynienia z „polityczną prowokacją”.

W tym miejscu zaczyna się opowieść Sebastiana Buttnego – „Święty”. Andrzej Baran (Mateusz Kościukiewicz) jest znerwicowanym, bardzo ambitnym milicjantem, zajmującym się dotąd sprawami, za które zabrać się nie chciał nikt inny. Tak medialne śledztwo oznacza poważną nobilitację dla funkcjonariusza, choć już po chwili poznajemy prawdziwe przesłanki stojące za jego przyznaniem. Ale prawda jest taka, że Baran się po prostu do tej roboty nadaje – o sztuce wie sporo. Skąd? Od żony, Joli (Lena Góra), dziennikarki i historyczki sztuki. 

Samo śledztwo i jego ekspresowe rozwiązanie (złodzieje ukradli rzeźbę, by ją przetopić, nieporadnie pozostawiając po sobie masę śladów, przez co szybko „wpadli”) to nie wszystko, co Buttny chce pokazać. Wprowadza więc do filmu historię, opartą na przekazach, tajemnicach skrywanych przez dzieła sztuki i ludzi, którzy nie chcą, by ktoś je rozwiązał. Baran rozpoczyna więc swoje prywatne śledztwo, by znaleźć przyczynę grabieży. Niemożliwe przecież, żeby chodziło wyłącznie o pieniądze. 

To dobry kierunek, choć już znany z „Kodu Leonarda da Vinci” Dana Browna i jego ekranizacji w reż. Rona Howarda. Albo z książki „Mistrz z Prado” Javiera Sierry. Tak Brown, jak i Sierra (choć ten drugi ciekawiej i sprytniej) prowadzą historię tkając coraz bardziej skomplikowaną pajęczynę powiązań, intryg i sekretów. Na każdym kroku ich bohaterowie interpretują sztukę. To ona kryje wskazówki. W „Świętym” też mamy dzieło, które trzeba zinterpretować –  Drzwi Gnieźnieńskie wykute w drugiej połowie XII wieku. Ich znaczenie objaśnia mężowi Jola Baran. I robi się naprawdę ciekawie – ukradzionej rzeźbie odrąbano siekierą głowę, zupełnie jak św. Wojciechowi w 997 roku (został stracony przez pogan, których starał się nawracać). A 997 to numer alarmowy na milicję – przecież w jej szeregach oficjalnie najwięcej było ateistów. 

I nagle, gdy przygotowany jest już solidny grunt, wkracza reżyser (a zarazem scenarzysta), by brutalnie i z nieznośną regularnością ciąć każdy napoczęty wątek. A w zasadzie go, jak tę rzeźbioną głowę, odrąbać. Dostajemy poszarpany scenariusz, którego nie da się obronić. Jakby Buttny bał się magii w realizmie. Ale dlaczego? Na fantazję i zjawiska niesamowite przyszykował już siebie, aktorów, a finalnie widzów. Tylko po to, by wszystkich ostatecznie rozczarować. 

Podobne rozczarowanie to też mdłe, bezbarwne postaci – w zasadzie wszystkie, oprócz Joli. Lena Góra jako dziennikarka podróżująca po świecie pokazała emocjami koloryt nieosiągalnego jeszcze wówczas dla zdecydowanej większości Polaków Zachodu. Kościukiewicz, Lichota czy Dymecki nie mieli w zasadzie czego zagrać. 

Elementem godnym pochwały są natomiast zdjęcia Łukasza Gutta, scenografia Elwiry Pluty i bardzo dobre kostiumy autorstwa Mai Skrzypek i Agaty Dziurgot. 

Zawiodła niestety warstwa muzyczna, którą zajął się węgierski kompozytor i aktor Péter Pejtsik. Wielokrotnie rozjeżdżała się z obrazem, tworząc drugą opowieść i wprowadzając chaos. 

I tylko Świętego żal…