1993 rok, szpital w Nowym Targu. Diagnoza: Grzesiek jest w spektrum autyzmu, dlatego nie reaguje na wszystko, co mówi do niego rodzina. Trzy lata później diagnozę potwierdzają specjaliści z Rabki-Zdrój: rozwój chłopaka jest zaburzony. Nikomu nie przyjdzie nawet do głowy, że Grzesiek w rzeczywistości jest po prostu mocno niedosłyszący. Jego rodzice - Małgorzata i Łukasz - przeżyją szok, gdy uświadomi ich w tym młoda nauczycielka. Ich czternastoletni syn dzięki aparatowi słuchowemu, a potem implantom będzie musiał nauczyć się mówić i funkcjonować w otoczeniu, jak normalnie uczą się dzieci o połowę młodsze.

Tak zaczyna się oparta na faktach opowieść Bartosza Blaschke. W tego typu historiach reżyser jest jak saper, który kroczy po polu minowym. Pułapka czyha na każdym kroku - zbyt łatwo popaść w sentymentalizm, nadmierną emocjonalność albo litość. Niesamowicie imponuje, z jaką pewnością Blaschke idzie przed siebie - tam, gdzie inni tonęliby już w lukrze i łzawości, twórca wynurza się w kapoku wypełnionym dystansem, rzeczowością i konkretem

Uznanie należy się za to, jak reżyser patrzy na poszczególnych bohaterów. Grzegorz, owszem, jest pokrzywdzonym przez los i ludzi człowiekiem. Należy mu się empatia, a dyskusja, na jakim poziomie jesteśmy jako społeczeństwo, skoro pozwalamy, by ludzie z niepełnosprawnościami byli zostawiani sami sobie, powinna być naturalną konsekwencją powstania tego filmu. Co nie znaczy, że Blaschke patrzy na chłopaka bezkrytycznie. Przeciwnie: unaocznia nam, czym są jego humory, bezwzględny upór, a nawet egoizm. Blaschke nie fałszuje rzeczywistości. Pokazuje nam, że Grzegorz myśli wyłącznie o sobie. Trudno jednak, by było inaczej, skoro nie dostał szansy, by nauczyć się normalnego funkcjonowania.

Z „Sonaty” bardzo dokładnie dowiadujemy się, co to znaczy żyć pod jednym dachem z osobą z poważną niepełnosprawnością. Kapitalne są sceny, w których oglądamy, jak cierpi brat Grzegorza - zawsze ten drugi, którego problemy, rozterki, radości i święta są mniej ważne. Przecież jest zdrowy, potrafi sam o siebie zadbać. Rodzice muszą skupić się na Grzegorzu. Michał da sobie jakoś radę. Kapitalna jest scena przyjęcia zorganizowanego z okazji urodzin Michała. Grzegorz jest daleko, można się skupić na młodszym synu. Wystarczy jednak jeden telefon pierworodnego, by cała rodzina przypomniała sobie, kto jest oczkiem w głowie.

Świetne kreacje tworzą w tym filmie Małgorzata Foremniak (pojawia się na ekranie w fenomenalnej charakteryzacji, z charakterystycznymi okularami) i Łukasz Simlat. Jako rodzice Grzegorza pokazują nam bezwzględną miłość, potworne zmęczenie i niespotykaną zawziętość w walce z niesprzyjającymi ludźmi i instytucjami (Grzegorza nie chce żadna szkoła, dyskwalifikują go nawet ci, którzy powinni docenić jego samorodny talent muzyczny). 

Nie są idealni, poddają się emocjom, ale walczą. Największą zaletą ich kreacji jest przekonanie aktorów, że w sytuacji, w której znaleźli się ich bohaterowie, nie da się nie popełnić błędów. Nie usypują rzeczywistym Małgorzacie i Łukaszowi (cóż za zbieżność imion!) pomników, nie próbują ich gloryfikować. Skupiają się na oddaniu tego, że znaleźli się w sytuacji, która wymaga od nich podporządkowania synowi z niepełnosprawnością całego życia. Scena, w której Małgorzata zauważa u syna erekcję i robi mu wykład z układu rozrodczego, mogłaby funkcjonować jako krótkometrażówka. Naturalność Foremniak jest przeszywająca. Rozpoznacie w niej ciocię albo sąsiadkę, która musi się mierzyć z podobnymi wyzwaniami losu. Jej postać jest jak pean na cześć tych wszystkich niedocenionych, zostawionych samym sobie matek.

Świetny jest też Michał Sikorski jako Grzegorz. Debiutant wie, kiedy skupić uwagę na sobie, a kiedy grać na partnerów. Potrafi z łatwością żonglować emocjami - naprzemiennie wkurzyć i wzruszyć. Największym sukcesem aktora jest  to, że choć gra chłopaka z niepełnosprawnością, to nie pozwala, by definiowała go niepełnosprawność, która jest tylko jedną z wielu jego cech - dobrych i złych. W tym zresztą największa siła „Sonaty”, że o niepełnosprawności opowiada jakby przy okazji. To nie ona jest najważniejsza, tylko Grzegorz i otaczający go ludzie. I problemy, z jakimi się mierzą. Bartosz Blaschke nie daje nikomu punktów za to, że pokrzywdził go los. I tworzy jeden z najciekawszych filmów tegorocznego FPFF w Gdyni, skąd twórcy wyjechali z nagrodą publiczności, a Michał Sikorski ze statuetką za najlepszy debiut.