Alkoholizm w polskim kinie niejedną ma twarz, ale na takie połączenie mało kto by się zdecydował. Konrad Aksinowicz zabiera nas w podróż do lat 90., którą sponsorują nostalgia i choroba alkoholowa ojca. Z jednej strony ortaliony, VHS-y, LEGO, Depeche Mode i „5-10-15”, z drugiej - wymiociny, ubite butelki i chowane po schowkach noże. Witajcie w pastelowym piekle, w którym przyszło dorastać Tomkowi (świetny debiutant Teodor Koziar).

Aksinowicz nie ukrywa, że traktuje „Powrót do Legolandu” terapeutycznie. Rozlicza się w nim z własnym dzieciństwem we Wrocławiu, pokiereszowanym przez alkoholizm ojca (to jemu zadedykowany jest film). I pewnie w dużej mierze dlatego, że to osobista wypowiedź, to, co widzimy na ekranie, wygląda tak autentycznie i tak bardzo oddziałuje na widza. Czuć, że dotykamy prawdy, a autor filmu zna to, o czym opowiada.

Twórca doskonale wie, że groza choroby alkoholowej nie bierze się z krzyków, spazmów, przemocy i bijatyki, choć i tych na ekranie nie brakuje. Najbardziej przeraża jednak co innego: martwa cisza, bo nie wiadomo, co zwiastuje. Dlatego najtrudniejszym do wytrzymania momentem seansu jest ten, w którym Tomek próbuje ukryć swoją matkę (z powodzeniem zmieniająca repertuar Weronika Książkiewicz) w tapczanie. Zamroczonego wódką Alka (znakomity Maciej Stuhr) nie ma nawet w kadrze. Ale i tak drżymy o los ekranowych postaci, bo z alkoholikami nigdy nie wiadomo, czy gdy się zjawią, to uderzą czy przytulą.

I właśnie ta przeplatanka emocjonalna napędza ten bolesny, mocny film. Tomek doznaje od Alka naprzemiennie i wielkiej miłości, i wielkiej krzywdy. Sam też jednocześnie ojca kocha i nienawidzi. Szarpie się ze swoimi emocjami, nie mogąc znikąd dostać pomocy. Nie ma nawet z kim pogadać, bo przecież prawdę o chorobie ojca trzeba chronić - tak przed kolegami, jak i przed babcią. Tomek jeszcze nie zdaje sobie sprawy z tego, że przecież i tak wszyscy już wiedzą.

Samotność Tomka jest przeszywająca, a Aksinowicz świetnie pokazuje, jak padają jego kolejne nadzieje na to, że kiedyś będzie lepiej. Jak wtedy, gdy dziewczyna, która wpadła chłopakowi w oko, w końcu odwiedza go w domu. Tomek ma na wszystko wymówkę: dlaczego szyba wybita, dlaczego drzwi do salonu zatrzaśnięte. I gdy wydaje się, że gościni wszystkie te kłamstewka łyknęła, nagle w pokoju zjawia się ojciec, kompletnie nagi, bez skrępowania wcinający się w rozmowę, demistyfikujący misternie ułożony świat Tomka.

"Powrót do Legolandu" / mat. prasowe

Aksinowicz tak prowadzi narrację, że z tej sceny swobodnie można byłoby zrobić komedię. Twórca zamiast na ekstremalne sytuacje stawia bowiem na lekkość i zwykłość, pokazując, że alkoholizm jest tak samo groźny, jak śmieszny i żałosny. Zresztą to nie jest film wymierzony w Alka - Maciej Stuhr gra go tak, że nawet ataki furii, w których przeklina żonę, nie są w stanie spowodować, że widz się do niego całkowicie zrazi. Alek, owszem, bywa potworem, ale nie przestaje nigdy być tatą, tym cudownym, który do niedawna rozpieszczał, przytulał i obiecywał. A patrzymy na niego przecież oczami Tomka, w którego świecie - i to reżyser pokazuje z całą brutalnością - doszło do zamiany znaczeń podstawowych pojęć. Dom stał się więzieniem, a syn z niewinnego dziecka, któremu w myślach układanie LEGO i dokuczanie sąsiadom, przeszedł przyspieszony kurs dojrzewania i przemienił się w głową rodziny starającego się ogarnąć tak roztrzęsioną, niezdającą sobie sprawy z powagi problemu matkę, jak i ojca, którego nie raz i nie dwa trzeba podnieść spośród rzygowin. 

I takich widoków kamera nam nie oszczędza - naturalizm bywa momentami trudny do wytrzymania. Ale Aksinowicz, który ma na koncie wiele reklam i teledysków, nie idzie w stronę makabry, tylko zderza ją z kolorowymi latami 90., pełnymi kiczu i pasteli. Poczucia dysonansu jednak nie ma - nieprzystające do siebie światy tworzą spójną rzeczywistość, w której Tomkowi przyszło się rozwijać. A ten świat był jednocześnie piękny i porażająco okrutny. Żeby zrozumieć, jak działa głowa doświadczającego piekła alkoholizmu dziecka, trzeba ten film koniecznie zobaczyć.
.