W drugiej części „Legalnej blondynki” grana przez Reese Witherspoon prawniczka Elle Woods wyrusza do Waszyngtonu, gdzie trafia do biura kongresmenki. Słynąca z upodobania do słodkich fasonów i różu Woods zostaje chłodno przyjęta przez cyniczne środowisko polityków.

Serwis prasowy

Mimo to nie zmienia swojego stylu. Kocha modę, która jest dla niej sposobem na wyrażanie siebie, właśnie w takim wydaniu. I dzięki temu wszyscy zwracają na nią uwagę. Woods udowadnia, że oprócz słabości do ciuszków jest też profesjonalistką, za co finalnie zostaje doceniona. Komediowa historia kończy się więc happy endem. Ale czy w życiu jest podobnie?

Bywa, że polityczki kochają modę i chcą dawać temu wyraz, jednak ich jakiekolwiek odstępstwo od utartego dress code’u zostaje skrytykowane. Kobiety są wciąż osądzane po wyglądzie i pod kątem tego, co na siebie włożą. Ubrania dają, szczególnie mężczyznom, pretekst do tego, by dyskredytować ambitne, dążące do stanowisk i władzy konkurentki. Tymczasem moda w rękach kobiet to coś znacznie więcej niż tylko ciuch.

„Pozwala ukryć się w tłumie albo w nim się wyróżnić. Niektóre rzeczy mają szczególną zdolność przykuwania uwagi. A kiedy już ją zdobędziesz, wtedy istnieje duże prawdopodobieństwo, że zaczną cię słuchać” – zauważa na łamach „The Guardian” Miriam González Durántez, prawniczka, inicjatorka kampanii Inspiring Girls.

Róż wyróżnia

O modzie i ubiorze w kontekście polityki mówi się tym więcej, im więcej kobiet zajmuje w niej wysokie stanowiska. Na świecie, a szczególnie w Ameryce, ta liczba rośnie, stąd to gorący temat. Ale jest też inna przyczyna.

Do niedawna plotkowano głównie o gwiazdach, o tym, co włożyły na gale i czerwone dywany. A te zostały zwinięte. Tym samym zabrakło widowiskowych kreacji, o których tak żarliwie dyskutowano. Ze względu na burzliwą sytuację społeczno-gospodarczą oraz wybory prezydenckie w USA na świeczniku wylądowały modowe wybory polityczek. Komentatorzy byli zaskoczeni, jak bardzo ich styl odbiega dziś od stereotypowego wizerunku kojarzonego z bezkształtnymi garniturami i nudnymi garsonkami. Okazało się, że w parze z dobrym gustem idzie umiejętność posługiwania się ubiorem tak, by służył jako narzędzie pracy.

Nancy Pelosi, przewodnicząca Izby Reprezentantów Stanów Zjednoczonych, to pierwsza i jedyna kobieta na tym stanowisku, która słynie nie tylko z twardego charakteru, lecz także upodobania do kolorowej garderoby. Podczas oficjalnych wystąpień najczęściej wybiera dopasowane, zabudowane sukienki za kolano w stylu lat 50. w intensywnych barwach, takich jak atrament, szmaragd czy brzoskwinia.

Getty Images/ Kevin Mazur / Contributor

Furorę zrobiła w pomarańczowym płaszczu Max Mary, który włożyła na spotkanie z Donaldem Trumpem w Białym Domu. Co ciekawe, model Fire Coat od jakiegoś czasu był już wycofany z produkcji, ale fala zapytań o ten krój po występie Pelosi sprawiła, że marka przywróciła go do sprzedaży.

Uwagę przyciągnął także jej garnitur w kolorze fuksji, który miała na sobie podczas oficjalnej sesji zdjęciowej Kongresu. Demokratka połączyła go z różowymi szpilkami i przyznała, że ubrała się tak celowo, by wyróżnić się na tle wszystkich mężczyzn w takich samych garniturach (Hillary Clinton na swoim koncie na Instagramie nazwała ją wówczas mistrzynią kolorystycznej koordynacji).

Podobnie robiła kiedyś premier Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher, która swoje niebieskie garsonki i wzorzyste apaszki traktowała jak zbroję, uniform, za pomocą którego przykuwała uwagę. Paradoksalnie, choć nigdy nie była ikoną mody, dziś dzięki czwartemu sezonowi serialu „The Crown” jej styl wraca na tapetę. 

Getty Images/ Georges De Keerle / Contributor

Wiele osób wciąż oczekuje, że polityczki powinny nosić klasyczne garnitury, które kojarzą się z siłą i powagą. Dokładnie tak jak w latach 80., kiedy kobiety zaadaptowały męską sylwetkę. Marynarki z szerokimi ramionami i cygaretki okrzyknięto power lookiem. Był to ważny moment, bo kobiety na masową skalę zaczęły pracować w korporacjach, piąć się po szczeblach kariery i burzyć szklane sufity. Męski sposób ubierania (jak w „Pracującej dziewczynie” z Melanie Griffith z 1988 roku) miał im pomóc udowodnić, że nadają się do ról zarezerwowanych wcześniej dla facetów. Że potrafią sprostać posadzie, do której w mniemaniu wielu nie pasują lub której nie powinny wykonywać.

Dziś, prawie cztery dekady później, kobiety dalej zmagają się ze stereotypami. I dalej robią to za pomocą mody, ale tym razem pokazując, że mają prawo być sobą. Symbolem takiej postawy stała się Alexandria Ocasio-Cortez, członkini Izby Reprezentantów Stanów Zjednoczonych. Demokratka lubi, nie bójmy się tego słowa, stylowo wyglądać. Zarówno w cielistym golfie i ołówkowej spódnicy, jak i w soczystoniebieskiej sukience. I regularnie jej się za to obrywa.

Getty Images/ Bloomberg / Contributor

Nie tak dawno temu konserwatywny publicysta Eddie Scarry wrzucił na Twittera jej zdjęcia z podpisem:

„W tym żakiecie, z tym płaszczem i tą torebką nie wygląda jak kobieta gotowa do walki”.

Cortez skomentowała seksistowski wpis:

„Niektórzy dziennikarze mają obsesję na punkcie moich ubrań, bo przecież taka kobieta jak ja nie powinna kandydować do Izby Reprezentantów, a tym bardziej wygrać”.

Cortez zainspirowała kobiety, które zapragnęły wyglądać tak jak ona. Gdy na swoim instagramowym koncie pokazała torebkę Telfar, wyszukiwania tego modelu nowojorskiej marki skoczyły o ponad 160 proc., a sprzedaż aż o 270.

Shoppingowy portal Lyst podsumował wówczas:

„Alexandria Ocasio-Cortez to w tym tygodniu najbardziej wpływowa influencerka świata”.

Równie wypływowa, nie tylko w kontekście politycznym, jest wiceprezydentka Ameryki Kamala Harris. Fotoreporterzy nie odrywają od niej aparatów, a media opisują każdy jej look. Nic dziwnego, bo Harris jak nikt potrafi bawić się modą. Echem odbiło się jej zestawienie timberlandów z perłami. W efekcie wyszukiwania dokładnie tej pary butów wzrosły czterokrotnie. Niemałe kontrowersje wzbudził inny niestandardowy pomysł podczas kampanii wyborczej – converse’y do garnituru. Wiele osób było oburzonych, ale równie wiele stanęło w jej obronie, pisząc, że w końcu kobiety mogą się z nią utożsamiać, bo która z nich nie ma pary trampek?

Getty Images/ Stephen Maturen / Stringer

Tęczowa lekcja tolerancji

Moda w służbie polityczek może nieść ważny przekaz. W końcu to sposób komunikacji. Deb Haaland, polityczka należąca do Partii Demokratycznej, to pierwsza rdzenna Amerykanka, która została wybrana do Izby Reprezentantów. Żeby podkreślić dumę ze swojego pochodzenia, podczas oficjalnych spotkań nosi plemienną biżuterię i elementy tradycyjnego stroju Indian, które łączy np. z klasyczną marynarką.

Getty Images/ Kevin Dietsch / Staff

Z kolei wybrana do Kongresu Ilhan Omar, amerykańska polityczka somalijskiego pochodzenia, do garsonek i kostiumów wkłada hidżab lub muzułmańskie nakrycia głowy. Lekcji tolerancji udzieliła również innym wspomniana Harris, która na paradzie równości w San Francisco pojawiła się w kurtce w tęczowe wzory, okazując swoje poparcie dla osób LGBT. Posługiwanie się modą w słusznym celu może mieć też inny wymiar.

Getty Images/ Tom Williams / Contributor

Gdy Michelle Obama została pierwszą damą, zaczęła nosić na oficjalne uroczystości tylko ubrania od młodych projektantów takich jak Jason Wu czy Thakoon. Sprawiła tym, że ich kariery poszybowały. A polityczki nabrały odwagi, by korzystać z siły mody i ją manifestować. Dziś to coraz częściej one, a nie gwiazdy, są inspiracją dla kobiet w kwestii stylu. A projektanci bacznie się im przyglądają. Być może wkrótce to one staną się ich muzami?