Showroom Michała Szulca na warszawskim Powiślu, fot. mat. prasowe

ELLE.pl: Wykładasz na ASP i w MSKPU. Jak praca pedagoga wpływa na ciebie jako artystę?

Michał Szulc: Strasznie lubię tę pracę z ludźmi, którzy są absolutnymi pasjonatami. Nie myślą o biznesie i pieniądzach. Zajęcia już na początku studiów bazują na ich projektach. Rzucamy im temat, oni rysują, my omawiamy. Taka współpraca z młodymi ludźmi daje mnóstwo energii.

ELLE.pl: Co mówisz swoim studentom o rynku?

Michał Szulc: Z jednej strony jest przemysł, z drugiej kreacja. W szkole staramy się balansować, przesuwając jednak szalę w stronę kreacji. Po pół roku pracy na ASP miałem rozmowę z bardzo zdolną studentką. Pojechała na praktyki do dużej firmy odzieżowej i po powrocie spytała, dlaczego nie opowiadałem, jak projektowanie wygląda w przemysłowej praktyce. Myślałem o tym, ale stwierdziłem, że lepiej im pozostawić zderzenie z rzeczywistością. Jak długo bym nie opowiadał o tym, co się dzieje w przemyśle i tak by mi pewnie nie uwierzyli. Nie jest to bajka.

ELLE.pl: Namawiasz ich, żeby zakładali własne marki, próbowali na własny rachunek?

Michał Szulc: Jeśli mają zaplecze finansowe, to tak. Studenci nas obserwują. Wiedzą, że i Małgosia Czudak, która jest profesorem, i ja, pracujemy w szkole, w przemyśle, robimy swoje kolekcje. To dla studentów jakiś drogowskaz, sugestia, że nie warto iść jedną ścieżką.

ELLE.pl: Projektant to praca na dwa etaty?

Michał Szulc: Przynajmniej na dwa. U mnie jest ASP, MSKPU, przemysł - pracuję dla dwóch firm. Ale przynajmniej dużo się dzieje. Kiedyś pracowałem tylko dla jednej korporacji i siedziałem w jednym miejscu 8 h dziennie, to było bardzo stagnacyjne. Teraz praktycznie żyję w samochodzie.

ELLE.pl: Wracając do „Statues” – twoja najnowsza kolekcja jest mniej uniformistyczna, bardziej kobieca. To trwały zwrot czy tylko kaprys?

Michał Szulc: Chyba trwały zwrot. Moje kolekcje pokazywane na pierwszych FWP były konstrukcyjnym działaniem na zasadzie prostokąta, bez żadnego zaznaczania talii. Teraz dzieje się coś innego, forma ewoluuje. Rzeczywiście nowe sylwetki są coraz bliżej punktów kontrolnych – biust, talia, biodra. W przypadku „Statues”, zorientowałem się w połowie pracy, że dopasowanie jest ekstremalne, więc dla kontrastu powstały rzeczy, które „odpychają” od sylwetki, trochę ją zniekształcają.

W następnej kolekcji na jesień-zimę, te dwie drogi będą jeszcze bardziej widoczne. Z jednej strony będzie użytkowe dopasowanie, z drugiej deformacja sylwetki, zachowująca jej właściwą kompozycję.

ELLE.pl: Ale nie zaczniesz szyć kreacji wieczorowych? Często mówisz, że nie lubisz „kiec”.

Michał Szulc: To prawda, chociaż w poprzednich kolekcjach zawsze była jedna taka sylwetka. To żart dla wprowadzenia kontrastu w ramy kolekcji. Np. w „Violent” kieca musiała się pojawić, były nawet dwie. Wynikało to ze śmiesznego podłoża, może mniej wizualnie, bardziej ideologicznie.

„Kieca” to temat, którego wcześniej nie eksploatowałem. Kiedyś w każdej kolekcji starałem się używać tkanin, których nie używałem wcześniej. Takich, o których mówiłem „nigdy, absolutnie nie”. Tak przerobiłem obrzydliwą koronkę, cekiny, kwiaty na welurze.

Zawsze jest też kolor, przynajmniej jeden. Nie znoszę pomarańczu i to było wyzwanie (w kolekcji „Carbon”- przyp. red.). Kolorowe druki na jedwabiu z „Violent” – to też był hardcore. Później jest najprzyjemniejsza część – trzeba to wszystko „zgnieść” i zmieścić w jedną konwencję.

W następnej kolekcji chcę się skupić na formie, nie na dekoracji, tkaninach, kolorystyce. Temat wymaga kiec.

Sesja wizerunkowa kolekcji "Violent", fot. Łukasz Ziętek

ELLE.pl: Zdradzisz, jaki będzie temat nowej kolekcji?

Michał Szulc: Marina Abramović. Ale nie w trakcie happeningu czy performance’u, tylko po zejściu ze sceny, nie odgrywająca żadnej roli. Jej mimika twarzy, to jak przewraca włosy…

ELLE.pl: Gdy myślę o Marinie i kiecach, to widzę ją w czerwieni. Taka była w „The Artist is Present”, taka była w sesji dla ELLE.

Michał Szulc: Ona była na okładkach najważniejszych gazet, była twarzą Givenchy. Ale chcę uciec od tych czerwonych kiec, skupić się na tym, jaka jest, gdy wychodzi z roli. W filmie jest mnóstwo scen z płaczącymi ludźmi i Nią – skupioną, naturalną, z ukrytymi emocjami. Gdy jest u siebie w pracowni, wygląda jak zołza, aktorka, „sztuczydło”. To jest dla mnie temat na kolekcję, oczywiście jeden z wielu.
Czytaj dalej >>>