Showroom Michała Szulca na warszawskim Powiślu, fot. mat. prasowe

ELLE.pl: Jak powstają twoje kolekcje? Jak wygląda proces twórczy?

Michał Szulc: Zwykle szybko. Po wybraniu inspiracji pomysły wpadają do głowy o różnej porze dnia i nocy. Kiedy wszystko jest wymyślone, spotykam się z konstruktorem, omawiamy formy i detale. Najdłuższy etap to właśnie konstrukcja.

ELLE.pl: A „Statues”?

Michał Szulc: „Statues” to dwa tygodnie łącznie z konstrukcjami. Konstruktor śmiał się ze mnie, że powinniśmy zaczynać później, bo wtedy są lepsze recenzje.

I to dwa tygodnie z przygodą z drukami cyfrowymi…. Znalezienie firmy, która wydrukuje zdjęcie na naturalnej dzianinie trwało długo, ale się udało. Drukarnia dostała wykrojone elementy, na nich miało być nadrukowane zdjęcie, które sam zrobiłem.

Półtora tygodnia przed pokazem okazało się, że nadruk jest zmniejszony o 50%. Zamiast 46 cm ma 23. Ale udało się znaleźć nowego producenta, który wszystko zrobił ekspresowo i bez zastrzeżeń.

ELLE.pl: Skąd ten grecki heros na nadrukach koszulkach i tunikach? Nie zdradzisz?

Michał Szulc: Nie, ale chodzi bardziej o formę, niż ideologię. Wszystko w kolekcji miało się składać w jedną całość i moim zdaniem się złożyło.

Sylwetka z kolekcji Michała Szulca "Statues" wiosna-lato 2014, fot. Seweryn Cieślik / Magnifique Studio

ELLE.pl: Nie lubisz mówić o inspiracjach? Kiedyś mówiłeś, że projektanci wymyślają je po skończeniu kolekcji, żeby dziennikarze mieli o czym pisać.

Michał Szulc: Często tak jest. Ja pracuję na wizualnych inspiracjach, ale boję się trochę o tym mówić, bo wydaje mi się, ze w polskiej modzie temat jest strasznie spłaszczony, banalny, trywializuje same ubrania.

ELLE.pl: Chodzi o przekładanie inspiracji jeden do jednego?

Michał Szulc: Tak. Z drugiej strony, nie mówiąc o inspiracjach, ale robiąc kolekcję tak, żeby były widoczne, dajesz jakieś pole interpretacyjne odbiorcy. Doceniasz to, że ktoś może chcieć o tym pomyśleć.

ELLE.pl: Masz specyficzne, przewrotne poczucie humoru. A to sukienka specjalnie za ciasna w biodrach, a to perfumy sprzedawane w ciemno, przez internet…

Michał Szulc: Młodzieńczy bunt? Bardzo cenię konceptualizm w modzie. Strasznie lubię Husseina Chalayana, chyba Chalayana najbardziej. Bardzo lubię oglądać jego pokazy i później czytać, jakie były inspiracje. Np. ostatnia kolekcja, inspirowana plażą. Na pierwszy rzut oka coś wygląda jak normalna sukienka, a później okazuje się, że punktem wyjścia był ręcznik.

U mnie chyba wszystko wynika z braku martwienia się o sukces komercyjny. Bawię się tym bez przymusu. To jak moje sesje z Łukaszem Ziętkiem, absolutnie bez ciśnienia. I mam nadzieję, że to ciśnienie się nie pojawi. Może dlatego nie powinienem otwierać sklepu…

Marzena Pokrzywińska w sesji promującej perfumy Michała Szulca SALE 01, fot. Łukasz Ziętek

ELLE.pl: Łukasz Ziętek nadal dobiera ci modelki?

Michał Szulc: Bardzo długo na zdjęciach była Kaja Werbanowska z Model+, przy pierwszej sesji jeszcze Karolina z D’Vision, Marzena Pokrzywińska, Ania Jóźwiak. Łukasz rzeczywiście decydował, ale miał moje absolutne zaufanie. Pracuje od lat, odnosi sukcesy. Nie wchodzę w ogóle w jego kompetencje i zawsze jestem pewny efektu. On też odpowiada za to własnym nazwiskiem.

Choć ostatnie kolekcje nie są uwiecznione na sesjach, to kolejna być musi. Kieca, plener, Łazienki, z fontanną! (śmiech). Nie wiem, co Ziętek na to, cholera…

Rozmawiała Natalia Kędra