Kadr z filmu "Nimfomanka", fot. serwis prasowy


Na koniec ona. Nimfomanka. Mało który film ostatnio miał tak długą i stopniującą napięcie promocję. Obiecywała dużo i film nie zawodzi. Na razie możecie zobaczyć pierwszą część i jeśli o mnie chodzi, niecierpliwie czekam na drugą (która w kinach od 31 stycznia).

Bohaterkę i narratorkę, Joe grają dwie kobiety i ich wspólna praca daje niesamowitą siłę i zmysłowość tej postaci. Charlotte Gainsbourg gra Joe dorosłą, a prześliczna Stacy Martin młodą. Wbrew pozorom - i to całkiem mocnym pozorom biorąc pod uwagę odwagę, wręcz brawurę scen erotycznych, ocierających się o porno – to nie jest film o nimfomanii, niezaspokojonym głodzie seksualnym. W każdym razie nie tylko. To film o braku granic, o ich przesunięciu w subtelne, niedostrzegalne rejony (piękna historia relacji Joe i jej ojca), o spotkaniu kobiety ze sobą samą, najtrudniejszym, bo szczerym. O miłości, o pustce. I o symbolach, które tkwią w nas zupełnie obok naszej świadomości, a uruchomione – tłumaczą mechanizmy naszych zachowań. To film bardzo psychoanalityczny, ale jednocześnie obnażający psychoanalizę – Lars von Trier chętnie posługuje się groteską (genialny epizod z Umą Thurman).

Dla mnie najbardziej niepokojąca jest postać starszego mężczyzny, który słucha opowieści Joe. Podrzuca jej symbole - opowieść zaczyna się od spławika wiszącego na ścianie, każdy element skromnie umeblowanego pokoju, w którym rozmawiają bohaterowie, stanie się pretekstem do kolejnych skojarzeń. To on otwiera tymi skojarzeniami kolejne rozdziały, słucha uważnie, wręcz z czułością, empatią i zrozumieniem, tłumaczy Joe przed samą sobą, ale – bez cienia napięcia erotycznego. Kim jest i co wydarzy się między nimi? A może go nie ma? I co zostaje? ;)

Nimfomanka, część 1, premiera 10 stycznia.

Gwiazdy na plakatach "Nimfomanki" >>