Były filmy o Piłsudskim, teraz przyszedł czas na Kościuszkę. Czyżby to była kolejna produkcja, na którą tłumnie będą chodzić wycieczki szkolne? Możliwe, że tak. Druga myśl: jak w dwie godziny można upchnąć tak bujną biografię? Naczelnik Siły Zbrojnej Narodowej w czasie insurekcji kościuszkowskiej, generał wojska Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Kościuszko brał również udział w wojnie o niepodległość Stanów Zjednoczonych - dostał odznaczenie generała brygady armii amerykańskiej. Zdobył liczne oznaczenia, spotykał się z Napoleonem, zaprzyjaźnił z Thomasem Jeffersonem. Jednak reżyser Paweł Maślona nie starał się zrobić filmu czysto biograficznego. Pokazuje widzom tylko niewielki fragment z życia tego niezwykłego Polaka. 

Tadeusz "kos" Kościuszko (w tej roli świetny Jacek Braciak) przebywa w Polsce i planuje wzniecić powstanie przeciwko Rosjanom. Sprawdza na ile zapita szlachta jest chętna do walki o kraj oraz czy zbierze chłopów. Towarzyszem w tej podróży jest były niewolnik Domingo (Jason Mitchell). Niestety Kos musi się ukrywacć, bo szuka go listem gończym niebezpieczny rotmistrz Dunin (ucharakteryzowany prawie nie do poznania Robert Więckiewicz). Z drugiej strony mamy historię szlacheckiego bękarta, Ignaca (Bartosz Bielenia), który walczy o swoją przyszłość. Bo choć ojciec na łożu śmierci obiecał, że dostanie co mu się należy, to jego przyrodni brat Stanisław (Piotr Pacek) nie zamierza iść na żadne ustępstwa. W trakcie ucieczki blondyn spotyka na swojej drodze Domingo oraz generała. Wszyscy trafiają do dworku Pułkownikowej (Agnieszka Grochowska). Kobiety silnej, choć to przecież jest świat mężczyzn wymachujących szabelką w imię Ojczyzny. W tej niewielkiej posiadłości dochodzi do spotkania wszystkich bohaterów. 

Kościuszko czeka na informacje magnatów, gdy do dworku trafia Dunin. Wspólny wieczór, pełen kłamstw, pozorów i niebezpiecznej gry (nie tylko w karty) ma w sobie coś magnetyzującego. Trzyma w napięciu przez cały czas i nie odpuszcza. Wystarczy słowo, chwilowe zrzucenie maski, żeby rozpętało się przysłowiowe piekło. Trochę jak u Tarantino, ale to polska szlachta. To jednak nie koniec tej ciekawej fabuły, bo sporym wątkiem są też chłopi, traktowani jak niewolnicy przez swoich panów. Czy kiedyś to się zmieni? Tego chciałby Kos, który przecież walczył o wyzwolenie niewolników w Stanach Zjednoczonych. Prawdą jest, że Kościuszko jak na tamte czasy miał poglądy niezwykłe. Uważał, że wszyscy są równi i tylko majątek nas od siebie odróżnia. Nawet w jego testamencie widniał zapis dotyczący wyzwolenia chłopów należących do rodowego majątku, a majątek, który zdobył w Ameryce przeznaczono na edukację i wyzwolenie ciemnoskórych niewolników.

Filmowy Kos traktuje swojego kompana po bratersku, choć rola Domingo momentami jest zbyt komiczna. Chwilami mocno spłycona narracja na szczęście nie wpływa diametralnie na odbiór tej postaci. Relacja Domingo i Ignaca (choć obaj nie mówią w tych samych językach) pokazuje, że można znaleźć zrozumienie bez względu na to skąd jesteśmy i jaką mamy przeszłość. 

Co ważne, oprócz samych bohaterów warto też spojrzeć na scenografię, (często brudne) kostiumy oraz plastykę zdjęć i bardzo nowoczesne ujęcia, a przecież nadal oglądamy film historyczny. 

Temat "Kosa" jest trudny i w pewnym momencie pada nawet pytanie o słynną dewizę "Bóg, Honor, Ojczyzna", to nie zabrakło tu też humoru. Ale to tylko pokazuje, że nie potrzeba nam kolejnych nadmuchanych bohaterów. A to o co walczył Kościuszko nadal jest ważne. Bez zbędnego dopisywania ideologii i przeznaczone tylko dla jednej grupy społecznej. Bo każdy ma prawo do wolności.