W tym wspomnieniu utonęłam już w pierwszej scenie filmu „Fin del mundo?” w reż. Piotra Dumały. Zza mgły wyłania się stara, przykurzona willa, w której na śniadanie, do baśniowej kuchni, schodzą się Tatuś (Stanisław Brudny) i Mamusia (Helena Norowicz). Za chwilę dołączają córki – trzy siostry, niemal dosłownie przeflancowane z Czechowa. Najbardziej zdecydowana i konkretna jest jedna – grana rewelacyjnie przez Gabrielę Muskałę. Po domu kręci się też lekko zagubiony Amerykanin Pierre (Robert Wasiewicz) – „w jednej trzeciej Siuks”. W końcu przy stole zasiada brat – Waldi (Andrzej Szeremeta). On widzi więcej. Prześwietla wzrokiem niczym promieniami X – i tu całkiem dosłownie, bo zdarza mu się to w pracy, na lotnisku, a potem w WKT-ce, którą wraca do domu. Dziwne? Chyba najmniej w tej całej dusznej atmosferze. Bo po chwili dowiadujemy się, że Mamusia i Tatuś, który wciąż upiera się, by na śniadanie zjeść baleron, od lat nie żyją. Tylko nie zamierzają wynieść się z tego świata. No chyba że do Argentyny. Dlaczego tam? Ponoć jako zmarli mają dobre stosunki dyplomatyczne z południowoamerykańskim krajem.

U Dumały, wybitnego twórcy filmów animowanych, absurd goni absurd. Ale to absurd mądry, prowadzący nas po nitce do kłębka. A czasami po kłębku do nitki. Humor iście gombrowiczowski, przetykany komizmem mrożkowskim. Poważnie jak u Bergmana. I teatralnie też. Okazuje się, że na glebie takiego przesytu najciekawiej rozkwita ironia. Z drugiej strony czai się w „Fin del mundo?” jakiś kafkowski oddech mroku, a wiadomo, że Kawkę prześwietlił Dumała bezbłędnie w animacji z 1992 roku. Wie, co robi. Szafuje obrazem, ale ta przesada się broni. Jest „jakaś”. Kampowa. A w rękach tak doświadczonego twórcy, wybitna. 

Ta odwaga reżysera, podobnie jak sprawny, intrygujący montaż Agnieszki Glińskiej i urzekające kostiumy Doroty Roqueplo, tworzą dom duchów, w którym za chwilę, po wizycie Generała, służb specjalnych i prezydentów, wszystko się skończy. A może dopiero zacznie? 

Każdy z nas ma wokół swoje duchy, z którymi trudno mu się rozstać. Których nie pojmuje. Które boi się zaakceptować. Widmo przerysowanego końca świata, które wciąż stoi pod znakiem zapytania, przeplata się w wyobraźni i przed oczami widza przez cały film.  Przecież zawsze czyjś koniec, oznacza dla innych początek. A może zdarzy się tak, że pewnego razu po końcu nie będzie już nic?