Do nowotworów powodujących najwięcej zgonów należy rak piersi. Choruje na niego bohaterka filmu „Lęk”, 42-letnia Małgorzata (Magdalena Cielecka). Współchoruje z nią siostra Łucja (Marta Nieradkiewicz). Poznajemy je jadące autostradą. Trochę z pretensjami, a trochę pretensjonalne. Łucja chce rozmawiać, Gośka robi wszystko by do rozmowy nie doszło. Nalega na wzięcie autostopowicza, zmienia temat. A ten jest jeden – droga. A właściwie droga ku… Dla każdej z sióstr jej finał będzie inny. Podobnie jak dla widza.

„Myślisz, że jak umierasz to wszystko ci wolno?”, krzyczy na szpitalnym korytarzu Łucja. To jedna z wielu kłótni, do których przez kilkadziesiąt minut dojdzie między kobietami. Żadna z nich nie jest aniołem. Trudno je w tym lubić. Na szczęście nie musimy. Bo tak, jak rozumiemy zgorzknienie chorego, nadal reagujemy oburzeniem na brak współczucia. To jedno z tabu, które reżyser Sławomir Fabicki postanowił złamać w tym obrazie. Trwanie przy chorym nie ma nic wspólnego z heroizmem. Nie można się w tym zatracić, a na skraju zatracenia znajduje się momentami Łucja. Ma rodzinę, męża, dwie córki. Jest w miarę zadowolona z życia, choć czasem ma pretensje do Gośki, że wtrynia się w jej sprawy. Małgorzata jest odnoszącą sukcesy prawniczką, w sile wieku. Jej kancelaria wygrywa największe przetargi, rozgramia najważniejsze, „najbardziej prestiżowe”, jak sama mówi, sprawy. W przeciwieństwie do siostry jest bardzo poukładana i zaplanowana. Dotyczy to wszystkiego: sporządzania umów, perfekcyjnego manicuru, odpowiedniej sukienki i piosenki, którą powinni zagrać na jej pogrzebie. I śmierci. Nie ma zamiaru oddać kontroli nad swoim życiem chorobie. Nie zamierza cierpieć jak matka. Postanawia zakończyć je na własnych warunkach – samobójstwem wspomaganym, legalnym w Szwajcarii. Tam prowadzi jej droga.

„Co ty wiesz o moim stanie?”, rzuca pewnego razu Łucji, która przez cały czas stara się przekonać siostrę, żeby podjęła jeszcze jedną próbę, jeszcze raz „wystarała” się o życie. Ale Małgorzata próbowała walki. Widać to po jej ciele. Podwójna mastektomia i wyniszczone chorobą, wychudzone ciało. To ciało – wstydliwe świadectwo fizycznego, ale i mentalnego rozpadu – jest w filmie bardzo dosłowne. Cielecka gra fizycznością (przeobrażenie ogromne!) wstrząsająco prawdziwie. Przełamując kolejne tabu – chorego, umęczonego ciała wciąż potrzebującego atencji, dotyku i miłości. Dostaje je od siostry. Próbuje od mężczyzny. Próbuje…To jedna z najbardziej porażających scen obrazu. 

Kolejne tabu – pragnienia. Czerwonej szminki na ustach. Jaskółki na oku. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do tego, by schorowany człowiek mógł chcieć czegokolwiek innego niż środków przeciwbólowych. Nie rozmawiamy o tym. Nie wypada. Nikt nie nauczył nas słuchać chorych. Odbieramy im głos. I o tym również jest ten film.

To nie pierwsze spotkanie Cieleckiej i Nieradkiewicz na planie. Nie pierwsze również w rolach sióstr. Zdarzyło się to już w „Zjednoczonych stanach miłości”. Jednak tym razem aktorki wspięły się na wyżyny aktorskich umiejętności do tego stopnia, że przestajemy je w „Lęku” widzieć. Są wyłącznie Małgorzata i Łucja. Nikt inny. A momenty bólu tną jak brzytwa. 

Oddech, tak bardzo potrzebny w tym filmie, daje wspaniale skonstruowany, pełen wzruszającego humoru scenariusz Moniki Sobień-Górskiej i czułe kadry Bogumiła Godfrejowa. Fabicki wysadza ze strefy bezpieczeństwa, wytrąca z równowagi. Ale robi to w wyważony sposób, bez niepotrzebnego, a tak często eksplorowanego przez kino, epatowania odchodzeniem. 

Wszyscy jesteśmy śmiertelni. Ale nie nauczyliśmy się jeszcze o śmierci mówić. Lęku przed nią nie trzeba się wstydzić, jest czymś naturalnym. Więcej, jak pisał w „Czarodziejskiej górze” Tomasz Mann, „lęk jest warunkiem odwagi”. Odwagi o decydowaniu o własnym ciele. O własnym życiu. O jego przerwaniu. O tego zaakceptowaniu. A w końcu odwagi w rozpoczęciu życia bez drugiego życia. Które „nagle zniknęło i uporczywie go nie ma”.