Język jest jak powietrze. Łatwiej i zdrowiej oddychać czystym, niż dusić się skażonym. Takiego porównania w odniesieniu do tego, jak na co dzień się komunikujemy, używa Stanisława Niebrzegowska-Bartmińska, prof. nauk humanistycznych z lubelskiego UMCS. Słowa mogą zmieniać świat. Nie tylko opisują rzeczywistość, lecz także ją tworzą. Pogłębiają stereotypy albo im przeciwdziałają. Wykluczają albo zapraszają do rozmowy. Mają moc niszczenia lub nagradzania. Czy tylko od nas zależy, jakim powietrzem chcemy oddychać i w jakim świecie żyć? Gdyby to było takie proste... Ale nie jest. – Gubię się. Wydawało mi się, że jestem empatyczna i uważna, a okazało się, że nie nadążam za językową etykietą – przyznaje Marta z fundacji na rzecz poprawy warunków pracowniczych. Po przejściu obowiązkowego szkolenia na temat poprawności językowej zrozumiała, że sama często popełniała faux pas np. w kwestii mniejszości seksualnych (o czym za chwilę). To jeszcze nic w porównaniu z hejterskimi komentarzami czy docinkami, które wymknęły się już spod kontroli. Obraźliwe napisy, nienawistne symbole wymalowane na murach, język debaty publicznej, a nawet słowa płynące z ambony – nie ma już miejsca wolnego od słów, które ranią. Jest ich tak wiele, że często nie zwracamy na nie uwagi albo rozkładamy bezradnie ręce. Co czwarta kobieta choć raz padła ofiarą beauty hejtu, czyli przemocy słownej z powodu swojego wyglądu – potwierdzają to m.in. badania firmy Rimmel. Z kolei z raportu o sytuacji społecznej osób LGBT+ w Polsce w latach 2019–2020 wynika, że ponad 70 proc. ankietowanych było ofiarami werbalnej przemocy. Czy można przerwać tę spiralę nienawiści i odwrócić językowe trendy? Tak, dzięki językowej inkluzywności. Co ona oznacza? Według internetowego poradnika etykajezyka.pl chodzi o to, żebyśmy przestali się nawzajem wykluczać i stworzyli mowę, która łączy, a nie dzieli. – Jesteśmy świadkami słowotwórczego przełomu. Język się zdemokratyzował i otworzył na realne potrzeby swoich użytkowników – uważa językoznawczyni dr Ewa Kozioł-Chrzanowska z Uniwersytetu SWPS. I cieszy się, że polszczyzna w końcu zaczęła słuchać samych zainteresowanych.

KOBIETA CZY OSOBA Z WAGINĄ? 

– Może pani opowiedzieć coś konkretnego o sprawcy?
– Postrzegasz płeć obrzydliwie binarnie.
– Może mi pani powiedzieć coś o wyglądzie »osoby kryminalnej«
– No więc nie opisuję ludzi w kategoriach wzrostu. To wykluczające. Sama jestem niska i wiem, że przez to wiele osób popada w kompleksy. Wysocy też mają uczucia”. 

To fragment policyjnego przesłuchania z najnowszej książki Fredrika Backmana „Niespokojni ludzie”, na podstawie której powstał serial. Zakręcona komedia o dramacie zakładników pojmanych w trakcie oglądania mieszkania na sprzedaż jest także o tym, jak bardzo zawiła potrafi dziś być rozmowa. Już nie samotna matka, ale samodzielny rodzic, już nie staruszek, ale senior, nie transwestyta, ale osoba transgenderowa i nie Eskimos, ale Inuita. Premierka, architektka, żołnierka – to, co dla jednych oczywiste, inni przyjmują z przekąsem, krytykując opinie Rady Języka Polskiego, która stanęła murem za feminatywami. Jedni zatem twardo obstają przy tradycji, inni domagają się językowej podmiotowości. Co i rusz wybuchają dyskusje pod hasłem: terror politycznej poprawności czy należne prawa wykluczonych? – To nie sztuczne twory językowych autorytetów – osób, które zakazują lub nakazują używania określonych słów, ale inicjatywa samych użytkowników – tłumaczy zamieszanie Ewa Kozioł-Chrzanowska. – My, językoznawcy, tylko się temu przyglądamy. Dziś głos zabierają grupy, które dotychczas język krzywdził. Otwarcie informują o swoich potrzebach i propozycjach językowych zmian. 
Problem w tym, że taka zmiana nawyków językowych wymaga pracy, samokontroli, otwartości i uważności na potrzeby innych. A nie wszyscy mają na to ochotę lub są gotowi. Ledwo co oswoiliśmy się z żeńskimi końcówkami w nazwach zawodów i tytułów, a już za rogiem czają się kolejne niespodzianki. Dezorientację budzą sformułowania takie jak „cisgenderowa osoba z waginą”, bo będąc skrajnie poprawnym, w ten sposób powinniśmy powiedzieć o kobiecie. Ale czy naprawdę aż tak chcemy sobie komplikować życie? Gdzie przebiega granica demarkacyjna, wyznaczająca sens zmian językowych? Wiemy już, że „pedał”, „lesba” czy „homo-nie-wiadomo” to słowa obelżywe, ale wciąż nie każdy umie poprawnie wypowiadać się na temat seksualnej orientacji. Często nie z powodu złej woli, lecz niewiedzy. – Wiele osób niesłusznie uważa, że przedstawiciele mniejszości, w tym osoby LGBT+, są jakoś szczególnie przewrażliwieni na swoim punkcie, a proponowane przez nich zmiany językowe to dziwactwo. W rzeczywistości nie kto inny jak właśnie oni spotykają się na  co dzień z językową agresją i wykluczeniem, więc po prostu walczą, żeby to zmienić – tłumaczy Marcin Dzierżanowski, dziennikarz, współzałożyciel Fundacji Wiara i Tęcza, twórca poradnika „Jak mówić i pisać o osobach LGBT+”. I nawet jeśli coś dziś brzmi dobrze, być może jutro zostanie jednak uznane za niewłaściwe. Język jest żywy i warto za nim nadążać, żeby nie wpaść w słowotwórczą pułapkę. Na przykład dziś wiemy, że słowa „homoseksualizm” czy „homoseksualista” lepiej zastąpić homoseksualnością” i „osobą homoseksualną”. Dlaczego? Bo te pierwsze kojarzą się z chorobą lub ideologią. Przestarzałe jest też wspominanie o „środowisku” LGBT+. – W PRL-u mówiono wręcz o półświatku homoseksualnym. Nic więc dziwnego, że dziś preferuje się określenia „społeczność LGBT+” lub po prostu „osoby LGBT+” – wyjaśnia Dzierżanowski. Często słyszymy, że ktoś przyznał się do homoseksualności czy biseksualności. Sama decyzja o coming oucie jest pozytywna, jednak słowo „przyznać się” brzmi wyjątkowo niefortunnie, bo ludzie przyznają się głównie do błędu lub winy. Lepiej mówić o ujawnieniu, wyjściu z szafy lub coming oucie.

ZROBIŁUM ŚNIADANIE
Gdy twórcy gry komputerowej „Battlefield 2042” poinformowali, że pojawi się tam niebinarna postać Sundance, w internecie zawrzało. Może łatwiej zrozumieć dlaczego, czytając zapowiedź: „To uzdolnionu i nieustraszonu przeciwniku, któru wiodłu dwa bardzo różne życia. Pierwsze jako modelowu żołnierzu w Armée de Terre. Drugie jako zaufanu wspólniku jednego z najbardziej wpływowych paryskich syndykatów przestępczych”.Rozpętała się awantura. „Takie czasy, że płód to tylko zlepek komórek, a zlepek pikseli musi mieć tożsamość płciową i wymyślony kod językowy”, „Aberracje językowe, by zadowolić lewicowych aktywistów” – komentowali internauci. To właśnie język proponowany przez osoby niebinarne budzi najwięcej kontrowersji i przez wielu jest uważany za fanaberię. Mowa o neutralnych płciowo zaimkach osobowych. No bo jeśli dorosła osoba nie identyfikuje się jako „on” ani „ona”, to kim właściwie jest? W języku angielskim problem rozwiązują formy takie jak they, them czy their. Polszczyzna ma kłopot, co nie znaczy, że nie może sobie z tym poradzić. Jedną z opcji, którą od niedawna polecają osoby niebinarne, są dukaizmy i dukatywy, czyli formy stworzone przez Jacka Dukaja na potrzeby książki „Perfekcyjna niedoskonałość”. Pisarz wymyślił gramatyczny rodzaj neutralny płciowo, dzięki któremu możemy utworzyć zaimek onu/jenu, a czasowniki w czasie przeszłym odmienić z końcówkami -um, -uś, -u, co w zdaniu wygląda np. tak: „Zrobiłum śniadanie i wyszedłum do sklepu”. Skomplikowane? „Skończ z mówieniem: »Twoje zaimki są takie trudne«, »Tak mi ciężko to zapamiętać«. Pomyliłxś i zauważyłxś pomyłkę? Popraw się, przeproś i idź dalej! Ktoś cię poprawił? Podziękuj za uwagę i idź dalej! Zwracaj uwagę, gdy ktoś inny się pomyli. Odciążysz tym samym osobę misgenderowaną” – wyjaśnia @queer_alice na Instagramie w poście o tym, jak być dobrym sojusznikiem osób transpłciowych. Samo wie, co mówi, bo nieraz protestowało przeciw dyskryminacji osób LGBT+. Marcin Dzierżanowski też był zdziwiony, gdy pierwszy raz zetknął się z neutralną mową. – Wiele lat temu na szkoleniu dla organizacji pozarządowych w Amsterdamie prowadzący zapytali nas, jak chcemy, żeby się do nas zwracano: męskim czy żeńskim zaimkiem, a przecież nic nie wskazywało na to, że na sali jest osoba transpłciowa czy niebinarna. Choć nie jestem pewien, czy pomyślałem wtedy o osobach niebinarnych – niewykluczone, że jeszcze nie znałem tego słowa – opowiada. Rozumie, że takie językowe konstrukcje mogą dziwić, a nawet drażnić ogół społeczeństwa, ale może warto się postarać, skoro dla kogoś jest to ważne? – Wiecie, że używanie odpowiednich zaimków (męskich, żeńskich lub neutralnych) odnośnie do osób transpłciowych zmniejsza u nich prawdopodobieństwa głębokiej depresji i myśli samobójczych aż o 65 proc.? – pyta aktywista. 

TY MÓWISZ, JA CZUJĘ
Czy to znak naszych czasów, że słysząc niektóre słowa, przewracamy oczami, robimy się czerwoni lub zaciskamy pięści ze złości? – Język zawsze budził emocje i wpływał na nasz komfort – twierdzi Ewa Kozioł-Chrzanowska. Na początku XX wieku kłóciliśmy się o zapożyczenia z innych kultur – rusycyzmy, a potem anglicyzmy. Polem konfliktu, tak jak teraz, nie były same słowa, ale światopogląd. Potem buntowaliśmy się przeciw korporacyjnej nowomowie i skrótowemu językowi internetu, co także dzieliło społeczeństwo na tych postępowych i konserwatywnych. – W tej chwili dotknęliśmy wcześniej przemilczanych, podmiotowych potrzeb mniejszości. Gdy te osoby doszły do głosu, m.in. za pośrednictwem mediów społecznościowych, zaczęły wykorzystywać swoją szansę i upominać się o językowe prawa. Dużo się tego nazbierało, co przez ogół może być postrzegane jako przytłaczająca przesada – twierdzi językoznawczyni. Zmian w języku domagają się nie tylko osoby LGBT+, lecz także seniorzy, migranci, ludzie otyli – lista jest długa. Już wiemy, że nie wypada mówić o „srebrnym tsunami”, bo wiek 65 plus to nie katastrofa. I zazwyczaj powstrzymujemy się od komentarzy w stylu „musisz się odchudzić”, bo określenia oceniające wygląd są niefortunne. Murzyn czy Indianin – słowa niegdyś neutralne, dziś pogłębiają krzywdzące stereotypy. Ktoś zaraz powie, że przecież mamy ciasto murzynek, a Winnetou był wodzem plemienia Indian. OK, niech tak zostanie, choć od murzynka popularniejsze już jest brownie, a gdyby Karol May swoją powieść pisał nie w XIX, lecz w XXI wieku, pewnie użyłby formy, jakiej życzyliby sobie przedstawiciele tej mniejszości. Idąc z duchem czasu, mówmy więc o „pierwszych” lub „rdzennych” Amerykanach. Opisując osobę pochodzenia afrykańskiego – o Afrykańczykach lub Afrykankach, a jeszcze lepiej, doprecyzowując miejsce pochodzenia, np. o Sudańczyku. Zmiany dokonują sią na naszych oczach (i uszach). Od czasu rosyjskiej inwazji skończyła się dyskusja, czy używać przyimka „na” czy „w” Ukrainie. Mimo że prof. Jan Miodek obstaje przy językowej tradycji, według której przyimek „na” stosujemy wobec nazw krajów, z którymi łączy nas historyczna zażyłość, dziś czujemy, że mówiąc „w” Ukrainie, podkreślamy jej niepodległość i traktujemy po partnersku. Czy nie wygodniej byłoby, gdyby wszystko zostało po staremu? Po co to zamieszanie? Żeby przypomnieć, że komunikacja polega na wymianie i zakłada również odpowiedzialność za słowa. Żeby opisać ich siłę i moc sprawczą. Żeby pokazać, że oddziałują na uczucia. Żeby przypomnieć, że wszystko da się powiedzieć na wiele sposobów. Żeby uderzyć w dzwon, bo od tego, jak będziemy rozmawiać, zależy często to, jak się nam będzie żyć czytamy na facebookowej grupie „Ty mówisz – ja czuję. Dobre słowo – lepszy świat”. Tak nazywa się kampania społeczna Rady Języka Polskiego wynikająca z troski o jakość komunikacji publicznej i prywatnej. Wystarczy podczas scrollowania telefonu zatrzymać się na chwilę i dowiedzieć, jak mówić i pisać, żeby wszystkim było miło, choć jeśli jesteś białym, szczupłym mężczyzną, który nieźle zarabia i ma heteroseksualne dzieci, być może trudniej ci przyjąć argumenty zwolenników językowej różnorodności. – Jak zwykle najlepszą receptą jest czas – ucina spór Ewa Kozioł-Chrzanowska. Jej zdaniem dopiero, gdy przejdzie burza emocji i każda strona wypowie swoje argumenty, okaże się, które ze słów, pojęć i haseł wejdą na stałe do językowej etykiety. I wtedy zostaną już z nami na stałe.