Jeremy Scott: M jak Moschino, fot. Imaxtree

CUDOWNE DZIECKO MODY
Jeremy Scott urodził się i wychował na farmie koło Kansas. W szkole się wyróżniał. – Używałem swojego ciała jak artysta płótna. Starałem się wyrazić siebie, wymyślając ekstremalne stylizacje – wspomina. Wokół niego zawsze było kilka przyjaciółek, którym kreował image – jednej na przykład przez jeden semestr zaproponował styl cygański, potem lat 60. czy złej dziewczynki z lat 50. – Byłem dyrektorem kreatywnym ich wyglądu, a one dla mnie małymi domami mody.
W wieku 14 lat zaczął się uczyć języka francuskiego, ponieważ już wiedział, że będzie projektantem i będzie robić pokazy w Paryżu. W 1992 roku przeniósł się do Nowego Jorku, aby studiować w Pratt Institute. W tamtym czasie nosił długie warkoczyki i buty na platformach.
– Pratt Institute całkowicie mnie zachwycił: europejska wrażliwość, futurystyczne pomysły – powiedzieli mi, że do nich pasuję. To właśnie podczas nauki w Pratt Scott był przez chwilę na stażu u szefowej PR Moschino, Michelle Stein, która zaoferowała mu pracę.
W wieku 21 lat przeprowadził się do Paryża. Zatrudnił się w dziale promocji klubu nocnego Folies Pigalle, a ze swoich skromnych dochodów stworzył pierwszy undergroundowy show, w którym zabłysnął rzeczami z paryskiego pchlego targu i papierowymi fartuchami szpitalnymi. Jego dwie kolejne prezentacje zostały wyróżnione prestiżową nagrodą dla najlepszego projektanta Venus de la Mode. Karl Lagerfeld przyjął go do grona swoich przyjaciół, zapraszał na sesje zdjęciowe, przymiarki specjalnych kolekcji i wyjazdy do Monako i Rzymu. – Możliwość bycia blisko niego była dla mnie ogromnym darem. To niezwykły człowiek. Czy projektant nadal się z nim widuje? – Nie, żyję teraz zupełnie innym życiem... Zakochałem się w Los Angeles – mówi Scott, który przeprowadził się tam w 2002 roku.
– To najbardziej amerykańskie z amerykańskich miast. Kocham jego pogodę i kolor nieba. Tu jest energia, synteza popkultury i hollywoodzkiej wiary w twórczość. A to wszystko tak daleko od świata mody. – Jedyną osobą stamtąd, z którą jestem bardzo blisko i regularnie się spotykam, jest Hedi [Slimane], bo znam go od zawsze. Rozmawialiśmy bardzo poważnie o Moschino, zanim przyjąłem tę pracę. Był jedną z pierwszych osób, z którymi o tym rozmawiałem. Powiedział, że w 100 proc. nadaję się na to stanowisko i że ludzie mnie pokochają, a dzieciaki zrozumieją.