Zjawisko zwane bamboccioni, czyli przewlekłe ukrywanie się pod skrzydłami mamusi, już dawno przestało być domeną Włochów. Dowcip, że Jezus, gdyby się urodził teraz – musiałby przyjść na świat w Italii, bo tylko tam mężczyzna do 30. roku życia mieszka z matką, która jest w niego wpatrzona jak w święty obrazek, a wszystko, co zrobi, ona traktuje jak cud – zyskał wymiar uniwersalny. Dziś Jezus mógłby przyjść na świat wszędzie, także w Polsce. Bo według statystyk pod względem tych, którzy boją się wyfrunąć z gniazda, przodujemy w Europie. Już 43 proc. Polaków w wieku 25-34 lat jest na garnuszku rodziców. Dla porównania u naszych zachodnich sąsiadów tylko 17 proc. młodych ludzi zrezygnowało z niezależności na rzecz wygody. To prawda, że młode pokolenie ma problemy ze znalezieniem pracy i mieszkania i że maminsynkowie byli zawsze. Ale skoro teraz tak ich przybywa, problem zaczyna być palący. Rzecz jasna najbardziej doskwiera kobietom, którym przychodzi się zmagać z roszczeniową postawą bamboccioni. Wychowany często przez samotną mamę emocjonalnie staje się dla niej zastępczym partnerem, na którego przelewa swoją miłość. – Mamy w genach nadopiekuńczość. Za bardzo wyręczamy synów od maleńkości – uważa Natasza Socha, autorka książki „Maminsynek”. – Zapominamy, że im bardziej samodzielne dziecko wychowamy, tym bardziej wartościowym będzie mężczyzną. I hodujemy pod kloszem ofermę, którego trzeba prowadzić za rękę, bo nie daj Boże potknie się na kamienistej, życiowej drodze i zetrze kolanko – przestrzega. Ale czy to wina tylko nadopiekuńczych matek, które na złość przyszłym partnerkom swoich synów wychowują niezdarnych mazgajów? Trudno oprzeć się wrażeniu, że mężczyznom jest to często na rękę. Bo maminsynek to stan ducha. W roli słabszego czuje się wygodnie i bezpiecznie. Żyje mu się łatwiej, gdy znajdzie kobietę, która tak jak mamusia zaopiekuje się, zadba i tylko od czasu do czasu wyda krótkie, konkretne polecenie, okraszone instrukcją obsługi. W dodatku dziś nikt nie wytyka maminsynka palcem.

Bycie wiecznym chłopcem nikogo nie dziwi, a już na pewno nie samych zainteresowanych. To, co kiedyś było wstydem, stało się normą. Współcześni mężczyźni zdaniem prof. Zimbardo przypominają ślimaki bananowe, żółte, obłe robale, które jedzą, co popadnie na swojej drodze, ale generalnie poruszają się bardzo wolno i bez celu. Robią wrażenie, jakby nie zmierzały w żadnym konkretnym kierunku. – Męskość stała się zewnątrzsterowalna. To znaczy, że o tym, jakim będę mężczyzną, nie decyduję ja - sam zainteresowany, ale środowisko, otoczenie, kobiety – uważa Michał Pozdał , seksuolog z Uniwersytetu SWPS. – Feministki, walcząc o swoje prawa i przywileje, określiły też, jakich mężczyzn nie chcą (na szczęście, bo to dla nich często jedyna konkretna wskazówka). Ale nie doprecyzowały, jakich mężczyzn chcą. I gdy wokół toczy się na ten temat debata społeczna, łatwiej mężczyznom stanąć w cieniu, niż wyskakiwać z inicjatywa, narażając się na krytykę – dodaje Michał Pozdał. Gubiąc się w wachlarzu ról i możliwości, mężczyźni wybierają najłatwiejszą drogę – bierność. Natasza Socha: – Przynajmniej raz do roku pojawia się nowy model faceta, który ma być najbardziej pożądany według kobiet. Kiedyś mile widziani byli macho, później metroseksualni, którzy pielęgnowali cerę, wreszcie czuli, ale stanowczy neoseksualni. Dziś karierę robi brodacz w koszuli w kratę, choć i ta moda – na lumberseksualnych – mija.