Jedno nie minie na pewno: matki, które bezwarunkowo zaakceptują swoich synów w każdej odsłonie –mówi Socha. Bohater jej książki, Leander, to właśnie typowy, rozpieszczony, wieczny chłopiec. Jego dziewczyna Amelia podejmuje jednak wyzwanie i walczy o jego względy z matką. – Ja tez walczę każdego dnia. I za każdym razem padam ranna napolu bitwy, ale powstaje, poprawiam koronę i znów staje do boju –opowiada Inga, 34-letnia radczyni prawna z Sopotu. Nie chce podawać nazwiska, bo wtedy cały świat się dowie, że jej narzeczony, wzięty prawnik, jedną rękę trzyma ślepą Temidę, a drugą ślepo zakochana w nim mamusie. – W sądzie waleczny jak lew. Ale gdy jedziemy do teściowej, zamienia się w bezradne lwiątko – utyskuje Inga. I pyta retorycznie: – Co byś zrobiła, widząc swojego prawie 40-letniego faceta, któremu mama studzi herbatkę, przelewając z kubka do kubka? Albo masuje mu stopy i zakleja plasterkiem mały paluszek, bo nowy, niewygodny but go obtarł? Rzecz jasna buty ja wybierałam, wiec wina też jest moja. Przecież każda kobieta powinna wiedzieć, że na męskie, delikatne stópki wkłada się tylko cielecą skórę – ironizuje. Ale nie to Ingę denerwuje najbardziej. – Często zdarza mu się zapomnieć, że nie jestem jego matką, tylko partnerką. Że tez pracuję, bywam zmęczona, i o dziwo, nie mam zamiaru prać ręcznie jego togi, skoro swoją piorę w pralce. – Ja się poddałam, ale nie bez walki – wyznaje Benita Gadyn, 31-letnia bankierka. Dwa miesiące temu spakowała manatki i zakończyła trzyletni związek. Czara przepełniała się powoli. – Pomijam fakt, ze nigdy nie zostałam zaproszona na żadne rodzinne świeto tylko dlatego, że nie byłam żoną, czyli nie należałam do rodziny. A chłopak? – zawsze leciał na skrzydłach do mamy. Beze mnie. Pominę też milczeniem każdą rozmowę telefoniczną, czyli dwa razy dziennie, gdy jego matka pytała, co robi Benita i czy znowu czyta, zamiast coś „mądrego” ugotować. Udawałam, że nie wiem, że ciężary, które co tydzień w niedzielę na życzenie teściowej miał pomagać dźwigać mój facet, to łubianka śliwek narwanych na działce – wylicza. Ale miarka się przebrała, kiedy przyłapała ich w garderobie. – Rozwalony w fotelu, podziwiał, jak jego matka paraduje w moich sukienkach. Nie wiem, co nato Freud, ale siedział wpatrzony w nią jak w modelkę na wybiegu. W psychologii jest taka zasada. Aby się związać, najpierw trzeba się rozstać. Żeby stworzyć związek z życiową partnerką, trzeba się rozwieść z mamusia. I porzucić wyobrażenie o wiecznie dbającej kobiecie na rzecz tej, której trzeba tez coś od siebie dać. Co może zatem zrobić kobieta, gdy pokocha bananowego ślimaka? Profesor Zimbardo mało optymistycznie twierdzi, ze niewiele, ale trzeba próbować, bo deficyt na rynku rośnie i może się okazać, że w zalewie maminsynków innego partnera po prostu nie znajdziemy. Jego zdaniem kobieta musi go rozruszać, sprowokować do rozmowy, skłonić do tego, by zaczął coś odczuwać, a wiec być niemal terapeutka. – Nigdy w życiu! – oburza się seksuolog Michał Pozdał. – Terapeuta zarabia niemałe pieniądze, więc dlaczego żona czy partnerka ma robić to za darmo? – pyta. A wszystkim tym kobietom, którym nie odpowiada życie z maminsynkiem, radzi jedno –zakończyć relację. – Jeśli mężczyzna nie ma ambicji, aby puścić maminą kieckę i wejść w związek na partnerskich warunkach – niech wraca na drzewo i dalej pożera liście bananowca.

tekst Agata Jankowska