Mówisz: „Nigdy nie zostawiajmy dzieci”, ale wielu rodziców twierdzi, że kiedy dziecko kończy 15-16 lat, tracą możliwości kontroli. Nawet nie wiedza, gdzie jest o danej godzinie. Kłamie, kreci, zmyśla. Jak wtedy ustalać reguły gry?
Mam na myśli opuszczenie emocjonalne i brak dostępności, nie kontrolę ani jej brak. Trzeba stawiać granice i jeżeli są one przekraczane, to musimy je znów zawężać, a potem znowu rozszerzać. Mówi się, że dobry rodzic ma dwie ręce. Jedna jest troskliwa, przyjmująca, wspierająca, przytulająca, rozumiejąca, a druga – silna i trzymająca. Jak dziecko się chwieje, to my je przytrzymamy. Jak dziecko stoi nad przepaścią, to jesteśmy po to, by je z tej przepaści wyciągnąć – nawet za włosy.

Wyznaczyłaś granice, ustaliłaś zasady gry, a 14-latek dzwoni np. z imprezy sylwestrowej, by go zabrać, bo cały
czas wymiotuje i nie może sam przyjechać do domu. Co robisz?
Jadę i go zabieram. Nie mogę go tam zostawić. Ale po powrocie do domu, zostawiam delikwenta we własnym
pokoju. Takiego brudnego, zarzyganego. Siedziałabym w tym pokoju, aż się obudzi. Tkwiłabym jak wyrzut sumienia. Dzieciak, który leży w takim stanie i budzi się w pełnym dyskomforcie, musi zacząć wyciągać wnioski. Rodzi się w nim naturalne poczucie winy. Za jakiś czas zrozumie, gdzie są jego granice. Jak należy pic alkohol, by był dla niego bezpieczny. To jest powolny proces zastanawiania się, jak należy funkcjonować w społeczeństwie. Nie prawmy kazań, nastolatek ich z reguły w ogóle nie słucha. Wyłącza się po pierwszym naszym zdaniu. Stosujmy zasadę 10 sekund: mówmy krótko i dobitnie, co wolno w naszym domu, a czego nie. Jeśli nie akceptujemy upijania się na imprezach, zakomunikujmy to dziecku i bądźmy konsekwentni.

Wielu rodziców nie może znieść, że na wszystkie pytania o szkołę nastolatek odpowiada: „spoko”, „fajnie”. Nic więcej.
Amoże źle pytamy? Może codziennie zadajemy to samo pytanie: „Jak było w szkole?”. Już widzę takiego nastolatka, w opuszczonych spodniach i z kolczykiem w nosie, który na pytanie, jak było wszkole, odpowiada „spoko”. My niezainteresowani pytamy, oni odpowiadają z równie wielką niechęcią. W domach, w których rodzice nie opowiadają, jak minął im dzień, nie dzielą się spostrzeżeniami, co im się udało, a co nie, dzieci zaczynają budować mur. Czasem wystarczy prośba: „Zosiu zrób mi herbatę, bo padam”, by dziecko do nas przyszło. Jeśli wtedy powiemy, że mieliśmy strasznie trudny dzień, coś nam nie wyszło, np. spóźniliśmy się, zgubiliśmy klucze, nalaliśmy sobie wody do torby, pokłóciliśmy się z koleżanką przez telefon, to wtedy nastolatek myśli: „To nie tylko ja mam wiecznego pecha, nie tylko ja jestem cały czas do niczego”. Tak się rodzi kultura rozmawiania, uważności na siebie. Czasem przychodzą do mnie poirytowani rodzice, którzy wykrzykują, że ich dziecko zamyka się w swoim pokoju, nie chce rozmawiać. Pytam ich wtedy o to, jak mieszkają, gdzie rozmawiają, i okazuje się, że w tym domu nawet nie ma stołu, przy którym można by usiąść i obgadać problemy. Nie ma żadnej kultury dzielenia się. Również emocjami.