Tak, trochę żartuję i sama sobie przeczę, wyznaję: jestem zodiakalnym Koziorożcem. Typowym, racjonalnym, twardo stojącym na ziemi. Ba, jestem z moich koziorożczych, nieco nudnych cech dumna, a jednocześnie odrzucam stojącą za tym „naukę”. Cóż, może byłoby inaczej, gdybym była uduchowionym Wodnikiem czy szaloną Panną? Te znaki zawsze mają jakieś przygody, a przynajmniej tak wynika z horoskopów, które zdarza mi się redagować. Czasem w racjonalnym widzeniu świata zapominam jednak, że inni… są inni. Więc gdy moja przyjaciółka – nazwijmy ją Wandą – autorka bestsellerowych poradników o związkach i seksie, przyznała, że była u astrolożki, na dodatek stawiającej chiński horoskop, nie wiedziałam, co powiedzieć. Więc po prostu jej słuchałam. Z coraz bardziej otwartą buzią. – Mam karę ziemską – wypaliła Wanda, osoba z głową na karku i wyższym wykształceniem. Zważywszy na jej dużą seksuologiczną wiedzę, pomyślałam, że może chodzi o jakieś techniki SM, ale nie. Okazało się, że „kara ziemska”, odwołująca się do jednego z pięciu żywiołów, jest pojęciem szerokim i może kłaść się cieniem na relacje damsko-męskie. Właśnie tak zinterpretowała to przyjaciółka. – Nareszcie nie muszę się przejmować, że nieudane związki to moja wina. Po prostu mam na tym polu trudniej niż inni – mówiła z wypiekami na twarzy. – Bardzo mi przykro – próbowałam ją pocieszyć. – Daj spokój! Wiesz, jaka to ulga? Teraz przynajmniej wiem, że nie ma co szukać wielkiej miłości, najwyższy czas oddać się romansom z Tindera!

Potem było jeszcze ciekawiej. Bo okazało się, że chiński horoskop postawiła Maria Barcz, dziennikarka, która pracowała także w ELLE. Dwa lata temu, już w zupełnie innym wydawnictwie, uznała, że czas zająć się tym, co ją naprawdę fascynuje i jest jej dziedzictwem. Maria ma bowiem chińskie korzenie (nosi też imię Siao-i, czyli Mały Deszcz), a jej zmarły przed pięciu laty ojciec, Jerzy Sie-Grabowski – sinolog, tłumacz i wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego – był jednym z bardziej znanych specjalistów do spraw chińskiego horoskopu w Polsce. Od razu weszłam na profil Marii na Facebooku i zaczęłam czytać o jej nowej (a może przeciwnie, wcale nie nowej) drodze, znaczeniu chińskich znaków, żywiołach oraz energii jin i jang. O tym, jak uczyła się od ojca, jak studiowała jego notatki… Skoro i Wanda, i Maria, obie w mojej ocenie racjonalne, nie mają wątpliwości, że horoskop ma sens, to może jestem wyjątkowa, by nie powiedzieć – dziwna? A co z wróżbami? Tarotem? Szeptuchami? Czy one też zyskują dziś na popularności? Zaczęłam pytać znajomych i szukać danych w internecie. Po chwili wiedziałam, że wkroczyłam do zupełnie nowego świata.

Okadzanie złudzeń

Najpierw informacje z kraju: co siódmy Polak odwiedził wróżkę, ponad połowa czyta horoskopy, a jeden na sześciu jest przywiązany do magicznego amuletu – to dane CBOS. Jedna trzecia z nas deklaruje, że zaliczyła spotkanie z duchem (co ciekawe, częściej przydarza się to mieszkańcom miast niż wsi). Poza tym jest też specyfika regionalna – w Mazowieckiem najsilniejsza jest wiara w prorocze sny (44 proc.), Zachodniopomorskie wierzy w telepatię (38 proc.), a Podkarpackie – po prostu w cuda (49 proc.). Rynek usług wróżbiarskich nad Wisłą jest wyceniany na ponad dwa miliardy złotych i kwitnie. Ludzie, którzy na tym zarabiają – a jest ich w Polsce od 75 do nawet 125 tysięcy (wróżek, astrologów, numerologów, radiestetów) – mówią publicznie o 70-proc. wzroście zysków w kończącym się roku. Informacje ze świata: astrologiczna aplikacja Co-Star została pobrana w USA 20 milionów razy, zanim ktokolwiek zdążył wydać dolara na jej reklamę. Okultystyczne rytuały podbijają także TikToka. Uzdrawiające kryształy, amulety, biżuteria dopasowana do znaku zodiaku to dziś jedne z popularniejszych prezentów. Białą szałwię, która pomaga okadzać, czyli oczyszczać wnętrze, chroniąc je przed złymi mocami, można kupić w wielu internetowych butikach. Ta inwazja nadprzyrodzonych mocy nie mieściła mi się w głowie! Słyszałam o ezoterycznych targach w Pałacu Kultury i Nauki, byłam (turystycznie) w Orli na Podlasiu, gdzie przyjmowała słynna szeptucha (kolejka na pół wsi!), a także widziałam w telewizji wróża Macieja i wróżkę Orianę, którzy ze  swadą rozkładali karty, bez mrugnięcia zdradzając przyszłość dzwoniącym do nich widzom. Ale żeby tylu ludzi brało to na poważnie? Teraz? „Jak nic, efekt COVID-19!” – pomyślałam. 

I miałam rację. Nagła wiara w ezoterykę nie jest oczywiście efektem ubocznym samej choroby, takim jak np. utrata węchu czy smaku. Po prostu pandemia sprawiła, że ludzie stracili grunt pod nogami. Tak przynajmniej uważa dr hab. Agata Gąsiorowska, zastępczyni dyrektora Instytutu Psychologii Wydziału Psychologii Uniwersytetu SWPS we Wrocławiu, do której zadzwoniłam po ekspertyzę. – To właśnie chęć odbudowania poczucia kontroli pcha dzisiaj ludzi do korzystania z usług wróżek, numerologów czy astrologów – podkreśliła. Tłumaczy to teoria kompensacyjnej kontroli Aarona Kaya, profesora psychologii na Uniwersytecie Stanforda. Gdy nie możemy odzyskać poczucia wpływu, np. z powodu pandemii, uciekamy się do „różnego rodzaju zachowań czy poglądów, które mają w sobie strukturę, są uporządkowane, a przynajmniej na takie wyglądają”. Przykład? Rozwiązania serwowane przez wróżki. Co ciekawe, z badań wynika, że ludzie, którzy mają silną potrzebę funkcjonowania w ustrukturyzowanej rzeczywistości, z większym prawdopodobieństwem sięgają po wsparcie ezoteryki. Wierzą także w spiskowe teorie, które w ostatnich miesiącach zyskały na popularności. Zdaniem naukowczyni nie ma jednak powodu, by zakładać, że zainteresowanie ezoteryką po zakończeniu pandemii spadnie. – Nasz umysł jest tak skonstruowany, że ulegamy złudzeniu potwierdzania, co znaczy, że jesteśmy dużo wrażliwsi na informacje zgodne z naszym postrzeganiem rzeczywistości niż na informacje z nim sprzeczne. Wróżka, która jest dobrym psychologiem, potrafi wyczuć nasze nastawienie, zdiagnozować problem, z jakim przychodzimy, i udzielić takich informacji, które pozwolą nam odebrać ją jako osobę kompetentną – mówi. Nie dojdziemy więc do wniosku, że brakuje podstaw, by nadal korzystać z jej porad. Przyszłość próbowano odczytać od dawna: z wnętrzności zabitych zwierząt, fusów kawy, układu gwiazd. A swojego losu byli ciekawi i biedni, i bogaci. Ci pierwsi pytali, czy będą mieli na chleb, drudzy – czy podbiją świat. Spirytyzm miał ogromny wpływ także na polską kulturę. Inspirowali się nim m.in. Bolesław Prus czy Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, a zdolności paranormalne przypisywano Adamowi Mickiewiczowi, o czym pisze Tomasz Kwaśniewski w świetnej książce „W co wierzą Polacy. Śledztwo w sprawie wróżek, jasnowidzów, szeptuch…”. Pozycja ta to przede wszystkim opis – często przezabawny – ezoterycznego przemysłu i spotkań z wróżkami. Znajduję w niej też odpowiedzi na wiele trapiących mnie pytań. I tak, gdyby nie spirytyzm, pewnie nie pojawiłaby się psychologia głębi (kłania się Carl Gustav Jung) czy psychoanaliza (kapelusza uchyla Zygmunt Freud) oraz takie pojęcia jak id, ego i superego. „Bo to właśnie wtedy zaczęto zastanawiać się, co jeszcze, poza procesami świadomymi, może się dziać w psychice” – tłumaczy w książce Kwaśniewskiego prof. Anna Mikołejko, socjolożka religii i kultury.

Przyszłość w espresso

Z Ireną spotykam się na kawie. – Fusów nie ma, nie powróżymy sobie – żartuje. Prowadzi firmę – sprzedaje akcesoria dla zwierząt, jest matką samotnie wychowującą nastoletnią córkę. Od znajomych wiem, że do wróżek chodzi regularnie. Irena potwierdza. Pierwszy raz była w liceum („dla śmiechu”). Wróciła, gdy w jej dorosłym już życiu zaczęły się problemy (z dzieckiem, partnerem, biznesem). Za każdym razem wróży jej ktoś inny, polecony przez znajomego. Zwykle kobiety w średnim wieku. Żadnych szklanych kul, czarnych kotów, turbanów na głowie – tylko karty. – Mam wrażenie, że te osoby znają mnie od lat, czasem wiedzą coś o mojej przeszłości, czego nie umiem racjonalnie wytłumaczyć. Widzą więcej. Mają dobrą energię i wgląd – większy niż inni – uważa. Pytam, czy nie boi się, że wróżka jej źle podpowie albo podetnie skrzydła. Sama nie chciałabym, tak jak Wanda, dowiedzieć się, że „mam karę”. – Wręcz odwrotnie! Ja do nich chodzę po to, żeby usłyszeć: „Wszystko będzie dobrze, kochana!” – mówi Irena. – Gdy się nad tym zastanowię, to w rzeczywistości jest dialog. Wiele tu bowiem mojej interpretacji słów, które nie są konkretnymi wskazówkami: „Zrób tak i tak”. Patrzę na siebie oczami wróżki i znowu zaczynam się lubić. Tej energii starcza mi na rok. Potem szukam kolejnej wróżki. Autor książki „W co wierzą Polacy...” na stronie 349 przytacza wyniki ciekawego eksperymentu: „W 2016 roku Thomas Mussweiler (psycholog społeczny – przyp. red.) wraz ze współpracownikami przeprowadził badania, które polegały na tym, że przed wykonaniem zadania kazał ludziom ściskać kciuki czy rzucać zaklęcia za jego pomyślność. Czyli uwierzyć, że im to wyjdzie. Inaczej mówiąc, zachęcał ludzi do tego, by byli przesądni. Grupa kontrolna tego nie robiła. I wyszło, że ci, którzy zaklinali rzeczywistość, trzymali kciuki, z wykonaniem zadania poradzili sobie lepiej. Dlaczego? Wyjaśnienie Mussweilera jest takie, że jeśli nam się zdaje, że mamy nad czymś kontrolę, na coś wpływ, to trochę bardziej się do tego przykładamy. A co za tym idzie – lepiej to robimy. Tak więc samo trzymanie kciuków czy też zaklinanie rzeczywistości nie ma tu znaczenia, ale już efekt motywacyjny tego działania jak najbardziej”.

Wracam do Wandy. Chcę sprawdzić, czy wciąż jest taka uskrzydlona. No i jak z tym Tinderem. – Nie może być lepiej! – uśmiecha się seksownie. – Wiesz, czasem potrzebna jest interwencja z zewnątrz, spojrzenie kogoś innego. Znasz mantrę o pokochaniu samej siebie, o tym, żeby zaakceptować swoje ciało, o ciałopozytywności, bla, bla, bla…? Można długo gadać, ale dopiero, gdy zjawi się facet, który zachwyca się twoimi kształtami i niedoskonałościami, uwierzysz, że jesteś piękna. Tak, można powiedzieć, że to droga na skróty. Ale za to jaka skuteczna! – zachwala. Dlaczego poszła po horoskop właśnie teraz? Czy to z powodu pandemii? Kryzysu wieku średniego? – Chyba po prostu byłam zmęczona i rozczarowana. Psychoterapia, samodoskonalenie się, coaching… Wszystko wymaga wysiłku i pieniędzy, a efekty są mizerne. A taki horoskop od razu dał nadzieję, inspirację, pokazał kierunek – mówi mi Wanda. – Wiesz co? Zresztą dam ci numer do Marii! Sama zobaczysz. Cóż, zaczyna się 2022 rok, a 1 lutego – chiński nowy rok, tym razem Tygrysa. Jak się okazuje, też jestem Tygrysem. Czytam na stronie Małego Deszczu: „Otwartość i osobista odwaga powodują, że Tygrysy cieszą się zaufaniem oraz szacunkiem otoczenia”. Podoba mi się, chociaż czuję się jak w anegdocie o Nielsie Bohrze, duńskim fizyku. Na pytanie, dlaczego zawiesił podkowę na ścianie, odparł: „Słyszałem, że to działa, nawet jeśli się nie wierzy” wreszcie jest coś, co łączy większość ludzi w Polsce: wiara w cuda, prorocze sny i telepatię.