Musiałeś zwolnić tempo?

Lockdown był dla mnie brutalnym przeżyciem. Zamknęliśmy na ten czas 105 butików na całym świecie, a około 30 legendarnych sklepów w Ameryce musieliśmy zlikwidować. Marzec i kwiecień były bardzo trudne, chciałem wszystko rzucić. Trzymała mnie przy życiu odpowiedzialność za 600 pracowników.

Kiedy nastąpił przełom?

Przyszła wiosna, zacząłem rozsmakowywać się w życiu na wsi, obserwować, jak wszystko budzi się do życia. Uprawiałem ogród, robiłem domową oliwę, zbierałem deszczówkę, żeby oszczędzać wodę, hodowałem kury – same zajęcia niepasujące do projektanta butów! (śmiech) Wstawałem i kładłem się spać we własnym domu, co przez ostatnie lata nie było oczywiste. Rocznie spędzałem 250 dni w podróży! Moje życie przed pandemią było jak narkotyczny ciąg. W pewnym momencie zaczęło mi brakować samolotów, a nawet tego śmieciowego jedzenia, które tam podają, więc dla żartu kupiłem w Internecie wózek, którym stewardesy wożą jedzenie (śmiech).

Czym różnią się Twoje obecne kolekcje od tych sprzed pandemii?

Przed pandemią projektowałem przynajmniej osiem kolekcji w roku! To było życie bez hamulców, marnotrawstwo i pakt z diabłem. Tak zwany kalendarz mody pękał w szwach: prekolekcja, główna kolekcja, kolekcja kapsułowa, kolekcja z okazji chińskiego Nowego Roku, sylwestra, święta psa, kota i nie wiem czego jeszcze… Basta! Zostaliśmy poddani próbie. Teraz pieniądze inwestujemy w high-tech, omnichannel, e-commerce, marketplace. Zdecydowana większość naszej sprzedaży, jakieś 75 proc., to online i gdybyśmy nie zaczęli w to inwestować 10 lat temu, to teraz musiałbym zamknąć firmę. Pandemia spowodowała, że biznes dostosował się do obecnych czasów. Zacząłem projektować bardziej przemyślane kolekcje niż wcześniej, pasujące do obecnego świata i potrzeb.

To znaczy?

Stawiam na wygodę i niższą cenę, tworzę buty, które nie są na jeden sezon, ale mają przetrwać lata. Nie mam już potrzeby, by ostentacyjnie demonstrować swoją kreatywność. Moje projekty są zarazem mniej trywialne niż kiedyś. Zamknęliśmy poprzednią epokę i otworzyliśmy nową, ale nadal chcemy marzyć!

Co Cię inspirowało w ostatnim roku?

Właśnie kończę remontować dom i podczas lockdownu mieszkałem w budynku po niewielkim, XVIII-wiecznym kościele, który znajduje się na posesji. To sprzyjało przemyśleniom i medytacji, tak jakbym przeczytał raz jeszcze tę samą książkę, która jest moim życiem. Przypomniałem sobie najbardziej ikoniczne projekty w swojej karierze, postanowiłem je powtórzyć i zinterpretować na nowo w kolekcji kapsułowej Icons. To projekty na miarę naszych czasów – zastosowaliśmy skóry wegańskie, materiały ekologiczne, z odzysku, które wprawdzie są droższe niż skóra, ale z punktu widzenia etycznego nadszedł na nie czas. Długotrwałe przebywanie w domu skłoniło mnie także do stworzenia minikolekcji ubrań i butów Living Room, w której znajdują się bardzo miękkie pantofle ze skóry lub z weluru oraz bluzy, dresy i T-shirty z dobrej jakości bawełny z naszym logo. Oczywiście nie zapomniałem o DNA marki, o tym, że kobieta Giuseppe Zanottiego jest boginią, musi onieśmielać swoją osobowością. Podczas jednego z tygodni mody w Paryżu poznałem Alexandre’a Vauthiera, francuskiego projektanta. Zafascynowały mnie jego wyjątkowa osobowość i talent. To zaowocowało współpracą. Podobnie myślimy, obaj współpracowaliśmy w przeszłości z ekscentrycznym Thierrym Muglerem. 

Często projektujesz minikolekcje także z udziałem gwiazd, np. z Beyoncé, Kanye Westem, Jennifer Lopez czy Anją Rubik. Co odkryłeś podczas takiej współpracy?

Kanye West uwielbia polentę i proste jedzenie, Jennifer Lopez codziennie rano ćwiczy przez dwie godziny, żeby potem móc zjeść kawałek ciasta, Beyoncé kocha spaghetti, często je pastę na obiad, Anja z kolei jest przesympatyczna i uwielbia żartować, jest pozytywna i zwariowana. Odkryłem, że są fajnymi, w sumie zwykłymi i przystępnymi ludźmi. Do tej pory mamy z sobą kontakt, przyjaźnimy się.

Czy Twoje słynne stiletto, klasyczna szpilka, którą pokochały kobiety, wróci jeszcze? Nie ma przecież pokazów mody, imprez, ślubów, wyjść do teatru czy opery…

Moim zdaniem tamta szpilka sprzed pandemii nie wróci, choć kobiety nadal będą chciały w pewnych sytuacjach być wyższe, bardziej widoczne, pewne siebie, a tę rolę szpilki doskonale odgrywają. Teraz zmieniają się ich kształt i proporcje. Są wygodniejsze, a obcasy niższe i nieco szersze. Wcześniej zmuszaliśmy kobiety do chodzenia w niewygodnych butach, krew się lała, ale liczył się efekt. Według mnie czasy, kiedy w szpilkach biegało się cały dzień, nie wrócą. Wysokie obcasy będą od święta, na kolację przy świecach ze znajomymi, w bardziej kameralnych sytuacjach. Już teraz zauważam ten trend! Sprzedajemy dużo butów sportowych, naszych kultowych sneakersów inspirowanych gwiazdami rapu, kulturą ulicy, ale obserwujemy także popyt na bardzo eleganckie i seksowne szpilki czy sandały. Kobiety nadal lubią uwodzić, jednak teraz będą to robić w subtelniejszy  sposób. Jako projektant staram się wyciągać z tego wnioski.

Pierwsze wspomnienie związane ze szpilkami?

Wychowałem się w małym miasteczku San Mauro Pascoli, moja mama była krawcową. Od dziecka patrzyłem na nogi, na stopy kobiet, ich figury. To była ciekawość dziecka pięcio-, sześcioletniego, nie rozumiałem jednak, dlaczego kobiety chodzą na obcasach (śmiech). Ale widziałem, jak się zmieniały, kiedy wkładały szpilki! Kiedy dorosłem, wiedziałem, że krawcem nie zostanę, ale byłem przekonany, że projektując buty, mogę zmieniać życie kobiet. Do dziś mam szpilki mojej mamy, które stoją na srebrnej tacy w salonie, są moim talizmanem, drogowskazem. Przez wiele lat studiowałem kształt szpilek, formowałem je ręcznie z plasteliny, próbując stworzyć najpiękniejsze buty na świecie. Projektanci uważają się za półbogów, ja uważam, że jestem bogiem niezrealizowanym (śmiech) – tworzę coś na pozór idealnego, co po chwili przestaje mi się podobać. But jest perfekcyjny w tej danej, ulotnej chwili. Sztuką jest dostosować go do obecnych czasów. Zatem nie ma  butów idealnych dziś i w 2050 roku.

Jako młody chłopak byłeś didżejem. Co spowodowało, że stałeś się projektantem butów?

Zrozumiałem, że z grania w radiu nie da się żyć. To była wyłącznie pasja. Kupowałem płyty za własne pieniądze. A te, które były niedostępne, nagrywałem na magnetofon z angielskiego radia i udawałem, że puszczam muzykę z własnych zbiorów. Zwariowane, młodzieńcze czasy! Talent do rysowania mam od dziecka – dokumentowałem, co się da, głównie przyrodę. Mieszkam w regionie Emilia-Romania, gdzie produkuje się buty, więc naturalną koleją rzeczy było przesiąknięcie tą tradycją. A muzyka towarzyszy mi nadal i znajduje odzwierciedlenie w projektach. Każda para butów to inna historia. Uwielbiam je kolekcjonować. W moich zbiorach jest około 25 tysięcy par – niektóre z mojego archiwum, inne kupuję. Najstarszy okaz jest ze srebra i z jedwabiu, pochodzi z XVIII wieku. Mam też buty amerykańskie z lat 50., arabskie, chińskie, którymi hamowano rozwój stóp dzieci mandarynów. Marzę, by w nowym domu to wszystko było wyeksponowane: buty, książki, płyty, obrazy, pamiątki – moja historia. 

I słonie…

O, tak! Zbieram je od lat, dostaję w prezencie – pamiętam także słonia od ciebie. Słoni z jednej strony można się bać, bo są ogromne, z drugiej strony to bardzo delikatne zwierzęta. Taki właśnie jestem – potrafię podnieść głos, ale jestem też bardzo wrażliwy.

Kiedyś powiedziałeś, że kobiety często zmieniają buty, bo nie mogą tak często zmieniać mężów. Czy ta reguła nadal obowiązuje?

Dzięki Bogu kobieta jest już wolna i niezależna, może decydować o swoim życiu, także o tym, czy zmieniać mężów.

__

Rozmowa Anny Puśleckiej z Giuseppe Zanottim ukazała się w marcowym wydaniu ELLE (03/2021).