Podczas lockdownu życie ratowały mi spektakle Klubu Komediowego – mówi Magda, architektka wnętrz. – Wcześniej regularnie tam chodziłam. Nawet przyciężkie, nieporadne skecze bawiły mnie do łez. Kiedy w pandemii urwały mi się zlecenia i zaczęłam przejadać oszczędności, przeżyłam coś na kształt załamania nerwowego. Myślę, że gdyby nie wsparcie partnera, wpadłabym w depresję. To on znalazł informację, że Klub Komediowy działa online, dzięki czemu lepiej zniosłam klaustrofobiczną rzeczywistość – wspomina.
Powiedzenie „śmiech to zdrowie” należy traktować serio, co zdążyli już zgłębić gelotolodzy (z gr. gelos – śmiech). Ich badania wykazały, że śmianie się łagodzi m.in. ból głowy, objawy wrzodów żołądka i alergii. Dzięki poczuciu humoru wzrasta nawet odporność na infekcje, można więc bez wyrzutów sumienia zaczynać dzień od przeglądania Make Life Harder. Bawią cię? To znaczy, że w twoim organizmie właśnie zaczęły się wydzielać endorfiny, oddech i bicie serca przyspieszyły, a mięśnie twarzy i karku rozluźniły się. Wspaniale, o to chodziło.

Śmichy-chichy
Dobre samopoczucie jest uniwersalną potrzebą. Zwłaszcza teraz. Nie dziwi więc, że coraz aktywniej szukamy sposobów na odprężenie. Oferta jest spora, tylko… po co chodzić, przykładowo, na warsztaty śmiechoterapii? Nie wystarczy, jak Magda, wybrać się na komediowy spektakl? Piotr Bielski, nauczyciel jogi śmiechu, przekonuje, że to praktyka, która daje wyjątkowe narzędzia do radzenia sobie z przewlekłym napięciem: rozluźnia, maksymalnie dotlenia, odblokowuje emocje, ułatwia konstruktywne, pozytywne myślenie, a nawet dodaje odwagi. – W miękki sposób, bez rozgrzebywania ran z przeszłości, można dzięki jodze śmiechu poradzić sobie z lękiem przed oceną, nabrać odwagi, otworzyć na ludzi, pokonać nieśmiałość – mówi specjalista. Śmiech to rodzaj wydechu, najgłębszy, najbardziej rozluźniający, i tak należy do niego podchodzić. Przykładowe ćwiczenia? – Trzymając łokcie przy brzuchu, spinamy się, biorąc wdech i zaczynamy się śmiać, rozluźniając ciało na wydechu. Potem rozciągamy ramiona z wdechem, jakbyśmy chcieli rozciągnąć uśmiech, i znów na wydechu śmiejemy się z całych sił – tłumaczy. Dorota Palicka, jedna z bardziej entuzjastycznych kursantek, ma za sobą kilka stopni wtajemniczenia – brała udział w wielu śmiechowych warsztatach. Na facebookowej stronie wylewnie dziękuje za wspólną naukę. Co jej ona daje? Wspólnotowe doświadczenie, które wykracza poza zwykłe działanie relaksujące: – Pracuję w przedszkolu, a dzieciom zabawa przychodzi dużo łatwiej niż dorosłym. Wspólny śmiech ułatwia pozbycie się zahamowań, bo w końcu wszyscy wyglądamy wtedy tak samo głupio, czerwoni ze śmiechu. Fajnie znowu poczuć tę swobodę. Niesamowite jest autentyczne uczucie radości i szczęścia, które utrzymuje się jeszcze długo po sesji – opowiada. Jedna z uczestniczek warsztatu po pierwszych zajęciach aż się popłakała. Ze wzruszenia, bo dotarło do niej, że nie śmiała się tak szczerze od trzech lat. 

Asfaltowa dżungla vs. sosnowy las 
Asia, redaktorka, zapamiętała pewien warsztat relaksacyjny, na który poszła w ramach eksperymentu dziennikarskiego: – Skrupulatnie stosowałam się do poleceń prowadzącego, był Brazylijczykiem, słabo mówił po polsku. „Wdeech, wdieeeech, wdeech, wdieeeech”. Cała grupa patrzyła na siebie w panice, bo po kolejnym powtórzeniu tego „wdech, wdieeeech” wyglądało na to, że wszyscy pękniemy z hukiem, tyle nabraliśmy powietrza. Nie rozumiałam, dlaczego on tak macha rękami, czego chce, aż dotarło do mnie, że… nie rozróżnia słów „wdech” i „wydech”. Cóż, to ćwiczenie oddechowe mogło się nie udać, ale cała grupa tak się śmiała z językowej pomyłki, że ostatecznie dotleniliśmy się na zapas. Zdaniem Joanny Gutral, psychoterapeutki i autorki popularnego podcastu „Gutral gada!”, im bardziej oddalamy się od naturalnego rytmu „sen-odpoczynek”, tym większą czujemy potrzebę autentyczności. Mamy dość działania jak automaty, które wykonują określone czynności. To dlatego nastąpił zwrot ku przyrodzie, duchowości i ciału, co widać po liczbie warsztatów odnowy dla zmęczonych życiem. – Myślałam, że nic mnie nie zdziwi, aż trafiłam na zapowiedź kursów z przebudzenia łona – opowiada Joanna Gutral. Podkreśla, że oferta psychoedukacyjna jest kuszącym towarem na sprzedaż. W końcu co człowiek, to problem do rozwiązania, każdemu z nas coś dolega. A to złość, a to lęk czy smutek. Kultura instant sprawia, że chcemy czuć się dobrze natychmiast.

Nie tolerujemy dyskomfortu. 
Renesans naturalnych i niekonwencjonalnych terapii zaczął się na długo przed pandemią – trochę ze zmęczenia tempem życia i generowanym przez nie napięciem. Swoje dołożyła cywilizacja – chcemy być na bieżąco, uczestniczyć w wydarzeniach, konsumować, a to oznacza niedosypianie i pochłanianie nadmiernych ilości informacji. Intuicyjnie czujemy, że na przebodźcowanie dobrze podziałają szum morza, rzek, strumieni, śpiew ptaków, leżenie na piasku, dotykanie drzew, kontakt ze zwierzętami. – Bycie w przyrodzie: spacery wzdłuż morza, chodzenie po górach, to obcowanie z tym, co wieczne, niezmienne, w przeciwieństwie do technologii, polityki i gospodarki – tłumaczą zwolennicy naturoterapii. Pytanie tylko, czy potrzebujemy w tym celu zajęć. Joanna Gutral zastrzega, że nie będzie komuś doradzać, w co ma inwestować zarobki. – Polecałabym jednak sprawdzać, czy wybrana metoda ma jakiekolwiek umocowanie w naukowej teorii. Zastanowiłabym się także, jakie są motywy udziału w warsztacie. Ciekawość, okazja do poznania ludzi, spróbowanie czegoś nowego, rozrywka – nic w tym złego. Gorzej, jeżeli w metodach o nieudowodnionej naukowo skuteczności szukamy remedium na dolegliwości. W przypadku Ani Klik, zapracowanej mamy dwójki dzieci, kontakt z naturą to terapia sama w sobie. – By cieszyć się zdrowiem, muszę dbać o równowagę. Reszta sama się ułoży – przekonuje. Łatwo powiedzieć? – Wystarczy raz na jakiś czas wracać do źródła. Dla mnie jest nim mój letni dom na Mazurach, blisko lasu, nad samym jeziorem. Tak, wiem, jestem uprzywilejowana. Latem całymi dniami chodzę boso, bo lubię dotyk chropowatych faktur w lesie, na działce, łące. Nie mówię tu o wdepnięciu w klocki lego – śmieje się Ania. Gdy czuje się wyjątkowo zmęczona i zirytowana, potrafi wyjść z bloku na warszawskiej Pradze i… na kilka minut przytulić się do rosnącej pod oknem brzozy. 
– To mnie uspokaja – tłumaczy. Kontakt z przyrodą faktycznie ma udowodnione pozytywne działanie – potwierdza Robert Ornstein, amerykański psycholog i neurofizjolog, współautor książki „Zdrowe grzechy. O tym jak sobie odpuścić i nie mieć wyrzutów sumienia” (wyd. Czarna Owca). Ustalił, że u osób oglądających zdjęcia przyrody stwierdza się więcej pozytywnych emocji, takich jak życzliwość czy chęć pomocy, bo widoki np. strumieni w przeciwieństwie do asfaltowych ulic wywołują stan przyjemnego rozluźnienia. Mózg wytwarza więcej fal alfa, które pojawiają się, gdy jesteśmy zrelaksowani. A co z przytulaniem drzew? Lepszy dąb czy sosna? W tym przypadku nauka milczy, jednak zdaniem terapeutów taka praktyka raczej nikomu nie zaszkodzi. 

Biegnij i padnij (ze śmiechu)
Specjaliści od dobrostanu mówią jednym głosem: warto słuchać swojego ciała. Dosłownie. Ania Klik stosuje głębokie ćwiczenia oddechowo-głosowe, tzw. metodę vibreath. – Zaczynasz od mruczenia, podśpiewywania, przez buczenie, wreszcie wydobywasz z siebie krzyk. Chodzi o uwalnianie zablokowanych emocji i zaakceptowanie ich. Nie zamiatam problemów pod dywan w myśl zasady „pomyślę o tym jutro” – tłumaczy. Za twórcę terapii krzykiem (tzw. primal scream therapy) uchodzi amerykański psychoterapeuta Arthur Janov. Jego zdaniem za pomocą tej metody docieramy do ukrytych w podświadomości traum, dzięki czemu łatwiej jest się ich pozbyć. – Taką funkcję pełni większość terapii wykorzystujących oddech i pracę z ciałem – wyjaśnia dr Natalia Koperska, psycholog sportu. – Czy to joga śmiechu, czy terapia tańcem, vibreath, śpiew, czy krzyk, każda z tych metod działa odprężająco, bo uruchamia jeden z najbardziej lekceważonych elementów naszego ciała – przeponę – i pozwala człowiekowi odczuć, jak przyjemnie jest mieć rozluźnione mięśnie – tłumaczy dr Koperska. Iwona, menedżerka, kilka lat temu brała udział w warsztatach ruchowych, dzięki którym dowiedziała się, że jest non stop spięta. – Podczas pierwszej sesji biegu transowego, czyli joggingu połączonego z medytacją, padłam ze śmiechu. Oto instrukcja: „Rozluźnij mięśnie, puść luźno barki, ręce wzdłuż tułowia, opuść głowę. Skoncentruj się na oddechu, wdychaj powietrze głęboko nosem i wydychaj ustami. Nie wciągaj brzucha, uruchom do pracy przeponę. Patrz pod nogi – stawiaj na podłodze całe stopy, nie tylko palce. Start!“. To nie bieg, raczej człapanie, w dodatku wyglądam jak szmaciana lalka. O co  w tym chodzi? Okazało się, że o uwolnienie napięcia. Dawno nie czułam takiej ulgi jak po pół godziny biegania jak potłuczona – opowiada. – Pamiętasz odcinek serialu „Przyjaciele”, w którym Rachel wstydziła się chodzić na jogging z Phoebe, bo tamta komicznie wymachiwała rękami i nogami? No to już wiesz, jak wygląda osoba uprawiająca bieg transowy – śmieje się Iwona. Dziś przerzuciła się na trening siłowy, ale poleca tamtą metodę wszystkim, którzy nigdy wcześniej nie uprawiali sportu. – To forma medytacji. Najlepiej biegać w ten sposób kilka razy w tygodniu. Dla kogoś, kto łatwo się męczy i zniechęca, taki ruch jest idealny, bo nie liczą się szybkość, osiągnięcia, utrata kalorii. Kiedy nie napinasz mięśni, nie męczysz się. Skupiasz się na oddechu, więc automatycznie odcinasz się od myśli. Dotleniasz organizm, rozluźniasz napięte mięśnie brzucha. Kobiety są przyzwyczajone do tego, żeby go wciągać, by wyglądać ładnie. Ale to zaburza naturalną umiejętność oddychania – tłumaczy dr Koperska. 

Sztuka relaksacji
A może dla odprężenia wystarczyłoby po prostu jak najczęściej robić to, co się lubi? Taki wniosek przyszedł mi do głowy, gdy wracałam z Biennale w Wenecji i przypadkiem usłyszałam, że delektując się we włoskim upale sztuką współczesną, nieświadomie poddawałam psychikę szczególnej terapii testowanej w brukselskim szpitalu. To tam ruszył pilotażowy program, w którego ramach osobom cierpiącym z powodu powikłań po zakażeniu koronawirusem zaleca się regularnie odwiedzać muzea i galerie. Chętni otrzymują bezpłatny wstęp do mnóstwa kulturalnych placówek. Dlaczego belgijscy medycy postanowili rozwijać wrażliwość artystyczną pocovidowych pacjentów? Bo są dowody na to, że kontakt ze sztuką ułatwia m.in. radzenie sobie ze stanami depresyjnymi, a te bywają skutkiem ubocznym zakażenia koronawirusem. Terapię sztuką zaleca oficjalnie nawet Światowa Organizacja Zdrowia. Coś jest na rzeczy, skoro jeszcze w 2018 roku z podobnym pomysłem wystartowano w Kanadzie, z tą różnicą, że działaniu „muzeoterapii” poddawano osoby cierpiące z powodu przewlekłego stresu. A w Polsce? Muzeum Narodowe w Kielcach w ramach projektu „Uważność w Muzeum” też zapraszało na kontemplację swojej kolekcji w celu ukojenia nerwów. Inspiracją były badania nad mindfulness, czyli uważnością. Są dowody na to, że ta praktyka pozytywnie wpływa na obniżenie poziomu hormonów stresu. – Najpierw spokojnie oddychamy. Trzeba się wyciszyć – tłumaczyła dziennikarzom edukatorka, zanim zaczęła tour po kieleckich zbiorach. Więcej czasu przed każdym dziełem sztuki, skupienie na szczegółach – brzmi sensownie. Wychodzący z muzeum byli zachwyceni zupełnie tak jak ja mimo piekielnego zmęczenia po siedmiu godzinach w Giardini della Biennale.Joanna Gutral zaleca jednak ostrożność w myśleniu, że odstresowanie jest lekiem na całe zło. Radzi, by rozróżniać profilaktykę i działania prozdrowotne od leczenia chorób i zaburzeń. – Może się zdarzyć, że osoba np. z objawami depresji postanowi wypróbować dostępną na rynku ofertę atrakcyjnie zapowiadających się terapii, wyda mnóstwo pieniędzy, a nie pójdzie do lekarza – mówi. Przekonuje, że długotrwale utrzymujące się zaburzenia nastroju wymagają konsultacji ze specjalistą, zwłaszcza gdy z powodu przewlekłego stresu rozwinęły się wahania hormonalne, stany lękowe, bezsenność. – Lightowe metody nie pomogą się z nich wyleczyć. Dadzą jedynie efekt doraźny na zasadzie „zadbałam o siebie”, ale na dłuższą metę to nie wystarczy, by poczuć się lepiej. Czas dla siebie nie zastąpi psychoterapii, w której pracuje się nad zmianą schematów myślenia i zachowań.