Wiele kobiet chciałoby choć na chwilę przenieść się do męskiego świata, podsłuchać rozmów facetów w sytuacji, kiedy czują się bezpieczni w swoim gronie, nie udają, nie kozaczą. Do sytuacji, w których ich mężowie czy partnerzy mogą mówić szczerze o tym, co ich boli, porusza, gniecie. To hermetyczny świat, w którym mężczyźni wprawdzie udają przed sobą, ale do czasu. Jedno słowo, jeden gest przyjaciela sprawia, że z nadętego ego ulatuje całe powietrze. I nie robi się tego po to, żeby swojego kumpla dotknąć, urazić czy zranić. Robi się to, żeby był szczery, bo przy kumplach może. Nie musi udawać wojownika, twardziela i pokazywać, że jest niezwyciężony. 

Kobiety myślą, że faceci, kiedy spotykają się ze sobą, to mówią głównie o nich. Tak jest. Często. Na początku. A potem… A potem jest jak w sztuce Samuela Jokica „Kogut w rosole” – czasem łzy, czasem śmiech, przetykane pauzami zrozumienia i niesamowitym przepływem męskiej, wspierającej energii. Jokic już kilkadziesiąt lat temu zauważył zagubienie współczesnych mężczyzn w stosunku do tego, czego się od nich wymaga. Mają być czuli i władczy. Twardzi jak skała i mięciutcy jak marshmallow. Zadbani i zaniedbani jednocześnie. Stryczek na głowy współczesnych mężczyzn zakłada rozpędzony marketing, który kreuje niemożliwy wizerunek mężczyzny. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że wizerunek ten tworzony jest głównie przez tworzących kampanie reklamowe… mężczyzn. Jokic pokazuje swoich bohaterów od strony podbrzusza (w tej sztuce niemal dosłownie), ale jednocześnie udowadnia, że w zespole siła, a prawdziwi mężczyźni nigdy się nie poddają. 

ZOBACZ: „Droga” Grzegorza i Patrycji Markowskich: Biegnij, dokąd chcesz

Niezaprzeczalnym walorem „Koguta w rosole” jest tekst Samuela Jokica oraz reżyseria Marka Gierszała, który wystawił „koguta” w czterech teatrach w Polsce. Jokic stworzył świetne dramaturgiczne ramy, a Gierszał z precyzją wypełnia je swoją wizją. Niemniej potrzeba do tego jeszcze jednego, równorzędnie ważnego elementu – zespołu dobrych aktorów, którzy się lubią, wiedzą, co grają i tworzą zgrany zespół. Bez tego, cała inscenizacja może się rozpaść na oczach widzów, jak domek z kart. Taki zespół tworzą aktorzy Teatru Polskiego w Szczecinie, bawiąc i wzruszając przez 3 godziny teatralną publiczność. Sławomir Kołakowski świetnie portretuje zagubionego, choć nieustannie walczącego o miano lidera grupy Larry’ego. Mateusz Kostrzyński brawurowo odgrywa rolę kolorowego Colina, a Zbigniew Filary w roli Spencera nie tylko puentuje sceniczne sytuacje, ale też zamienia się w coacha, podnoszącego wszystkich panów na duchu w najważniejszym w dramacie momencie. I nawet krótki epizod Jacka Piotrowskiego jest perełką. 

Gordon grany przez Adama Dzieciniaka mógłby być jedynie pantoflarzem, ale dzięki wielkiemu talentowi tego aktora wzrusza i porusza do cna. Dzieciniak, obdarzony znakomitym słuchem scenicznym, z wprawą portretuje zakochanego w swojej żonie, troskliwego męża. Prowadzi swoją postać subtelnie, uważnie wsłuchuje się w rytm sztuki i bezpiecznie prowadzi swoich młodszych kolegów do szczęśliwego zakończenia. Dariusz Majchrzak grający Dave’a ma trudne zadanie, bo musi łączyć rolę rozrabiaki i drobnego rzezimieszka z rolą kochającego ojca, któremu ograniczane są prawa do widzenia się z synem. Mistrzowsko lawiruje pomiędzy tymi dwoma stanami, dzięki czemu widz nie traci nadziei na przemianę jego bohatera. Dariusz Majchrzak maluje swojego bohatera misterną kreską na pograniczu bezbronności i zawadiackości. I robi to znakomicie! Filip Cembala w roli Mustafy wywraca akcję sztuki do góry nogami. Wprowadza na scenę młodzieńczą energię i wiele bon motów, jak chociażby słynne „seksu bombu”. A kiedy zdejmuje koszulkę, to na widowni słychać omdlewające z zachwytu westchnienia pań. Grając, postać, którą widzowie czule nazywają „Czeczen from Szczeczen” jest ostry, wyraźny, szorstki. Tworzy bohatera, do którego każdy czuje respekt, jednak mistrzowsko ociepla go inteligentnym humorem. Cembala pokazuje kolejną, wspaniałą odsłonę swojego aktorskiego emploi. 

CZYTAJ NA ELLE MAN: James Bond: „Nie czas umierać” – nowe zdjęcia z planu. Jak dużo zdradzają z fabuły?

Wiele osób myśli, że frekwencyjnym sukcesem „Koguta w rosole” w Szczecinie - oprócz wspaniałego aktorskiego zespołu – jest to, że bohaterowie sztuki obnażają się na końcu przedstawienia fizycznie. Ale jej przewrotność polega na tym, że nie o fizyczne, a o psychiczne obnażenie tu chodzi. O pokazanie, że mężczyzna to… też człowiek!

  • Kogut w rosole
  • Samuel Jokic
  • reż. Marek Gierszał
  • Teatr Polski w Szczecinie

---------

Tomasz Sobierajski - socjolog z zawodu i z pasji, badacz społecznych zjawisk i kulturowych trendów. Naukowiec 3.0 nie bojący się trudnych wyzwań i multidyscyplinaroności. Autor kilkunastu książek o sprawach ważnych. Wykładowca akademicki i akademik z ambicjami. Znakomity słuchacz oraz wnikliwy obserwator. Kustosz dobrych manier i trener poprawnej komunikacji. Apostoł dobrej nowiny i przeciwnik złych emocji. Z zamiłowania sportowiec i podróżnik. Wegetarianin, cyklista i optymista. Nowojorczyk z duszy, berlińczyk z miłości i warszawianin z wyboru.