Kariera Nicka Cave’a zaczęła się pod koniec lat 70. Na początku muzyk występował w zespole The Boys Next Door, który przemianował się na The Birthday Party. Jest to bez wątpienia jeden z najlepszych post-punkowych bandów w historii – taki bezpośredni spadkobierca The Stooges z potężną dawką mroku. Jednak gdy tamten znakomity zespół rozpadł się, Cave założył Nick Cave and the Bad Seeds, któremu przewodzi do dziś. Czerpiąc wpływy z wielu gatunków, w tym bluesa, gospel, folku czy garażowego rocka, stworzył wyraziste i jedyne w swoim rodzaju brzmienie.

Na przestrzeni lat Cave przeszedł ciekawy rozwój. Jego płyty z lat 80. są mroczniejsze, bardziej awangardowe niż te, które zaczęły ukazywać się później. Z wiekiem Australijczyk stawał się spokojniejszy i bardziej melancholijny. I praktycznie nie nagrał słabej płyty – każda z nich oferuje coś ciekawego. Na koncie ma kilka arcydzieł, więc bez wątpienia jest w czym wybierać. Poniżej zamieszczam swoją top 5 z dyskografii artysty:

5 najlepszych płyt Nicka Cave’a:

Your Funeral… My Trial (1986)

To moja ulubiona płyta Cave’a i jego bandu. Jest wytwornie depresyjna, posępna jak cmentarz nocą i omdlewająco narkotyczna. A także niezwykle spójna – każdy utwór to czarna perła. Aż ciężko wybrać najlepszy.

Tender Prey (1988)

Nagrywanie tej płyty było dla Cave’a prawdziwym koszmarem, bowiem jego uzależnienie od narkotyków (przede wszystkim heroiny) zaczęło niszczyć jego życie zawodowe i osobiste. Jednak jakimś cudem wraz z zespołem nagrał jedno ze swoich arcydzieł. Znajdziemy tu opętany blues, niemal roztańczony garażowy rock, melancholijne ballady oraz epicką ścianę dźwięku, jaką jest „The Mercy Seat”.

From Her to Eternity (1984)

Pierwszy album z The Bad Seeds jest najbardziej chropowatym, awangardowym i niepokojącym dziełem artysty. Momentami brzmi jak ścieżka dźwiękowa do jakiegoś artystycznego horroru. Ba, niesamowity cover utworu Leonarda Cohena („Avalanche”) to prawdziwe misterium grozy. A dalej jest tylko lepiej, z genialnym „Saint Huck” na czele.

The Firstborn is Dead (1985)

Moim zdaniem Cave swoje najlepszy płyty nagrał w latach 80. „The Firsborn is Dead”, czyli czwarte arcydzieło Australijczyka, jest najbardziej bluesowe z jego dzieł, ale rzecz jasna jest to blues demoniczny, podany w absolutnej czerni. A otwierający całość „Tupelo” o narodzinach Elvisa Presleya to mistrzowsko apokaliptyczna kompozycja.

The Boatman’s Call (1997)

To być może najbardziej refleksyjna płyta Cave’a. Jej oszczędne brzmienie, oparte główne na fortepianie, wspaniale współgra z bolesnymi tekstami artysty o problemach sercowych. Można nawet powiedzieć, że Cave stał się tutaj nowym Leonardem Cohenem. Na pewno mocniej niż kiedykolwiek wcześniej postawił na swoją bardziej balladową stronę. Wybitny album.

Na koniec wspomnę, że Cave jest muzykiem, który wyróżnia się nie tylko swoim głosem i brzmieniem, ale także stylem ubierania. Choć był świadkiem zmieniających się trendów, nigdy nie podążał za duchem czasu. Zamiast tego stawiał na ponadczasowość – od kilku dekad zakłada na siebie głównie eleganckie, jednorzędowe garnitury (najczęściej czarne), koszule z ogromnym kołnierzykiem (zawsze rozpiętym) i skórzanymi butami. Ten wygląd świetnie pasuje do jego wizerunku rockowego poety. Zresztą zobaczcie jego stylówki w GALERII>>>.

ELLE MAN POLECA: The Rolling Stones: najlepsze albumy. Od najgorszego do najwybitniejszego [RANKING ELLE MAN]

ZOBACZ: The Rolling Stones wydali pierwszy od 8 lat nowy utwór! Posłuchaj „Living in a Ghost Town”

CZYTAJ: Jim Morrison: stare zdjęcia. Wokalista The Doors był jednym z symboli seksu lat 60. [GALERIA]