Maria Rotkiel i Sergiusz Osmański: piękna zmiana, fot. Maciej Landsberg

Jak rodzina zareagowała na to, że postanowiłeś zostać księdzem?
Oczywiście babcia była zachwycona, natomiast rodzice trochę przerażeni. Te dwa lata seminarium wspominam naprawdę super, przez 24 godziny byłem nastawiony na siebie. Struktura seminarium jest taka, że wiesz, o której wstaniesz, wiesz, o której zjesz, wiesz, o której będziesz mógł czytać. Ale mieliśmy też zajęcia z gry aktorskiej, prowadził je m.in. Henryk Bista.

Poszedłeś do warszawskiej szkoły teatralnej, skończyłeś ją, ale aktorstwo też porzuciłeś. Jak z uczelni teatralnej trafiłeś do prestiżowej szkoły dla makijażystów w Londynie?
Przypadek, pracowałem jako asystent fotografa Marka Czudowskiego. Na sesjach pojawiali się przedstawiciele różnych agencji modelek. Akurat wtedy był boom na nowe twarze z Europy Wschodniej. Triumfy święciły Ewa Witkowska, Malwina Zielińska, Magda Wróbel. Wtedy nie było jeszcze zawodu modelki. Wszystko dopiero się rodziło. Darek Kumosa stworzył pierwszą profesjonalną agencję modelek i zaczął organizować konkurs „Twarz Roku”, pierwszą edycję wygrała Ewa Witkowska. Zrobiła światową karierę. Przedtem modelkami były piękne dziewczyny, które projektanci z Mody Polskiej znajdowali w klubach Remont i Stodoła. Wszystko działo się przypadkiem, dla mnie też. Agenci z Karin Models i Forda rzucili propozycję, że współpracują ze szkołą wizażu w Londynie, w której mają otwarte stypendia, i jeśli byłbym zainteresowany, to mogę wyjechać.

Jesteś estetą, człowiekiem, który kocha życie i jest wrażliwy na piękno. Kto w Tobie to piękno zaszczepił? Kto Ci je pokazał?
Pochodzę z domu, w którym do estetyki przykładano dużą wagę. Wciąż pamiętam babcię Władzię z rodu Obermüllerów, która nosiła rękawiczki koronkowe i używała tej samej szminki. Nawet ojciec, który był zawodowym sportowcem, ho- keistą (dziś ma w Toruniu ulicę swo- jego imienia), wraz z mamą nawet w latach największego kryzysu zwracali uwagę na to, jak wygląda zastawa na stole. Nie da się ukryć, że oni ukształtowali moje estetycz- ne widzenie świata.

Pamiętasz, kiedy ELLE ukazało się w Polsce? 1994 rok. Dla mnie to był bardzo ważny moment. Przeglądając pierwszy numer ELLE, zaczęłam myśleć o tym, jak chcę żyć, jaką chcę być kobietą. To był świat spełnionych zawodowo, zadbanych i pewnych siebie kobiet. Zrozumiałam, że nic nie stoi na przeszkodzie, żebym i ja dbała o siebie, realizowała swoje cele, była niezależna finansowo, szczęśliwa i spełniona. Wtedy taki przekaz kierowany do kobiet miał ogromne znaczenie.
Dla mnie sama wiadomość, że ELLE wchodzi z edycją polską na rynek, była niesamowita. To był znak, że rzeczywiście jesteśmy w Europie. Pierwszy międzynarodowy tytuł w Polsce. Jakby wszedł „Vogue”.

Łatwiej było wtedy w Twojej branży zrobić karierę niż teraz?
Zdecydowanie łatwiej. Była mniejsza konkurencja i mniejszy dostęp do wiedzy. Osoby, które inwestowały w siebie i zdobywanie wiedzy, szybciej odnosiły sukces. Mój zawód dopiero zaczynał istnieć. Czasem ktoś się mylił i podpisywał mnie „witrażysta”. Ale twój zawód terapeuty też jest świeży w Polsce.

To prawda. Podobnie jak Twój zyskał zaufanie na przestrzeni ostatnich 20 lat. Kiedy podjęłam decyzje, że będę studiować psychologię, moi rodzice znacząco pukali się w czoło. Jak Ty z tego wyżyjesz!
Dlaczego chciałaś być psychologiem?

Byłam zafascynowana ludzkim umysłem. Wydawało mi się, że zdobędę jakąś tajemną wiedzę. Myślałam, że będę pracowała w szpitalach psychiatrycznych z ludźmi, którzy zapadli się w swój wewnętrzny świat. A potem się okazało, że potrzebuję rozwijać się w wielu kierunkach naraz. Moja praca wymaga maksymalnego nastawienia na drugą osobę. Dlatego prywatnie potrzebuję odpoczynku od ludzi. Masz podobnie?
Tak. Jestem kotem chodzącym własnymi drogami z kompletnie czystą przestrzenią wokół. Kocham samotność, nigdy się jej nie bałem. Jako dziecko czas spędzałem głównie sam. Do tej pory, jeśli chcę się zresetować, ludzie mi do tego nie są potrzebni.

Malowałeś największe gwiazdy, m.in. Tyrę Banks, Estelle Hallyday, Rossy de Palma, poznałeś Madonnę. Opowiedz o najciekawszym spotkaniu.
Niesamowite wrażenie i wręcz mistyczne spotkanie miałem z Heleną Christensen. Mieliśmy dwie godziny na przygotowanie jej przed wyjściem na wielką imprezę, a ona na dzień dobry mówi: „Ale najpierw musimy porozmawiać! Właśnie wróciłam z Londynu i tam poznałam genialnego kucharza, muszę ci o tym opowiedzieć!”. Półtorej godziny przegadaliśmy. A make-up zrobiliśmy w taksówce w kwadrans.

Rozmawialiśmy o tym, jak zmieniły się Polki. A co przez te 20 lat najbardziej zmieniło się w Tobie?
Chyba głównie to, że sobie odpuściłem. Mogę się już wycofać. Teraz bardziej interesują mnie projekty teatralne. To też był przełom: projektanci i wizażyści, ludzie ze świata mody, weszli do świata teatru, uczyli się jego reguł i jednocześnie wnieśli do niego świeże myślenie. Tak realizowaliśmy „Koty” w teatrze Roma. Albo „Bal wampirów” według Romana Polańskiego. Jego asystent był przerażony, kiedy zobaczył, że moje wampiry zamiast krwi mają czarny brokat. Spodziewał się beczek sztucznej krwi i sztucznych zębów. A tu z trumien wstają tancerki, które wyglądają jak modelki od Alexandra McQueena. Teraz będziemy robić w Romie „Mamma Mię!”, w lutym premiera. I to jest teraz mój skok adrenaliny. Zawsze jest coś dalej. Pora rozpocząć kolejne 20 lat.

Redakcja Anna Luboń