fot. serwis prasowy

Przede wszystkim to ostatnie dni, żeby przygotować się do Oscarów :) Piszę to trochę pół żartem, ale też pół serio. Wiem, że niektórzy potrafią zarwać noc (a to jest zawsze noc z niedzieli na poniedziałek), żeby na żywo uczestniczyć w największym święcie kina. Dziś ma u nas premierę kolejny oscarowy czarny koń (nominacje w 4 kategoriach: najlepszy film, najlepszy scenariusz, najlepsza aktorka, najlepsza muzyka) "Tajemnica Filomeny".

Wyreżyserował go Stephen Frears, który potrafi tak zbudować relacje między bohaterami, że nigdy nie jest ckliwie, nawet, jeśli temat jest poruszający. Filomena Lee (Judi Dench) jest religijną Irlandką, Martin Sixsmith (Steve Coogan) dziennikarzem śledczym tropiącym polityczne skandale. Dzieli ich wszystko, doświadczenia, sposób patrzenia na świat, poglądy. Łączy chęć poznania prawdy o synu Filomeny, którego została zmuszona oddać 50 lat wcześniej, kiedy jako nastolatka w ciąży (nie do pomyślenia w katolickiej Irlandii), trafiła pod opiekę sióstr zakonnych wyrównujących na swoją modłę losy zagubionych dziewcząt. To historia oparta na faktach i o tym filmie mówi się ostatnio w Hollywood naprawdę bardzo dużo.