Zajrzyjmy w Twoją przeszłość. Studiowałaś pedagogikę, byłaś stylistką paznokci, następnie stworzyłaś presety (filtry do zdjęć przyp.red.), by cztery lata temu stać się właścicielką NAREE. Działasz też na Instagramie @milabyli tworząc społeczność wiernych „Principess”. Jak znalazłaś się w tym miejscu?

K: Zanim w ogóle zaczęłam działać na Instagramie, prowadziłam blog modowy. To były czasy, w których dzisiaj znane blogerki modowe dopiero zaczynały. Z blogu czerpałam ogromną radość, bo lubię bawić się modą. W młodości byłam absolutną królową lumpeksów. Kochałam chodzić na dostawy i znosiłam mnóstwo ubrań do domu, w których (w zdecydowanej większości) nie chodziłam. Wówczas marzyłam, żeby mój blog stał się popularny, ale zaszłam w ciążę. Ciąża była planowana, więc mimo wszystko myślałam, że uda mi się zrealizować moje plany. Rzeczywistość okazała się inna. Miałam na tyle trudną ciążę, że musiałam porzucić marzenia o byciu blogerką. Zeszłam na ziemię i zaczęłam po prostu pracować. Nie w zawodzie, bo z zawodu jestem pedagogiem, ale jako stylistka paznokci. Gdzieś po drodze rozwijał się Instagram, na którym mogłam realizować swoją kolejną pasję – fotografię.

Z zamiłowania do fotografii zrodził się pomysł na stworzenie presetów?

Tak. Natomiast wraz z ich nadejściem, pojawił się również pierwszy zastrzyk gotówki. I choć mogłoby się wydawać, że to były dla mnie cudowne momenty, niesamowicie się bałam. Byłam po takim okresie w swoim życiu, w którym tych pieniędzy zwyczajnie nie miałam.

Chciałaś już nigdy więcej nie martwić się finansami.

Dokładnie. Myślałam tylko o tym, jak zainwestować zarobione pieniądze. I tak właśnie zrodził się pomysł, aby szyć ubrania. Właściwie pierwszym był butik, w którym miałam sprzedawać gotowe ubrania, ale ostatecznie jestem perfekcjonistką i control freakiem, który musi mieć wszystko dopięte na ostatni guzik. Powiedziałam wtedy do mojego męża: „NIE, nie będziemy kupować gotowych ubrań, my je będziemy szyć.”

Kamila Piwowarska NAREE

Od początku przyświecała Ci idea, aby każdą rzecz robić perfekcyjnie?

Jestem idealistką i rzadko przejmuję się tym, że coś mi nie wyjdzie. Jak zaczynam coś robić, to najlepiej jak potrafię. Tylko, że na początku mojej drogi nie umiałam szyć, projektować i produkować. Musiałam się wszystkiego nauczyć.

Myślę, że perfekcjonizm doprowadził mnie do punktu, w którym jesteśmy, zarówno ja i NAREE.

Zobacz: Q&A MILABYLI | Własna marka odzieżowa

Czy Twoje myślenie zmieniło się na przestrzeni tych kilku lat? W końcu masz już niemały bagaż doświadczeń. 

Dzisiaj uważam, że to było bardzo naiwne myślenie. Jak to się mówi: „kto pracuje w marce odzieżowej, w cyrku się nie śmieje”.

Kamila Piwowarska NAREE

Czy w swoim perfekcjonizmie potrafisz oddawać inicjatywę innym?

Nie przyszło mi to łatwo. Cały czas jestem w terapii, na której uczę się, że nie mogę kontrolować wszystkiego. Faktycznie długi czas było tak, że chciałam wszystko robić sama. Od pilnowania produkcji, przez prowadzenie Instagrama czy odpowiadanie na komentarze i wiadomości w biurze obsługi klienta, po pakowanie paczek. Może doprowadził do tego fakt, iż przez pierwszy rok istnienia NAREE naprawdę ja byłam tam od wszystkiego.

Tylko, jak sama zauważyłaś, na pewnym etapie to musiało się skończyć. Moja doba trwa tyle samo, co każdego człowieka. Oprócz prowadzenia firmy mam jeszcze rodzinę. Jestem matką, żoną i mam psa. Chciałam zachować prywatne życie, dlatego powoli zaczęłam oddawać obowiązki (wciąż usilnie je kontrolując). Z perspektywy czasu wiem, że to nie było dobre ani dla mnie, ani dla ludzi, którzy ze mną pracowali. Nie można być kreatywnym, mając bat nad sobą.

Dlatego zaczęłaś uczęszczać na terapię?

To jeden z powodów. Na terapii pracuję nad potrzebą kontroli i wydaje mi się, że jestem na całkiem dobrej drodze. Tegoroczną letnią kampanię oddałam w ręce Doroty Szulc. Od początku czułam, że to będzie coś „wow” i tym razem intuicja również mnie nie zawiodła.

Wcześniej tak nie było. To ja miałam rozplanowany każdy szczegół, robiłam moodboard i wszystko musiało być tak, jak sobie to wymyśliłam. Tym razem dziewczyny po prostu wsiadły do samolotu i poleciały.

Ty często wsiadasz w samochód i wyruszasz w podróż do swojego ukochanego miasta Rovinj w Chorwacji. Uciekasz tam od szarej rzeczywistości?

Mentalnie żyję we Włoszech i w Chorwacji (choć nie ukrywam, że chciałabym na stałe). Kocham podglądać ludzi, którzy tam mieszkają oraz ich styl życia. Uwielbiam włoskie poranki, kiedy lokalni mieszkańcy wstają i idą z gazetą na cornetto czy espresso. Obserwując ich masz wrażenie, że idą na pokaz mody. Idąc na kawę, wyglądają jak z żurnala. Śródziemnomorskie kraje mnie inspirują. Będąc w nich, zapominam o problemach.

Kamila Piwowarska NAREE

Masz jeszcze jedno miejsce na ziemi – schronisko dla zwierząt.

To prawda.

Skąd w Tobie tak wielka chęć pomocy? Masz poczucie obowiązku?

Kiedy Nina była małym dzieckiem, bała się psów. Chcieliśmy, aby przezwyciężyła swój lęk, dlatego poradziliśmy się znajomej psycholożki, która zaleciła nam kupienie szczeniaka. Tym sposobem w naszym domu pojawił się Leo, od którego wszystko się zaczęło. On rósł wraz z nią, a strach malał. To były piękne chwile, ale niestety trwały krótko. Leo zmarł, a ja miałam ogromną blokadę w sobie. Gdy przepracowałam swój żal, moja miłość do psów powróciła.

Kamila Piwowarska NAREE

I tak, żyje we mnie poczucie społecznej odpowiedzialności. Jakby nie patrzeć, mam jakiś wpływ na ludzi. Wiem, że robię fantastyczne rzeczy, ale z drugiej strony mam świadomość, że moja marka to nie wszystko. Życie i jego sens jest dla mnie w innym miejscu niż ubrania.

Czy to wyzwanie przy wyidealizowanej rzeczywistości z Instagrama?

Ludziom, którzy mnie otaczają powtarzam jak mantrę: „jeśli zobaczycie, że przestaję być sobą, zwróćcie mi uwagę”

Wiele osób zapomina gdzie jest granica między tu i teraz, a światem w mediach społecznościowych. Ludzie nie zawsze to widzą, ja owszem. Zwłaszcza po moich znajomych z Instagrama. Mi ciężko jest udawać, bo emanuję emocjami. Po prostu kipię od nich. Z moim charakterem i podejściem do życia, pracy, tak właściwie do wszystkiego, nie potrafiłabym inaczej prowadzić Instagrama. Jak mam pryszcze, to mam pryszcze i tyle. Jak mam bałagan w domu, to mam, no i co?

Czasem jest tak, że dziewczyny z pracy mówią, o wiesz, może byś nie mówiła, że coś tutaj się wydarzyło. W mojej głowie rodzi się wtedy pytanie: „dlaczego mam tego nie robić”? Kto prowadzi firmę, ten wie, że co chwilę pojawiają się błędy. Przyszły nam źle uszyte jeansy, zepsute szaliki, ale ja zawsze mówiłam prawdę naszym klientkom. Nie mam problemu, żeby przyznać się do błędu, czy to naszego, czy szwalni.  Pokazywanie marki od zaplecza pozwoliło nam zbudować grono zaufanych klientek.

Masz poczucie, że zbudowałaś coś wielkiego? Czy nazwałabyś się kobietą sukcesu?

Mam z tym niemały problem, ponieważ na poziomie mentalnym żyje we mnie poczucie, że sukces zwyczajnie do mnie przyszedł. To nie było tak, że ja się tego uczyłam, że jeździłam na szkolenia, na mentoringi, ktoś mi mówił, jak to zrobić. Owszem, wszystko było okupione godzinami ciężkiej pracy, bardzo fizycznej, ale w mojej głowie to było od początku jakieś.

Kamila Piwowarska NAREE

Kiedy ktoś wyraża wobec mnie podziw, ciężko mi nie deprecjonować swoich osiągnięć. Nie umiem utożsamiać się sukcesem i z łatką właścicielki marki odzieżowej. Szczerze mówiąc, nie czuję się kobietą sukcesu. Jestem dumna z tego, co zrobiłam, ale poza tym mam całkowicie normalne życie.

Nigdy nie startuję z poziomu „Kamila, właścicielka NAREE”. Nawet nie wiem jak się powinna zachowywać właścicielka marki odzieżowej. Może Miranda Presley? Powinnam wchodzić i mówić: Andrea, płaszcz?

Potrafisz wskazać swój największy sukces?

Dla mnie największym sukcesem jest moja córka, która jest absolutnie doskonała.

Wracając pamięcią do strajków kobiet i odbieranych nam praw. Jakiej przyszłości dla niej pragniesz?

Chciałabym, żeby znała swoją wartość i nikt nie był w stanie tej wartości podważyć. Mam nadzieję, że pewnego dnia, gdy stanie się dorosłą kobietą, będzie miała taką pewność siebie, jaką ja mam.

Kamila Piwowarska NAREE

Czy te wartości chciałabyś także przekazywać swoim klientkom?

Tak. To jest w ogóle scenariusz, który realizujemy już dłuższą chwilę. Nasze kampanie oprócz modowego wymiaru ocierają się o różne tematy społeczne. Chcemy takimi działaniami „uskrzydlać” kobiety.

Te inicjatywy są dla mnie ważne, szczególnie prywatnie, ponieważ miałam taki etap w swoim życiu, w którym zostałam sama z Niną. Potrzebowałabym wtedy kobiety, która przypomniałaby mi, że jestem wartościowa. I choćby tylko jedna z naszych klientek, miała, dzięki temu w siebie uwierzyć, będzie warto.

 Pragnę, żeby kobiety, bez względu na swój ubiór, patrzyły na siebie z podziwem.

Czy kiedykolwiek doświadczyłaś sytuacji, w której ktoś chciał Ci podciąć skrzydła?

Czasami najmniej oczekiwane osoby zawodzą. Nie wyobrażasz sobie, jak toksyczne potrafi być środowisko w social mediach. Tam wszyscy się do siebie uśmiechają, klepią po plecach, a gdy kogoś zabraknie w towarzystwie miłe słówka nagle znikają.

Ja staram się nie mieszać w instagramowe aferki, dlatego w pewnym momencie kompletnie odcięłam się od influencerskiego świata. Przede wszystkim chcę być postrzegana jako Mila – właścicielka NAREE,  a nie influencerka sprzedająca ubrania.

A co z hejtem?

W zasadzie nie doświadczam hejtu ze strony obserwatorów. To nie jest tak, że kompletnie go nie ma na moim profilu. Po prostu nie daję mu wypłynąć.

Natomiast zdarzyło się, że na jednym z plotkarskich forów dziewczyna atakowała moich bliskich. I wydaje mi się, że mogłabym z tego zrobić aferę, ponieważ hejterskie treści zamieszczała pracownica dużej marki odzieżowej, ale w zasadzie po co? Finalnie nie chcę zaburzać energii na profilu, dlatego w tego typu sprawy angażuję prawnika.

Co Twoim zdaniem niszczy branżę odzieżową w Polsce?

Najczęściej borykamy się z problemami produkcyjnymi, czyli ze szwalniami, z tym w jaki sposób pracują i jaką mają jakość.

No i oczywiście z cenami. Ceny szycia idą gwałtownie w górę. W grudniu szyliśmy spodnie o 15 złotych taniej niż w styczniu. Niestety nieraz zdarza się tak, że podwyżka niekoniecznie idzie w parze z jakością. W polskich szwalniach „wszystko jest na gębę” i część kompletnie nie bierze odpowiedzialności za swoje błędy.

Myślałaś o własnej szwalni?

Nie myślałam, dlatego że własna szwalnia przysparza wiele dodatkowych trudności, które aktualnie są poza nami. W tym momencie nie jestem obciążona opóźnieniami wynikającymi przykładowo z braków personalnych i to mi odpowiada. Nie wyobrażam sobie, że oprócz wszystkich działań, które wykonujemy muszę dodatkowo martwić się problemami w szwalni.

Kamila Piwowarska NAREE

Aktualnie wszystkie produkty szyjemy w polskich szwalniach. Jednak zdaję sobie sprawę z tego, że dalszy rozwój firmy w takim tempie może nas zmusić do produkowania za granicą.

Kiedy coś się sypie w firmie, (a jak już wiemy nieraz tak się dzieje), możesz polegać na mężu. Życzysz każdej kobiecie, która buduje własną markę takiego wsparcia ze strony ukochanej osoby?

Ja w ogóle życzę każdej kobiecie, aby szła przez życie z kimś takim jak mój mąż. Już nie w kontekście zawodowym, ale naprawdę Arek jest wyjątkowym człowiekiem. I jest absolutnie moim kompletnym przeciwieństwem. Gdyby mnie postawić na jednej części szali, to on stoi na drugim końcu.

Kamila Piwowarska NAREE

Przyznam szczerze, że nie wiem czy byłabym w stanie prowadzić tę markę bez niego. Jestem osobą kreatywną i artystyczną, ale przy tym nie pamiętam żadnych terminów czy płatności. Arek z kolei ma w głowie Excela. To jest chodzący kalendarz. On o wszystkim pamięta, o wszystkim wie, służy radą i pomocą.

Myślę, że nie każdy byłby w stanie funkcjonować w taki sposób. Na schyłku dnia wracamy do tego samego domu. W pewnym momencie dochodzi do sytuacji, że przychodzę i mówię: koniec, już nie rozmawiamy o pracy.

A gdybyś Ty miała dać radę Kamili sprzed lat, co byś powiedziała?

Myślę, że powiedziałabym sobie: „nie bój się.” Strach towarzyszył mi w życiu. Pewnie wynika to z tego, że mam nerwicę. Choć mówi się, że ludzie cierpią na nerwicę, ja nie odczuwam cierpienia. Ciężko mi też powiedzieć, że choruję na nerwice, bo też nie traktuję tego jako chorobę. Jestem po prostu osobą nerwicową. W duchu śmieję się, że panuję nad nerwicą, a nie nerwica panuje nade mną.

W teraźniejszości nie towarzyszyła Ci obawa przed oskarżeniami o pomoc w celu podniesienia statystyk?

Niezbyt. Takie oskarżenia się pojawiały, ale mam na każdy zarzut argument. Pomagam z czystego serca. Mam to w swojej świadomości i nic więcej nie potrzebuję. A nawet jeśli ktoś robi to dla zasięgów, zwierzęta dostają realną pomoc, prawda? Najważniejszy jest efekt, a nie cyferki na czyimś Instagramie.

Masz poczucie, że Twoje działania niosą nadzieję?

Największą wartością jest dla mnie to, że dzięki firmie mogę zyskać coś dla drugiego istnienia. Mój mąż często się ze mnie śmieje, bo kiedy firmy robią określone działania CSR-owe wszędzie się tym chwalą. Gdy my zrobiliśmy akcję na rzecz schroniska i zebraliśmy 120 tysięcy złotych byłam w takiej euforii z powodu sukcesu, że nigdzie szerzej tego nie ogłosiliśmy. Tymczasem dziewczyna z marketingu powiadomiła mnie, że jeden portal zgłosił się do nas i napisze o tej akcji charytatywnej. Pomyślałam, że to wręcz fantastycznie, po czym okazało się, że wycenili te świadczenia na 14 tysięcy złotych..

Kamila Piwowarska NAREE

Absurd!

Wyobraź sobie wtedy moją minę..

Aż trudno uwierzyć, że ktoś chciał w taki sposób zarobić.

Kiedyś usłyszałam, że dar przestaje być darem wtedy, kiedy oczekujesz za to jakiejś wdzięczności. Ja nigdy nie oczekuję wdzięczności. W trakcie całej mojej przygody wielokrotnie doświadczyłam jej braku. Wiem, że w pomaganiu nie o to chodzi. To jest dar z mojego serca, to jest moje działanie!