Ania Kuczyńska: lekcja smaku, fot. Aldona Karczmarczyk

Rok po maturze wyjeżdżasz na studia do Rzymu. Ja właśnie dostaję swoją pierwszą pracę. W elitarnym kobiecym magazynie „Twój Styl”. Pracuję po kilkanaście godzin na dobę. Rozwijam się, nic nie wydaje mi się za ciężkie. Czuję, jak na moich oczach zmienia się Polska. Nie żal Ci było wyjeżdżać z kraju w takim momencie?
Zawsze chciałam wyjechać. Czułam, że najlepsze przede mną. Studia w Rzymie były konsekwencją moich wcześniejszych wyjazdów. Rodzice wysyłali mnie do Włoch na kursy językowe. W Orbetello w Toskanii poznałam fantastycznych Włochów, zaprzyjaźniliśmy się. Oni wszyscy studiowali w Rzymie. Jechałam tam bez lęku. Intuicyjnie czułam, że wyjazd za granicę bardzo dużo mi da. Biegałam po muzeach, galeriach, second-handach. Koło mojego domu był słynny rzymski targ staroci Porta Portese. Wszyscy się znali, kłaniali, rozmawiali z sobą. Chodziłam do rzymskiej szkoły mody Accademia Internazionale d’Alta Moda e d’Arte Costume Koefia. To szkoła haute couture, która uczy szycia ręcznego, pieczołowitego dbania o szczegóły. Mogliśmy korzystać tylko z czarnego cieniutkiego płótna. Panowała pełna demokracja. Włosi chcieli oceniać naszą kreatywność i zdolności, a nie różnice finansowe. Dyplomowy pokaz był wpisany do grafika pokazów haute couture i odbył się w słynnym parku Pincio nad Piazza del Popolo.

Wyjechałaś z Polski jako świadoma siebie dziewczyna po dobrym liceum czy pełna kompleksów Polka zza żelaznej kurtyny?
Nigdy nie miałam poczucia niższości ani nigdy nie miałam kompleksu bycia Polką. Należę do jednego z pierwszych pokoleń Polaków, którzy nie wstydzili się swojego pochodzenia. Uważałam, że w moim kraju mieszkają wspaniali, kreatywni ludzie i że mamy światu mnóstwo do zaoferowania. Od początku wiedziałam, że wrócę do Polski, że tu chcę stworzyć swoją markę. Studia zagraniczne miały dać mi bazę, umiejętności. Chciałam się nasycić designem, architekturą, ludźmi, nawet jedzeniem. I tak się stało. Po dwóch latach studiów w Rzymie wyjechałam do Francji studiować w Esmod – École supérieure des arts et techniques de la mode. W Paryżu poczułam się jednak ogromnie samotna. Francuska szkoła okazała się bardzo konfrontacyjna, trudna. Były ogromne animozje między Francją a Włochami, więc to, że byłam ze szkoły włoskiej, było bardzo tępione. Esmod to była szkoła prêt-à-porter, wymagano ode mnie ogromnej wiedzy, której wtedy nie miałam, więc musiałam błyskawicznie nadrabiać. Dziś myślę, że ta szkoła przygotowała mnie do twardych realiów bycia projektantem. Wyjeżdżałam z Paryża z dyplomem, ale i dużo większą pewnością siebie.

Wróciłaś do Polski. Po ilu latach stworzyłaś markę Ania Kuczyńska?
Startowałam bardzo powoli. Przyjechałam, zaczęłam się zastanawiać, co dalej, i wymyśliłam, że zrobię pokaz... u siebie w mieszkaniu. Modelkami były moje przyjaciółki. Sama zrobiłam zaproszenia, sama dostarczyłam je do redakcji. Pamiętam, że na pierwszym pokazie była Iza Woźny, fotograf Robert Zuchniewicz, Magda Radałowicz, ówczesna naczelna „Cosmopolitana” Grażyna Olbrych, Joasia Horodyńska. Uzyskałam efekt zaskoczenia. Wszyscy się zastanawiali, kim jest ta dziewczynka, która ma odwagę zaprosić środowisko mody do swojego domu.

A skąd znałaś dziennikarki i stylistki?
Jedynie ze stopek redakcyjnych. Pukałam do tych redakcji, dzwoniłam. Było to dla mnie ogromnym przeżyciem. Wtedy wyszedł pierwszy numer „Wysokich Obcasów”. W drugim numerze magazynu Iza Woźny umieściła całą sesję z moimi rzeczami, moje ubranie trafiło na okładkę. Nie mogłam uwierzyć! Ktoś dostrzegł to, co robię! Oczywiście pokaz to jeszcze nie marka! Długo szyłam na zamówienie, jednocześnie pracując jako stylistka w telewizji Atomic. Po kilku latach odważyłam się otworzyć sklep na Solcu. To był malutki butik, z dala od centrum i galerii handlowych. Kupowała u mnie Małgosia Bela, dziewczyny z agencji reklamowych. Miałam ogromną swobodę działania, dekorowałam sklep, wystawy. Pamiętam, że kiedyś kupiłam ogromne ilości bibuły krepowej i ozdobiłam nią witryny. Na krepie złotymi farbami wypisałam słowa wierszy. To było inne, świeże.