Jowita Budnik: cała naprzód, fot. Martyna Galla

Co jeszcze w niej lubisz?
Podoba mi się jej relacja z podwładnym, młodym policjantem. Niby go lekko sztorcuje i jest szorstka, ale go lubi. Są wobec siebie bezgranicznie lojalni. Oczywiście nigdy nie pracowałam w tak zhierarchizowanym świecie jak struktury policji, ale gdybym pracowała, to taka relacja z podwładnym by mi pasowała.

Aktorzy mówią, że kostium mocno wprowadza ich w rolę. Czułaś się w ciąży, nosząc ciążowy brzuch?
Własne ciąże wspominam jako najprzyjemniejszy czas w życiu. Czułam się fantastycznie, pracowałam do samego końca i byłam pełna energii. Na planie „Jezioraka” miałam poczucie, że dostaję trzecią ciążę w prezencie. Czułam radość, choć musiałam ją tonować, bo moja bohaterka raczej nie uśmiecha się za często. Kilka osób po pierwszych projekcjach filmu pytało mnie, czy byłam wtedy w ciąży. Podobno krąży legenda, że reżyser specjalnie doprawił ciążę swojej bohaterce, bo się okazało, że to ja jestem w ciąży.

Córki oglądają Twoje filmy?
A widziałaś moje filmy?! Moje córki mają prawie pięć i osiem lat. Zdarzyło się, że młodsza córka zobaczyła gdzieś przypadkiem zwiastun „Papuszy”. Tłumaczyłam jej milion razy, że jak ktoś jest aktorem, to tylko udaje i to jest nieprawda. I że jak do domu przychodzi mój filmowy mąż, to jest na niby. Ale po tym zwiastunie chodziła po domu, prawie płacząc: „Mamo, dlaczego ten pan cię tak poszarpał?”.

Od 18 lat pracujesz jako agentka aktorów. Jak łączysz te dwie rzeczywistości?
Płynnie, ale z różnym skutkiem. Teraz, od półtora roku, nie pracuję jako agentka. Po „Papuszy” i festiwalowych sukcesach tego filmu przyszedł „Jeziorak”, a po nim kolejny film, który właśnie robimy, „Ptaki śpiewają w Kigali” Joanny i Krzysztofa Krauze. Żeby grać w filmach, biorę urlop z agencji. Ale złapałam się na tym, że kiedy pracuję przy filmie, odruchowo pilnuję kalendarzówek i komfortu kolegów aktorów na planie. W życiu prywatnym, kiedy wyjeżdżam na zdjęcia, wszystkie domowe sprawy organizacyjne zdejmuje mi z ramion mąż. Może mnie nie być trzy tygodnie i wiem, że nic złego się nie stanie. Ale ważniejsze jest to, że mnie wspiera, nawet kiedy półtora roku nie pracuję jako agentka. Dba o mnie, myśli o mnie, o tym, żebym się rozwijała. Bez jego wsparcia i zrozumienia dużo rzeczy byłoby trudne do zrealizowania.

A grałaś kiedyś z aktorem, którego byłaś agentką?
Tak. Z Antkiem Pawlickim w „Papuszy”. Pytałam go, czy to będzie dla niego duży problem. Nie był. Stworzyliśmy na ekranie parę.

Sama mówisz, że aktorką bywasz. Masz do tego zawodu chyba największy dystans, jaki można mieć. Jak go budujesz?
Etap kręcenia filmu jest dla mnie czasem autentycznego szczęścia. Nawet jeśli to jest ciężka praca i trzeba się sponiewierać, traktuję ten etap euforycznie. Wszystko to, co dzieje się od momentu, gdy w filmie „Jeziorak” nie uczestniczę już jako Iza Dereń, tylko jako Jowita Budnik, czyli jestem na festiwalu, podczas wywiadu, na bankiecie – nie jest już dla mnie niezbędne. To nie buduje mojej wartości. To jest odpowiedź na pytanie, dlaczego mam do tego zdrowy stosunek.

Rozmawiałą Anna Luboń