Jeśli mielibyśmy stworzyć ranking serii filmowych, które nie potrzebują kolejnych sequeli, to przygody o noszącym kapelusz i sprawnie posługującym się biczem archeologu znalazłyby się w nim bardzo wysoko. Kontynuacje „Poszukiwaczy zaginionej arki”, które ujrzały światło dzienne jeszcze w latach osiemdziesiątych trzymały dobry poziom (zwłaszcza „Indiana Jones i ostatnia krucjata” ze znakomitym Seanem Connerym w roli ojca Indy’ego), czego nie można powiedzieć o czwartej odsłonie serii. „Indiana Jones i królestwo kryształowej czaszki” był filmem kiepskim, pełnym absurdalnych nawet jak na standardy tego gatunku scen, z fatalnymi efektami specjalnymi. Nie pomógł nawet fakt, że na ekranie można było zobaczyć znajome twarze Harrisona Forda i Karen Allen.

Kilka lat po premierze tego filmu (która odbyła się w 2008 roku) otrzymywaliśmy mniej i bardziej wiarygodne informacje dotyczące kolejnego sequelu. Raz spekulowano, że Harrison Ford jeszcze raz wcieli się w Henry’ego Jonesa Juniora, by za jakiś czas łączyć tę rolę z innym aktorem. Teraz otrzymaliśmy potwierdzenie kilku szczegółów na temat „Indiany Jonesa 5” od najlepszego źródła, bo samego Disneya. I tak – 78-letni aktor jeszcze raz założy kapelusz, weźmie do ręki bicz i wyruszy na przygodę jako Indiana Jones. I wiemy już, kiedy przeżyjemy tę przygodę razem z nim – film ma trafić na ekrany kin (zakładając, że będą wówczas jeszcze istnieć) w połowie 2022 roku.

Co ciekawe, za kamerą zabranie Stevena Spielberga. Reżyser poprzednich części miał brać udział również w pracach nad „piątką”, ale ostatecznie zrezygnował. Nazwisko jego następcy pozwala jednak spojrzeć na projekt nieco przychylniejszym okiem. Będzie nim bowiem James Mangold – człowiek, który dał się poznać publiczności z dobrej strony chociażby przy okazji „Logana” (uznawanego za jeden z najlepszych „superbohaterskich” filmów), a także niedawnego „Ford v Ferrari”. Pozostaje mieć nadzieję, że i tym razem utrzyma wysoką formę – podobnie jak inni zaangażowani w projekt.