Nie będzie wielką przesadą stwierdzenie, że poprzednia generacja konsol, której przedstawicielami są PlayStation 4 i Xbox One, to generacja gier z otwartym światem. Tytułów, w których akcja rozgrywała się na stosunkowo dużej (niekoniecznie dostępnej w całości od samego początku) mapie, którą można swobodnie przemierzać, ukazało się w ostatnich latach mnóstwo. Jedną z bardziej udanych gier tego gatunku był „Horizon: Zero Dawn”. Dzieło wydane przez Sony, a stworzone przez studio Guerrilla Games opowiadało historię Aloy – dziewczyny żyjącej w postapokaliptycznym świecie zamieszkałym przez skupionych we wspólnotach plemiennych ludzi i nieprzyjaźnie nastawionych do nich robotycznych zwierząt. Gra została odebrana przez graczy i recenzentów bardzo dobrze. Chwalono przede wszystkim znakomitą oprawę audiowizualną, system walki i nowatorski pomysł na przedstawienie świata, ale dostrzeżono też minusy. Wielu graczy było zdania, że zadania poboczne są niezbyt interesujące, a spora część postaci spotykanych w toku rozgrywki miałka i pozbawiona charakteru. Studio Guerrilla Games miało kilka lat, aby poprawić pewne niedociągnięcia i nadać kontynuacji nową jakość. I cóż, udało im się!

Horizon: Forbidden West to uczta dla oczu

Już na pierwszy rzut oka widać, że oprawa graficzna – która już w wydanym w 2017 roku „Horizon: Zero Dawn” – jest aspektem gry, nad którym twórcy spędzili naprawdę dużo czasu. „Forbidden West” to najładniejsza gra, jaką miałem okazję ogrywać na PlayStation 5. I nie chodzi tu jedynie o to, jak prezentują się poszczególne obiekty na bliższym i dalszym planie, a o to, z jakim pietyzmem potraktowano tu najdrobniejsze szczegóły. Każda z maszyn składa się z ogromnej liczby osobnych elementów, podobnie zresztą jak stroje przedstawicieli spotykanych przez główną bohaterkę plemion. Należy też dodać, że razem z Aloy odwiedzimy kilka biomów. Będziemy wykonywać zadania na terenach pustynnych i bardziej zalesionych, zajrzymy do ruin dawnej (czyli naszej) cywilizacji i zobaczymy na własne oczy pewne ikoniczne budowle, a także będziemy nurkować w głębinach. Wizualnie nie ma mowy o nudzie. Warto też wspomnieć o animacjach twarzy – element, który był jednym z najsłabszych elementów poprzedniczki, tu prezentuje się o wiele lepiej.

Twórców gry należy też pochwalić za to, jak udało im się zoptymalizować swoje dzieło. Bo choć tytuł wygląda imponująco na PlayStation 5 (gracze mogą wybierać spośród dwóch trybów: faworyzującego 4K na rzecz 30 klatek na sekundę lub oferującego zmienną rozdzielczość przy płynności 60 FPS), to można w niego bez przeszkód grać również na bazowym PlayStation 4. Gra działa wówczas w rozdzielczości 1080p i 30 klatkach na sekundę.

Horizon: Forbidden West opowiada ciekawszą historię (i robi to w lepszy sposób)

Sporo osób zainteresowanych „Horizon: Forbidden West” zadaje sobie pytanie, czy do czerpania przyjemności z gry konieczna jest znajomość historii opowiedzianej w „Horizon: Zero Dawn”. I cóż, odpowiedź jest zdecydowanie twierdząca. Nowe dzieło Guerrilla Games należy do tego rodzaju sequeli, które zaczynają swoją opowieść dokładnie w tym miejscu (no, w tym przypadku odstęp wynosi kilka miesięcy), w którym zakończyła się fabuła poprzednika. Ci, którzy nie grali w tytuł z 2017 roku będą mieli problem, żeby połapać się w niuansach opowiadanej historii i zrozumieć relacje Aloy z napotkanymi postaciami, a także – a może przede wszystkim – dlaczego świat, w którym egzystuje bohaterka wygląda właśnie tak.

W „Zero Dawn” informacje na temat świata czerpaliśmy ze znajdowanych przedmiotów: hologramów, nagrań i zapisków. I choć te nie zniknęły całkowicie, to narracja w „Forbidden West” prowadzona jest w inny sposób. Kluczowe dla fabuły momenty są przedstawiane w emocjonujących, dobrze wyreżyserowanych przerywnikach filmowych. Więcej do powiedzenia mają też napotkane postaci, dzięki czemu lepiej zapadają w pamięć i nabierają charakteru. Kolejna zmiana na plus względem poprzedniczki. O samej historii nie chcę mówić zbyt wiele, aby nie psuć zabawy innym. Powiem jedynie, że kładzie ona większy nacisk na osobiste problemy napotkanych postaci i konflikty pomiędzy nimi (Aloy odwiedzi siedziby trzech nie do końca pozytywnie nastawionych do siebie plemion zamieszkujących tytułowy Zakazany Zachód). Nadal mamy jednak do czynienia z historią z gatunku science-fiction, więc i ratowania świata tu nie zabraknie.

Jak się gra w Horizon: Forbidden West?

Sama rozgrywka nie różni się zbytnio od tej znanej z „Zero Dawn”. Nie jest to bynajmniej zarzut, bo tytuł z 2017 oferował jeden z najbardziej rozbudowanych, a przy tym nieprzekombinowanych modeli walki, jaki można było napotkać w grach z otwartym światem. Aloy może walczyć w zwarciu za pomocą włóczni, zadając szybsze ciosy lekkie i wolniejsze mocne, ale główny nacisk jest tu położony na starcia na dystans. Ponownie mamy do wyboru różnego rodzaju strzały (zapalające, wybuchające, zamrażające itd.), a po konkretny typ sięgamy w zależności od tego, jakie odporności i słabości mają napotkane maszyny. Zasada znana z gry w papier, kamień i nożyce sprawdza się tu doskonale, a do dyspozycji mamy jeszcze inne rodzaje oręża, w tym wybuchowe oszczepy i procę. Możemy też rozstawiać pułapki, w które zwabimy później naszych przeciwników.

Dopracowana została również eksploracja. Bohaterka dostała do dyspozycji nowe narzędzia, dzięki którym przemierzanie świata jest przyjemniejsze. Schodzenie z wysokich gór lub budynków jest łatwiejsze dzięki lotni (twórcy „The Legend Of Zelda: Breath Of The Wild” mają w ostatnich latach niebagatelny wpływ na innych designerów gier), a niedostępne korytarze i przejścia stają się dostępne dzięki kotwiczce do przyciągania. Na tym nowości się nie kończą. Aloy może odkrywać relikty dawnej cywilizacji ukryte w trudno dostępnych miejscach, rozwiązując uprzednio zagadki środowiskowe (coś w stylu Eivora szukającego skarbów w „Assassin’s Creed: Valhalla”), a czas pomiędzy kolejnymi misjami można umilić sobie wbudowaną grą planszową o nazwie Napad maszyn, w której rywalizujemy z napotkanymi postaciami.

Horizon: Forbidden West – podsumowanie

„Horizon: Forbidden West” to bardzo udana kontynuacja „Horizon: Zero Dawn”. Znajdziemy w niej wszystkie elementy, które doskonale działały w poprzedniczce i przesądziły o jej sukcesie. Z kolei te, które wówczas nieco odstawały od wysokiego poziomu całości, zostały usprawnione lub zredukowane. Jeśli pierwsza przygoda Aloy przypadła wam do gustu, to jej kontynuacja będzie dla was prawdziwą przyjemnością – zwłaszcza, jeśli będziecie ją ogrywać na PlayStation 5.