Dawid Muszyński: Chyłka to twoja najlepsza przyjaciółka? Pytam, bo często do niej wracasz i niejedno razem przeszliście. 

Remigiusz Mróz: To fakt, choć wziąwszy pod uwagę jej charakter, wcale nie jestem pewien, czy byłby z niej dobry materiał na przyjaciółkę. Ale masz rację, że wracam do niej nie bez powodu – ilekroć siadam do pisania kolejnego tomu, czuję się, jakbym docierał do domu po długiej podróży. Wszystko jest na swoim miejscu, znam doskonale każdy kąt i wiem, gdzie szukać tego, czego potrzebuję. Zazwyczaj w trakcie pierwszych dni pracy nad książką niezbędny jest mi mały rozruch – w przypadku tej serii chyba nigdy tak nie było. Od pierwszego zdania zawsze jadę na pełnej… Chyłce.

Jak o niej teraz myślisz podczas pisania, ma ona twarz Magdaleny Cieleckiej? Czy generalnie serial wpłynął jakoś na to, jak postrzegasz postaci, o których piszesz?

Nie, bo Chyłkę, Zordona i resztę poznałem w 2013 roku, kiedy zacząłem pisać Kasację – a serial kręciliśmy dopiero pięć lat później. Przez cały ten czas bohaterowie egzystowali więc w mojej wyobraźni, mieli określony wygląd, tembr głosu i sposób bycia. Zanim zobaczyłem pierwszy odcinek, faktycznie trochę obawiałem się tego, że Magda, Filip i spółka podmienią mi w głowie tamte wyobrażenia, ale okazało się, że były na tyle mocno ugruntowane, że ostały się do dziś. Jedyne, czego nie mogę się pozbyć, to głos Szymona Bobrowskiego, kiedy piszę dialogi z Żelaznym.

Masz (jak zwykł miewać Arthur Conan Doyle) pomysł na ostatnią przygodę pani mecenas?

Kilka razy finał tej historii wpadał mi do głowy, ale zaraz potem Chyłka dobitnie uświadamiała mi, że coś mi się przywidziało. Prawda jest taka, że nigdy nie planowałem robić z tej historii całej serii. Chciałem zakończyć ją na pierwszym tomie, a potem zabrać się do pisania zupełnie innego cyklu prawniczego. Postacie jednak nie dawały o sobie zapomnieć, a ich życie chciało biec dalej i rozwijać się trochę niezależnie ode mnie. Ostatecznie nie pozostało mi nic innego, jak im na to pozwolić, bo to z pisarskiego punktu widzenia sytuacja wymarzona.

Co czytasz najchętniej dla przyjemności? I co czytałeś ostatnio?

Gdybym miał wybrać jeden gatunek, to bez wahania postawiłbym na science-fiction, ale sięgam właściwie po wszystko, co wyda mi się ciekawe. Jeśli chodzi o polskich autorów, to niedawno łyknąłem na jeden haps Horyzont Jakuba Małeckiego, z zagranicznych równie szybko uporałem się z Milczącym świadkiem Richarda Northa Pattersona – pozycją u nas właściwie nieznaną, a szkoda, bo to solidny thriller prawniczy. Do rzeczy, które mnie absolutnie zaabsorbowały i wykradły mi stanowczo za dużo czasu, muszę doliczyć Sapiens. Od zwierząt do bogóYuvala Noaha Harariego i Nasze imię Legion, nasze imię Bob Dennisa E. Taylora. O tym drugim od dawna czytałem sporo dobrych opinii na zagranicznych forach SF, więc jak tylko pojawiło się polskie tłumaczenie, od razu się na nie rzuciłem.

Ogarniasz jeszcze wszystkie ekranizacje swoich książek, które są obecnie w produkcji? Co zobaczymy niedługo na małym i dużym ekranie, oprócz trzeciego sezonu Chyłki oczywiście? 

Nie ogarniam (śmiech). Czasem muszę autentycznie przypominać sobie, którą serię kupiła która stacja i do kogo mam się odezwać, żeby sprawdzić, jak idą postępy. Pandemia trochę przystopowała większość projektów – szczególnie jeden, na którym mi szczególnie zależało. Szczęśliwie wrócił już na odpowiednie tory, więc niebawem powinny pojawić się pierwsze doniesienia. W najbliższym czasie kończymy kręcić czwarty sezon Chyłki, a po niej… kto wie? Gdybym miał zgadywać, powiedziałbym, że przyjdzie czas na Behawiorystę lub W kręgach władzy, ale tak naprawdę trudno powiedzieć, jaki będzie kalendarz prac. Za rogiem czai się przecież Seweryn Zaorski, Nieodnaleziona i Forst, a jakiś czas temu zgłosił się producent zainteresowany Chórem zapomnianych głosów. Ten ostatni projekt brzmi jak szaleństwo, ale jednocześnie byłby dla mnie spełnieniem ekranizacyjnych marzeń.

Początkowo Chyłkę miała zagrać Magdalena Boczarska. Widziałbyś ją w tej roli?

Tak? Coś takiego (śmiech). Odpowiem bardzo oględnie i dyplomatycznie, uwzględniając twoje hipotetyczne założenie: to świetna aktorka i z pewnością poradziłaby sobie z każdą rolą. Ale teraz nikt z pewnością nie wyobraża sobie, by Chyłkę mógł grać ktokolwiek poza Magdą Cielecką.

Upomniało się o Ciebie Hollywood, ale podobno odmówiłeś i wybrałeś polskiego producenta. Zdradzisz nam, kto Ci złożył taką propozycję, za jaką książkę i czemu się nie zdecydowałeś?

Propozycje były dwie – jedna od molocha produkcyjnego, druga od aktora, czy raczej jego agenta. A chodziło o Nieodnalezioną. Zainteresowanie pewnie zgasłoby dość szybko, gdyby nie to, że obie strony wiedziały, że interesują się nabyciem praw – ostatecznie z jednymi rozmawiała moja agentka w Wielkiej Brytanii, a z drugimi sam spotkałem się w Warszawie. Było to bez dwóch zdań ciekawe doświadczenie, ale oboje uznaliśmy, że to typowa oferta Hollywood, czyli: dziennie skupują prawa do iluś takich perspektywicznych książek, odkładają je na stos i może za ileś lat którąś z niego wyciągną, jeśli okaże się międzynarodowym bestsellerem. Mniej więcej w tym samym czasie rozmawiałem o Nieodnalezionej z polską stacją i ostatecznie z agentką zgodziliśmy się, że ten projekt ma znacznie większe szanse na realizację. Czy była to dobra decyzja? Czas pokaże.

Wolisz swoich książek słuchać czy je oglądać? O czytanie nie pytam, bo wiem, że po zakończeniu pisania już do nich nie wracasz…

Chyba że muszę, żeby coś sprawdzić albo sobie przypomnieć – ale im więcej czasu od zamknięcia danej historii minie, tym mi łatwiej po nią sięgnąć. Trochę jak z bieganiem. Tuż po maratonie przypominanie sobie przebytej trasy jest ostatnim, co chcesz robić, ale po roku lub dwóch miło wspominasz ten wysiłek. Słuchanie właściwie nie różni się od czytania, z tym wyjątkiem, że zawsze przesłuchuję przynajmniej kawałek audiobooka, żeby sprawdzić, jak wypadł. A oglądanie roboczych wersji odcinków czy czytanie scenariuszy to już zupełnie inna bajka. Zawsze gwarantuję producentom pełną wolność twórczą, więc im więcej zmian wprowadzą i im bardziej mnie zaskoczą, tym dla mnie ciekawiej.

Chodzą słuchy, że masz gdzieś schowany mały kołchoz, w którym grupa literacka pisze za Ciebie książki hurtowo. No więc gdzie go skrywasz?

To się dość często zmienia, bo nie mogę przetrzymywać moich zakładników w jednym miejscu zbyt długo. Zresztą w ich szeregach też jest duża fluktuacja, bo kiedy dana grupa skończy pisać dla mnie daną książkę, zazwyczaj się ich pozbywam. A nowych zamykam w kołchozie daleko od miejsca, gdzie zakopałem ciała poprzedników.

Harlan Coben w pewnym momencie swojej kariery zaczął pisać scenariusze do autorskich seriali. Ciebie też korci, by stworzyć czasami coś bezpośrednio dla telewizji?

Czasem mnie korci, szczególnie że praca scenariuszowa nad własną książką wydaje mi się okrutną męczarnią. Serial oryginalny mógłby być ciekawym przedsięwzięciem, szczególnie przy takim modelu, jaki realizuje Harlan – tworzy samą historie, ale nie scenariusze poszczególnych odcinków. Ma dwóch zaufanych scenarzystów, którzy napisali większość epizodów zarówno The Five, jak i Safe, i wydaje mi się, że to dla pisarza sytuacja wprost idealna, bo naprawdę trudno przejść z narracji książkowej do formy scenariuszowej. Podziwiam tych, którzy potrafią to robić, jak Gillian Flynn czy Jakub Żulczyk.

Pierwsze pieniądze na pisaniu zarobiłeś nie z książek, a z pisania dla parlamentarzystów?  

Tak jest, kilkaset złotych wpadło do mojego wówczas studenckiego portfela za artykuł pt. „Rząd mniejszościowy”, który ukazał się w „Przeglądzie Sejmowym” – numer pierwszy, rok 2013, gdyby ktoś był zainteresowany. Parlamentarzyści nie byli.

W ilu krajach i w ilu językach wydano twoje książki. Czy na facecie, który w kraju sprzedaje ponad 3 mln książek takie rzeczy robią jeszcze wrażenie?

Pewnie! Zwłaszcza kiedy mojej agentce udaje się podpisać umowę z jakimś wydawnictwem w Japonii, Rosji czy Chinach. Świadomość, że w krajach tak odmiennych od naszego, ludzie czytają o opolskich ulicach, po których łaziłem jako nastolatek, jest absolutnie niesamowita. Dotychczas udało się sprzedać prawa do kilkunastu państw, a każde kolejne wydanie w nowym języku to dla mnie wielka frajda i zastanawianie się, jak książka zostanie przyjęta, jak będzie postrzegana nasza polska rzeczywistość i czy wzbudzi na tyle duże zainteresowanie, żeby czytelnik chciał dowiedzieć się czegoś o Polsce. Albo nawet przyjechać tu, kiedy koronaświrus się skończy.

Kiedy poczułeś, że z pisania książek można się utrzymać? No i kiedy zarobiłeś na tym pierwszy milion?

Dokładnie nie pamiętam, ale na pewno w 2016 roku. A pierwsza jaskółka pojawiła się mniej więcej w połowie 2015, kiedy wydawca sam z siebie zaproponował mi kilkadziesiąt tysięcy złotych zaliczki przy podpisaniu umowy. Pomyślałem sobie wtedy: oho, coś jest na rzeczy, skoro nie sprzedano jeszcze ani jednego egzemplarza, a mimo to oficyna chce mi zapłacić. Jakiś czas później dostałem propozycję od innego wydawcy, z którym ostatecznie się nie związałem, ale który proponował kilkaset tysięcy z góry za książkę – i chyba właśnie wtedy poczułem, że naprawdę będę mógł robić w życiu to, co kocham.

Skąd taki hejt części kolegów po fachu w Twoim kierunku?

To nie jakieś gigantyczne zjawisko – jest trzech, czterech pisarzy, którzy od lat dzielnie i nieprzerwanie odnoszą się do mnie publicznie w niezbyt przychylnych słowach. W świecie filmu to właściwie niespotykane, żeby jeden reżyser krytykował innego – nawet jeśli ma o jego pracy niepochlebne zdanie. Nie robi się tego, bo po pierwsze to w złym guście, a po drugie wiadomo, że taka opinia, pochodząca od de facto konkurencji, zawsze będzie zaprawiona pewnym brakiem obiektywizmu. Wracając jednak do twojego pytania o powód: nie wiem, nie chcę oceniać. Ale może nie bez powodu przeszedłeś od poprzedniego wątku do tego…