Który moment w historii zespołu uważasz za najważniejszy?

JAN BORYSEWICZ Moment założenia Lady Pank. Grałem wtedy z Budką suflera i nie marzyłem, żeby mieć własny zespół. Chciałem po prostu grać na gitarze. Wszystko zmieniła chwila, gdy skompono- wałem pierwszy utwór. Uwierzyłem w siebie, otworzył mi się w gło- wie wór z melodiami, miałem milion pomysłów, więc pomyślałem, żeby założyć zespół, który będzie to wszystko grał. Pamiętam ten moment dokładnie. Budka suflera wypożyczyła mnie na trasę, którą Tadek Nalepa i Mira Kubasińska grali w Związku radzieckim. Wróciliśmy i mieszkałem u nich pod Warszawą jeszcze jakiś tydzień. Któregoś wieczora Mira mówi: „a dlaczego ty nie komponujesz? skoro Nalepa potrafi, to każdy potrafi”. Wziąłem to sobie do serca. Wróciłem do Wrocławia, usiadłem w kuchni, bo noc, dziecko spało w pokoju, wziąłem gitarę, zacząłem kombinować i to było „Nie wierz nigdy kobiecie”. Teraz, kiedy prowadzę warsztaty z kompozycji czy improwizacji i młodzi ludzie pytają mnie, od czego zacząć, powta- rzam im: „Musisz w siebie uwierzyć”. od tamtej nocy wiedziałem, że chcę mieć swój zespół. Jeszcze długo grałem z Budką, ale już o tym gadaliśmy z andrzejem Mogielnickim, bo łatwiej zacząć razem.

JANUSZ PANASEWICZ Były trzy takie momenty. Przede wszystkim pierwsza płyta, ukazała się w czasie, gdy zdobyliśmy już sporą po- pularność, bo radio grało nasze piosenki jedną po drugiej. U Marka Niedźwieckiego biliśmy rekordy wszech czasów: sześć czy siedem numerów z pierwszej płyty zajmowało pierwsze miejsce jego listy i ten fenomen zbudował pozycję zespołu, który ma swój styl, swój pomysł na to, jak się zachowuje na scenie i poza sceną też (śmiech). drugim momentem był nasz wyjazd do ameryki. Zobaczyliśmy, jak naprawdę wygląda profesjonalny biznes muzyczny: otoczenie, ludzie, studio, podpisywanie płyt, promocja. W Polsce nikt jeszcze nie wiedział, jak to powinno funkcjonować. U nas było po prostu spon- taniczne i na wesoło, teledysk za grosze, a tam ciężka, profesjonalna praca wielu osób. Trzeci moment to ten, kiedy przestaliśmy grać. Koniec lat osiemdziesiątych, ja w stanach, Janek grał solowo wPolsce, reszta się rozeszła. ale szybko za sobą zatęskniliśmy. Wtedy Jan znalazł młodych muzyków. I tak zostało, bo chociaż gramy razem już ponad ćwierć wieku, wciąż do nich mówimy „młodzi”.

KUBA JABŁOŃSKI: Z mojej perspektywy najważniejszy był moment reaktywacji zespołu. To, co się działo na każdym koncercie, to było istne szaleństwo. Nagraliśmy płytę. „Nana” miała znakomite recenzje, sprzedała się imponująco i to jeszcze wzmocniło ten nieprawdo- podobny sukces. No i to nas skonsolidowało. Byłem bardzo młody. Gdybym miał trzydzieści lat, pewnie jakoś bym tę propozycję rozwa- żał, rozkminiał, jak to ugryźć, jak się przygotować, wtedy nie miałem poczucia, że gra w legendarnym zespole polskiego rocka strasznie pieści moje ego. Ja się do teraz cieszę każdym koncertem, bo to bardzo specjalne przeżycie, i nie zamieniłbym tego przywileju na nic innego. ale woda sodowa do głowy mi nie uderzyła, bo od dziecka chciałem grać muzykę, ciągnęło mnie do bębnów i nigdy, na żadnym etapie życia nie miałem dylematu, co chcę robić. W przedszkolu rysowałem bębny. Kiedy pojawiły się pierwsze teledyski, patrzyłem tylko na perkusistów. Ten instrument absolutnie był najfajniejszy. Pierwszy zawodowy koncert, za który otrzymałem gażę, zagrałem jako piętnastolatek. od tego czasu nie miałem żadnej przerwy. Jedna kapela, druga, trzecia, czwarta i nagle pach! Legenda rocka chce, żebym z nimi grał.

KRZYSZTOF KIELISZKIEWICZ Pewnie najważniejszy był moment, w którym zespół powstał, bo wtedy się zaczyna ta historia i nawet dla mnie, wówczas małolata, to fundament. Jesteśmy najdłużej działającym składem, co oznacza, że fajnie się dobraliśmy. Ważnym zmojej perspektywy momentem jest 1994 rok, kiedy pojawiliśmy się z Kubą na castingu i zaczęliśmy wspólnie grać. Wciąż mówią o nas „młodzi”, choć u mnie już czwórka z przodu. Być „młodym” pięćdzie- sięciolatkiem jest dla mnie okej. Niech tak zostanie.

Z czego musiałeś zrezygnować, żeby stać się częścią zespołu?

JB: Z niczego. robię czasem jakieś odskoki, jak trio Jan Bo, kiedy Lady Pank ma przerwę, ale nigdy nie kombinowałem, żeby to zostawić. Jesteśmy z Panasem razem czterdzieści lat i zawsze, kiedy się spotykamy, kiedy sobie patrzymy w oczy, to jest radość. Były różne zmia- ny kadrowe, to prawda, ale teraz jest nas czterech i to jest drużyna od ponad dwudziestu lat! Jesteśmy przyjaciółmi, dzwonimy do sie- bie, spotykamy się, wciąż jesteśmy razem bardzo twórczy. I to jest poważna wartość.

JP: Grałem wcześniej w małych klubach dla stu czy dwustu osób. atu nagle gramy na stadionach, więc bawiłem się tym, cieszyłem z by- cia na scenie, byłem z ludźmi, tworzyliśmy więź bez myślenia o sprzedanych biletach, to nie miało żadnego znaczenia, skoro ludzie chcieli przychodzić. To było szaleństwo, mieliśmy po dwadzieścia parę lat, rozpierała nas spontaniczna energia. Janek miał doświadczenie zawodowe z Budką suflera, on to pewnie widział inaczej, ale dla mnie to czyste wariactwo. dopiero kiedy przerwaliśmy, zrozumia- łem, jakie to były wyczerpujące lata: hotel, nieustanne jazdy, nie wiesz, co się dookoła dzieje, nie wiesz, jak się zmienia świat, co to jest codzienność, żona, dziewczyna, dziecko, rodzice... wszystko to było gdzieś z boku. My byliśmy w innym kosmosie. Kiedy przerwali- śmy, pół roku mogłem robić, co chciałem, żadnych obowiązków, ale potem Janek przyjechał do stanów, pogadaliśmy i ruszyliśmy znów razem. Nie mogliśmy inaczej.

KJ: Owszem, musiałem, bo grałem z zespołem Kazika, byliśmy świeżo po nagraniu wtedy sensacyjnej, a dziś wciąż znaczącej płyty „Kazik na żywo, ale w studio”, a ja musiałem dokonać wyboru, czy zostaję z Kazikiem, który też był artystą poważanym, czy idę za pro- pozycją Jana Borysewicza. Wiadomo, Jankowi się nie odmawia, ja jednak miałem pewien dylemat. Nie wiedziałem, czy to jest muzyka, którą naprawdę chcę grać, bo byłem zbuntowany, ciągnęło mnie do czegoś mocniejszego, bardziej agresywnego. radziłem się dwóch starszych kolegów muzyków i oni nie mieli najmniejszych wątpliwości, od razu mnie naprostowali: tu nie ma żadnego dylematu, idziesz do Lady Pank!

KK: Musiałem też wówczas zrezygnować z zespołu Latawce, który dobrze się zapowiadał, dostał pierwszą nagrodę w Jarocinie, miał opcję na płytę, ale przejście do Lady Pank to był awans do ligi mistrzów. Nie miałem obaw, bo zawsze marzyłem o tym, żeby grać, ojciec grywał na gitarze, a ja tym nasiąkałem. słuchałem płyt, które były w domu. W szkole zamiast uważać, to sobie rysowałem składy zespołów, kształty gitar, kombinowałem składy, czy będzie pięć osób z klawiszami, czy cztery bez. rysowałem te postaci. Zaprojektowałem sobie ten moment.

Macie demokrację czy ktoś jednak rządzi w zespole?

JB: Taka prawda, że ja muszę zaakceptować, co zagramy. od początku miałem potrzebne doświadczenie. Niby tylko dwadzieścia pięć lat, ale grałem za pieniądze od siedemnastego roku życia. dzięki Budce suflera zdobyłem poważne ogranie koncertowe i nagraniowe. dojeżdżałem do Lublina, mieszkałem u Romka Lipki albo u redaktora Jurka Janiszewskiego, wspaniałego radiowca i przyjaciela, który wpuszczał mnie do studia, gdzie uczyłem się nagrywania. Kiedy opuszczałem Budkę, byłem gotowym muzykiem. Kompletnym. To mi się przydało w przypadku płyty „o dwóch takich, co ukradli księżyc”, bo zespół chciał na wakacje, byli zmęczeni, nie chcieli ze mną tego nagrać, więc wszystkie instrumenty nagrałem sam. Zagrałem na perkusji, na basie, na gitarach i bardzo fajnie to wyszło, gramy te numery do dzisiaj na koncertach.

Podobnie z tekstami, także mam na to wpływ, ale najpierw, kiedy daję komuś muzykę, proszę, żeby pisał to, co sam czuje. Jeśli to nie wy- chodzi, podsuwam piszącemu własne pomysły, wolę jednak, żeby autor tekstu odnalazł go w sobie. Grzesiek Ciechowski napisał „Zostawcie Titanica” i jeszcze inny utwór. Przynosi mi (Borysewicz śpiewa): „Przez igielne ucho muszę przejść, mówią mi, że nie przej- dę nigdy”... No a ja mu mówię: „Grzesiu, ale to jest dla republiki, a ja muszę usłyszeć Lady Pank, jak z «Titanikiem»”. Na dwa dni się ob- raził. Pojechałem do Hołdysa. a on mi pisze „dopokąd w górę”, parodię „Jolka, Jolka”. Przyjeżdżałem do niego cztery razy, darłem te kartki, a w końcu Zbyszek napisał... „aniołowie, jeśli tylko są, kryją się w metalowych bunkrach!” a ja mówię: „łał”! a kiedyś Jacek Skubikowski wziął moją kasetę nagraną z amerykańskim wokalistą, dzwoni i mówi, że taki utwór znalazł i że napisał polski tekst. I to jest „Zawsze tam, gdzie ty”!

JP: Nie ma demokracji, Janek jest szefem. on komponuje, on ma wizję zespołu, on decyduje. No... manager też trochę proponuje, ale to Janek ma najważniejszy głos. Kompromis w zespole jest jednak podstawą istnienia, jeżeli są jakieś poważne wątpliwości, dyskutujemy, nie ma pełnej akceptacji, to po prostu odpuszczamy. Nie robimy niczego na siłę. szczerość jest ważna, bo ukrywanie czegoś po pew- nym czasie doprowadzi do konfliktu. Jeśli coś ci nie pasuje, mówisz to od razu, by złe emocje nie narastały.

KJ Kluczem do sukcesu Lady Pank jest to, że choć to czterech kompletnie różnych facetów, zupełnie inne osobowości, to nie iskrzy między nami, bo każdy znalazł dla siebie rolę zgodną z własną osobowością. dzięki temu kiedy się spotykamy, to po prostu rodzi się między nami dobro. To wynika z szacunku, jaki żywimy do siebie, do kompo- zycji, do zespołu, do jego dorobku, do wyzwania, którym jest doskoczenie do tej poprzeczki, jaką stanowi legenda.

KK Ja znam swoje miejsce w szeregu i znam też swoje możliwości. Najważniejsze, że umiemy współpracować. Dopasowanie się mentalne, osobowościowa różnorodność i właściwy zestaw cech są tu chyba kluczowe. U nas każdy ma swoje miejsce, lubi je, a to buduje zespół. Ja jestem skromnym facetem, uważam, że być może każdy mógłby być na moim miejscu. Nie umiem mówić o sobie, ale zmuszacie mnie, więc powiem, że jestem gościem, który najlepiej czuje się na scenie, tam jestem dynamiczny. Nie umiem nawet ballady ustać w miejscu. Żyję tym. do tej plakatowej czwórki oprócz basowych dźwięków wnoszę energię i ruch sceniczny. Jestem dynamicznym elementem. Na co dzień spokojny ze mnie człowiek, ale gdy słyszę pierwsze dźwięki, budzi się we mnie zwierzak. Jakbym został wy- puszczony z klatki.

Który utwór uważasz za najważniejszy w całej waszej twórczości?


JB Przez czterdzieści lat naprawdę sporo się ich uzbierało, każdy jest w jakiś sposób częścią mojego życia. Zobaczcie, jak to działa: (bie- rze gitarę i zaczyna grać w molowej tonacji) jest mi smutno, więc gram smutną melodię, i tak zaczynam komponować. Każdy z tych utwo- rów o czymś opowiada. Weźmy „Małą Lady Pank”, utwór, który wypromował nasz zespół. Mieszkałem we Wrocławiu, oglądałem wte- lewizji film „Nana” według książki Emila Zoli. Jest tam taka scena, kiedy Nana z ukochanym wchodzi do restauracji, w której siedzą różni mężczyźni i każdy z nich był kiedyś jej kochankiem. Miałem magnetofonik Unitra na kasetę, trzymałem gitarę i zupełnie bezwiednie zacząłem sobie coś grać. rano włączam kasetę, słyszę głos tej dziew- czyny i w czasie tej sceny stworzyłem ten przepiękny wstęp do „Małej Lady Pank”. Wciąż mi się on ogromnie podoba (Borysewicz gra nam „Małą Lady Pank”). ale nie umiem powiedzieć o żadnym, że jest naj- ważniejszy. Weźmy „Zamki na piasku”. Jesteśmy z Andrzejem Mogielnickim w Krakowie, w hotelu, wyglądamy przez okno, a tam zomowcy biją chłopaka. rzucamy w nich, co tam mamy pod ręką, a oni strzelają do nas z gazu, chłopak ucieka, my zamykamy okno i nie wiemy, przyjdą po nas czy nie. Ja w tym napięciu biorę gitarę i gram. I to jest właśnie ten riff (gra).

JP: „Zamki na piasku” od samego początku darł pazurami. Odkąd wszedłem do studia po raz pierwszy, ten utwór wywołuje we mnie niepokój, za każdym razem, gdy Janek zaczyna grać wstęp, natychmiast czuję zdwojoną koncentrację i rozmyślam o momencie, który za chwilę nastąpi. No i „siódme niebo nienawiści”. Tekst, który przeszywa za każdym razem, daje mi kopa, zastrzyk refleksji. Ta piosenka za każdym razem znaczy co innego.

KJ: Wciąż liczą się utwory, których słuchałem, ucząc się grać do kawałków z listy Trójki. Wtedy najważniejszym polskim zespołem wydawał mi się Maanam, byłem też fanem Republiki, ale oczywiście brały mnie kawałki Lady Pank. Największe wrażenie robiły na mnie wtedy i do dziś wywierają „Minus dziesięć w rio” i „Wciąż bardziej obcy”. A i powiem wam, że na koncertach najmłodsze pokolenia biorą właśnie te piosenki, czują je, a przecież nikt im nie każe, bo oferta koncertowa przed pandemią była ogromna. Wybierali Lady Pank i ta magia mnie nieustannie zadziwia.

KK: Pierwszą piosenką LP, którą usłyszałem, było „Vademecum skauta”. Pamiętam teledysk realizowany gdzieś na schodach w tv, te gitary, podziały na perkusji, to była kompletnie inna muzyka, niż się wówczas grało. To był zespół grający inaczej niż wszystkie. Bez przesterów, fuzzów, nie bał się innych podziałów rytmicznych.

Czy „Mniej niż zero” jest piosenką o śmierci Grzegorza przemyka?

KK o rany, nie mam pojęcia.


KJ Może starszyzna będzie wiedziała coś na ten temat?


JP: To zbieg okoliczności, ponieważ andrzej Mogielnicki napisał ten tekst pół roku przed majowymi wydarzeniami. Cykl promocji płyty był taki, że „Kryzysowa narzeczona” wciąż była wielkim przebojem, ale zaczęła spadać na liście przebojów, więc postanowiliśmy wrzu- cić „Mniej niż zero”, akurat w maju, bo wtedy są matury, wiosna. No i właśnie wówczas to się wydarzyło, ta tragedia. on był maturzystą. Kiedy jego koleżanki i koledzy zbierali się na Powązkach, to przy grobie śpiewali właśnie „Mniej niż zero”. I numer stał się cholernie ważny.


JB: No i przybili nam łatkę, że zrobiliśmy kawałek o Przemyku, choć nie mieliśmy takiej intencji. ale kiedy się ta pogłoska rozeszła, myśmy jej nie negowali, bo to przecież była słuszna sprawa. Żałuję tylko, że w wersji na amerykę tekst nie został dobrze przetłumaczony, to był wielki błąd. Gdyby słowa andrzeja zostały przełożone jota w jotę, bylibyśmy dzisiaj w innym miejscu. Bo kogo obchodziła jakaś różo- wa limuzyna?! Zamiast „Less than zero” zrobili „Minus zero...”, a „Mniej niż zero” nie jest o polskiej rzeczywistości, to opowieść pasująca do całego świata. dotyka ludzi na całej kuli ziemskiej. I tego mi szkoda.

Co uważasz za najważniejszą zmianę w twojej artystycznej drodze w czasie pracy z Lp?


JB: Rozwinąłem się bardzo jako kompozytor i jako instrumentalista. Śledzę utwory z tamtych czasów i te, które napisałem teraz. Słuchacze się dziwią, pewnie się spodziewali, że będziemy grać zawsze to samo, ale kompozytor, muzyk gra przede wszystkim dla siebie. słuchacze dopiero potem wybierają, co się im podoba. Nigdy nie komponowałem pod publiczkę. Kiedy zakładałem Lady Pank, nie miałem ani jednego fana. Najpierw muzyka, później jej fani – to jest właściwa kolejność. Nowe utwory są dojrzałe, choć może nie takie proste.


JP: Teraz mam więcej refleksji, zagłębiam się w szczegóły, analizuję, dlaczego ten tekst jest taki, jak jest, a dlaczego mam zaśpiewać tak, a nie inaczej. oswajam te słowa. Wtedy, jako młody człowiek, po dwóch próbach mówiłem, że jest okej, i jechaliśmy.


KJ: Ja nie lubię o sobie myśleć „artysta”. Jestem rzemieślnikiem, który napędza rytm. Jeśli zdarzają się momenty, kiedy uda mi się osiągnąć jakiś, nazwijmy to, artystyczny poziom, jestem szczęśliwy. Jeżeli rytm dobrze służy piosence, jestem zadowolony. Na tym polega moja ro- bota – służyć piosence. I to jest ta zmiana. Kiedy byłem jeszcze młodym, nieokrzesanym muzykiem, za każdym razem chciałem wystrzelać cały magazynek możliwości. Wraz z dojrzałością przyszła świadomość, żeby grać dokładnie tyle, ile potrzeba piosence, że nie ma co się nadgrywać, bo jaki z tego skutek, że podnieci się jakichś dwóch perkusistów, którzy to wyłapią? Liczy się radość wszystkich, którzy przyszli na koncert, a ja muszę każdy numer dobrze poprowadzić.

KK Nabrałem wiary w siebie, pewności i dojrzałości. Kiedy widzę wideo sprzed lat, nie mogę powstrzymać myśli: „Jezu, co to dziecko tam w ogóle wyprawia!”. dziś, ze swoją czterdziestodziewięcioletnią świadomością, nie odważyłbym się spróbować, ukryłbym się w krzakach nad jeziorem w Szczecinku. dobrze, że takie propozycje spływają, gdy mamy po dwadzieścia lat, kiedy jesteśmy nieświadomi, na jak głęboką wodę wypływamy.

To prawda, co mówią o waszym rockandrollowym życiu?

KJ Że ci przynoszą dragi do domu, a dziewczyny wiszą na tobie z każdej strony? Ja nie mówię, że takich sytuacji nie było. Zakosztowałem, to prawda, ale starałem się nie stracić do tego dystansu, nie zachłysnąć. Zawsze najważniejsze było to, że gram, że nie muszę się zajmować żadną inną pracą, że mogę się skupić na in- strumencie. To było dla mnie nadrzędne.

KK Byliśmy szaleńcami w pełni i na maksa. dziś nie piję, ale nadal lubię bankietowy gwar, bo potrafię się w nim dobrze odnaleźć bez alkoholu.


JP: Zanim nie zostałem tatą, nie spieszyłem się do domu. Zostawało się po koncercie. Nawet i dwa dni. Teraz, nawet gdy kończymy w nocy, jadę do domu, żeby się z nimi rano obudzić. dzieciaki ściągnęły mnie do domu, co po latach przebywania w różnych okolicznościach okazało się dla mnie ogromnie ważne. Poza tym są dla mnie inspiracją, prowadzą do ciekawych obserwacji: jak się zachowują? Czego słuchają? Co lubią? Uspokoiły mnie i dały mi odwagę, impuls do podejmowania decyzji.

JB: Miałem w życiu momenty prawdziwego rockandrollowego życia – hotel, szaleństwo, picie, robienie takich rzeczy, że ach. Wtedy gitary nie brałem do ręki, no bo jak? ale nawet wówczas z tyłu głowy słyszałem głos: „Jan, ale ty pamiętaj, tego nie możesz odpuścić”. Każdego ranka go słyszałem. dziś już szaleńczego życia nie potrzebuję. Ja tego życia nie żałuję, jestem wesołym człowiekiem, lubię się zabawić, ale pewnego dnia powiedziałem sobie: „Fajnie było, szanuj to, co przeżyłeś, ale bierz się do pracy”. Mógłbym brnąć dalej, ale powiedziałem „dość”, bo już nic mi nie dawał ten tunel bez końca. dziś jestem w dobrej, twórczej formie właśnie dlatego, że pewnego dnia umiałem powiedzieć „dość”. Może dlatego dziś tak dużo gram? Jakbym nadrabiał stracony czas? Znowu robię niesamowite postępy jako muzyk.

Po co wam nowa płyta?

JP: Płyta to zawsze czas koncentracji i skupienia się, i powrotu do rytmu, do tworzenia. To dobrze robi, odświeża. Moglibyśmy przez pa- rę lat grać piosenki, które są dobrze znane, i nic by się nie stało, ale potrzebowaliśmy przejść przez ten proces twórczy, musieliśmy po- kazać fanom, że o nich pamiętamy. I jeśli z tej płyty zostaną na za- wsze trzy piosenki, to cool. Potrzebowaliśmy poszerzenia repertuaru, bo gramy różne koncerty: a to symfoniczne, a to rockowe, a to klubowe, a jak jest klubowo, dużo fanów, warto zagrać nowe rzeczy, bo dla nich to ma znaczenie. Nagrywanie rozwija. są fajne emocje, czytasz tekst, śpiewasz, idziesz do studia, spotykasz się z akustykiem, badasz, czy brzmisz wiarygodnie, czy nie. Sam jesteś ciekaw, jak zabrzmisz. To nasze celebrowanie, taka muzyczna msza. Poza tym my nie odcinamy kuponów, tworzymy nowe, Janek zbierał na nią piosenki jeszcze przed epidemią. Jesienią weszliśmy do studia, Wojtek olszak nagrywał wokale parę minut od mojego domu, ale wyjazd do studia to było święto.

KJ Janek jest bardzo płodnym kompozytorem, melodie układają mu się w głowie non stop, więc czy byłoby czterdziestolecie, czy nie, płyta i tak by powstała. ale to podsumowanie jubileuszu.


KK dla mnie ta płyta jest zaskoczeniem, jest na niej dużo więcej no- wych brzmień, elektroniki, więc ciekawi mnie, jak zostanie przyjęta przez starych fanów, domyślam się, że będą zaskoczeni. Przetrawią to i pokochają, ale jest szansa zaskoczyć nowych odbiorców, przyzwyczajonych do elektroniki.

JB Potrzebowaliśmy nowej płyty. Bardzo mi zależało, żebym mógł się pokazać jako kompozytor. Zaczyna się od utworu, który chciałem po czterdziestu latach zaśpiewać. Tak samo było z „Małą Lady Pank”. Utwór „Ameryka” powstał, kiedy zobaczyłem, jak policja zatrzymuje George’a Floyda. Przeżyłem to, bo jako dzieciak marzyłem o Ameryce. od tego marzenia, od słuchania Hendriksa wzięło się moje granie, a teraz moja wyśniona Ameryka jest w totalnej rozpierdusze, w ogniu. Ameryka jest mi bliska, choć nie chciałem robić kariery w kraju, w którym nikt nas nie rozumiał. Zresztą czym różni się nasze życie dzisiaj od tego amerykańskiego? Gdyby nie było epidemii, podróżowalibyśmy, bo to lubimy, po całym świecie. Nie mam żadnych kompleksów.

Który numer jest najważniejszy na nowej płycie?

JB: „Drzewa”, a drugi to „Najcieplejsza zima”, dla mnie to jeden z najważniejszych numerów w życiu.


JP: „Drzewa”. ale dla mnie osobiście „Erazm”, bo drapie. Jest absolutnie adekwatny do tego świata, w którym teraz żyjemy.

KJ: Mam taki utwór, i to już od wstępnego etapu, na jakim dostałem te piosenki, czyli szkiców. Od razu zwróciła moją uwagę piosenka „Zapomnieć”. To jest mój ulubiony utwór, a te, które ukazały się już na singlach, nie są najbardziej reprezentatywne dla tego zestawu, bo będzie sporo niespodzianek.

KK To się zmienia, bo najpierw graliśmy próby, żeby nagrać płytę, a teraz gramy próby, aby przygotować się do koncertów, i już widać, że koncertowe wersje będą się różnić od tych na albumie. Z biegiem czasu, z biegiem grania moje priorytety się zmieniają. Choć niezmiennie uważam, że „drzewa” mają siłę i fajny tekst do refleksji.

Na nowej płycie padają słowa o wartościach, których nie wol- no dać sobie odebrać. Jakie są dla was najważniejsze?


JB: Przede wszystkim to wolność. Ten stan, że nikt cię nie blokuje z żadnej strony. I o taką wolność walczył będę zawsze. a dzisiaj nie jest najlepiej, ani w Polsce, ani na świecie. Najgorsze jest to, że Polska jest tak bardzo podzielona, a mnie zależy, żebyśmy byli wielkim narodem, szczęśliwym i wolnym.


JP: Przede wszystkim nie pozwoliłbym sobie zatkać ust, kiedy mam coś ważnego do powiedzenia. Chcę mieć prawo do swojej opinii, swobodę wypowiedzi, możliwość powiedzenia własnych prawd. Zaczynaliśmy w głębokiej komunie, widzę siebie w scenach sprzed lat, widzę, co robiłem, byliśmy w kłębie zdarzeń, buszowaliśmy w tym czasie i strasznie przenika mnie na wskroś to, jak to się dziś rozwala. Żal mi tych starań, by było lepiej, trudno oprzeć się wrażeniu, że przerabiamy wszystko, co najgorsze, od nowa.

KJ: Przede wszystkim wolność, której nam coraz bardziej wszystkim brakuje. Pamiętam czasy, kiedy nie byliśmy państwem do końca nie- podległym. Pamiętam komunę, stan wojenny i z bardzo dużym niepokojem obserwuję, że duża część tamtej epoki powraca z wielką siłą, to jest niepokojące i wszyscy powinniśmy zwalczać ten system, który sprawia, że ludzie nie mogą jawnie wyrażać swoich poglądów, bo są zatrzymywani, a nawet bici. Uważam, że artyści mają obowiązek mówienia o tym, że tak nie powinno być. Epidemia odebrała nam narzędzia, bo moglibyśmy o tym mówić ze sceny. Nie jesteśmy jedyną branżą dotkniętą pandemią, niewiele pól właściwie pozostało wolnych od jej wpływu, więc mam nadzieję, że w końcu doczekamy się jakiegoś unormowania, nie wyobrażam sobie, żeby nie było już nigdy ani koncertów, ani festiwali, bo to jest dla mnie sens życia. Chociaż graliśmy po sto koncertów rocznie, i tak co miesiąc byłem na kilku koncertach polskich zespołów albo jeździłem za granicę na innych artystów, bo to jest dla mnie mistyczne wręcz przeżycie. Możesz oglądać koncerty w telewizji, ale to nie jest to samo co off czy open’er...

KK Nie wiem, czy zdołam to jakoś ładnie ująć. Boję się, że nas oduczą przychylności, życzliwości, że wpoją nam, wbiją do głów za wszelką cenę zawiść i zwierzęcą chęć skakania sobie do gardeł. Nie można nam odebrać człowieczeństwa i bycia przyjaznym dla innych, a zdarza się, że tak się właśnie dzieje. I to coraz częściej. dotarło do mnie teraz, że kultura jest na końcu łańcucha potrzeb, najpierw zjeść trzeba, ubrać się, a kultura jest na ostatku. I wtedy sam sobie zadajesz pytanie o to, jaki zawód wybrałeś. Zobaczcie, w mediach mówi się nieustannie o branży turystycznej, o zamkniętych stokach i tak dalej, o restauracjach, o wszystkim, tylko ani słowa o artystach. Myślę sobie wtedy: „Gdzie ja jestem?”.