Chociaż pierwszą rolę zagrał jako niespełna czterolatek (oddawany do adopcji, dorosłego Wolfa Hauser grał wuj Antka – Rafał Królikowski), to wcale nie miał być aktorem, tylko reżyserem. Za etiudę „Złota pióro” otrzymał wyróżnienie na „Filmowych Zwierciadłach” a do „Nocy życia” zaangażował samego Bartka Topę. Planował kolejne projekty, ale okazało się, że tyle ma do zagrania w telewizyjnych produkcjach, że zwyczajnie nie wystarczyło już czasu między „Kryminalnymi” i „Czasem honoru”. Potem kino upomniało się o swoje i tak już został po drugiej stronie kamery. Kiedy rozmawialiśmy o tym, oczywiście zapytałem, czy nie tęskni do reżyserii? Zapewnił, że tak, jasne, ale że po prostu nie mógł sobie odmówić tej przyjemności, nie ukrywał, że ten zawód to jest wielka przyjemność, żeby wziąć udział w takich projektach jak „Dywizjon 303”, „Miasto’44”, „Karbala”, „Bodo”...

Długi czas grał drugoplanowe role, być może dlatego, że rozumiał na czym polega ta sztuka, że nie chodzi o to żebyś pokazał wszystko co umiesz, ale że to drużynowa gra, dla dobra projektu i jeśli potrafisz powściągnąć własne ego, nie przytłoczyć postaci swoją osobowością, to będą się udawały filmy a wtedy wszyscy będą mieć z tego dobro i radość. „Czasami aktorzy starają się wychodzić na pierwszy plan w momencie, kiedy to wcale nie jest konieczne” mówił „ja z tym nie mam problemu, żeby być trochę z boku. Strasznie mi się to podoba.

Miał wtedy za sobą kilkanaście poważnych ról, a wciąż z pewną nieśmiałością traktował swój aktorski talent. Po roli Grzegorza Przemyka w „Popiełuszce” (milicjanci prowadzą go na przesłuchanie w nieskazitelnie białej koszuli a on zacięty, poważny, ale spokojny) pisano o nim, że jest jednym z najbardziej obiecujących aktorów młodego pokolenia. W Mieście 44 zagrał „Beksę” najbliższego kumpla głównego bohatera. „Beksa” lubi pożartować, pojechać po bandzie, przechwala się jak to mu świetnie idzie z dziewczynami, ale tak naprawdę to idzie mu słabo bo jest wobec nich nieśmiały.

Po „Beksie” grał w poważnych filmach. Sanitariusza w „Karbali”, czy Witolda Łokuciewskiego, ostatniego dowódcę Dywizjonu 303. „Zawsze powtarzam, że jego życie jest materiałem na oddzielny film, dzisiaj takich historii brakuje, dzięki Bogu, historia od nas tego nie wymaga. Ja tak sobie myślę o współczesnym bohaterstwie, to myślę, że najważniejsza jest bezinteresowność, której coraz mniej jest na świecie, w zasadzie brak jej na każdym polu. Kapitalizm, którym tak się wszyscy zachłysnęliśmy, powoduje to, że dzisiaj, za wszystko co ktoś zrobił dla kogoś innego, to trzeba zapłacić, bo to się stało naturalne. I bohaterstwem w dzisiejszych czasach jest umiejętność dostrzeżenia innych. I jeżeli mamy coś, jakąś nadwyżkę energii, uśmiechu, talentu, czy nawet pieniędzy, to fajnie jest to umiejętni wykorzystywać i bezinteresownie się dzielić się tym ze światem. Wydaje mi się, że bycie artystą polega na tym, że jeśli coś potrafimy - zaśpiewać piosenkę, rozśmieszyć kogoś, czy zachwycić, to się tym dzielimy. Dla mnie to jest naturalne, bo moja mama zawsze taka była. Wychodziła wciąż do ludzi, ciągle na jakieś akcje. Mówiła „muszę, bo przecież taka jest moja rola”.

Wydawało się, że mundur bohatera to już dla Antka druga skóra, kiedy nagle zagrał w kompletnej kontrze do własnego filmowego wizerunku i w „Polityce” Patryka Vegi brawurowo zagrał młodziutkiego pupila Ministra Obrony Narodowej rozpieprzając w pył budynki na poligonie, bo chciał sobie postrzelać z czołgu. W farsowej, przerysowanej do granic postaci Antoni Królikowski odnalazł się bardzo dobrze i jego rola jest najjaśniejszym punktem w całym tym filmowym przedsięwzięciu. Nic dziwnego, że w kolejnej produkcji Antoni Królikowski dostał swoją pierwszą wielką, główną rolę. 

„Bad Boy”, opowieść o zdemoralizowanych do granic możliwości przywódcach środowisk kibicowskich, ma wciągający scenariusz, może nie tak dobry jak w starym Pitbulu, ale konsekwentny, a to ważne w kryminalnej opowieści. Rola Antoniego Królikowskiego, to bez wątpienia najlepsza rzecz jaką do tej pory zrobił w kinie. Łatwo było przeszarżować, przegiąć, zepsuć, bo trzeba pokazać całe spektrum skrajnych emocji a jednak sobie poradził. W tym filmie Antek naprawdę jest złym chłopakiem, ale jest nim w taki sposób, że mu w tę złość, nieprawość, socjopatyczną popapraną osobowość wierzymy. I to jest właśnie najgorsze, łapiemy się na tym, że w pojedynku z bratem policjantem, jesteśmy po stronie bohatera granego przez Królikowskiego. A to złe. Bo złe jest być po stronie bandytów. Powiedziałbym, że to życiowa rola, ale Patryk Vega zapowiedział, że zrobią z Królikowskim wspólnie kolejne filmy więc ufam, że Antek dopiero zaczyna się rozpędzać.