Gdybym miała na podstawie pobytu w Japonii powiedzieć, jakie słowo najlepiej opisuje przyszłość, wybrałabym „różnorodność”. Nie „nowoczesność”, lecz właśnie „różnorodność”. Przyszłość miesza się z przeszłością – między wieżowcami ze szkła i stali nagle pojawia się chałupka, nie zabytkowa świątynia czy stara rezydencja, ale zwykły sześcian, który w normalnym mieście dawno by już wyburzono. W mieszkalnym bloku mieści się muzeum albo słynna restauracja hawajska – turyści mieszają się w holu obok wind z lokatorami. Numery domów na ulicy są uzależnione od daty zarejestrowania budynku, więc 5 może znajdować się między 28 a 114.

10 miejsc w Japonii, które musicie odwiedzić, lecąc tam po raz pierwszy >>

Kimono jest nie tylko strojem ślubnym lub na uroczyste okazje, lecz także codziennym – dużo tradycyjnych pań domu chodzi w nim na zakupy. Na największym na świecie przejściu dla pieszych Shibuya – tak, tym pokazanym w „Między słowami” Sofii Coppoli – zapala się jednocześnie kilka zielonych świateł: dla przechodniów i dla samochodów. Nowicjusze przeżywają coś w rodzaju szoku cywilizacyjnego: wygląda na to, że wszyscy naraz jadą i idą, w kilku kierunkach, masz wrażenie, że za chwilę cię rozjadą lub zadepczą. Ale nic się nie dzieje: jedynie ty hamujesz ruch, miotając się na środku ulicy. Za chwilę ochłoniesz, dotrze do ciebie, że oprócz dobrze znanego ci wariantu – skrzyżowanie, jedni idą, drudzy czekają i tak na zmianę – możliwy jest też inny porządek. I jest on równie skuteczny jak ten twój. Wtedy strach mija i ruszasz naprzód, razem z innymi. I to właśnie jest przyszłość.

Ulica w Tokio wygląda ciekawiej niż w Paryżu czy Nowym Jorku nie dlatego, że Japończycy są bardziej wyczuleni na modę, lecz dlatego, że są bardziej wyczuleni na… siebie. Częściej niż gdzie indziej zobaczysz tu starannie wystylizowane osoby – i to nie z okazji tygodnia mody i szansy znalezienia się w obiektywie paparazzi, ale tak po prostu, w czwartek, z sobie wiadomych powodów.