Jane Birkin i Gabrielle Crawford opowiadają nam o swojej przyjaźni, fot. East News

Od czego?
J.B. Od bezwartościowego życia. Kiedy ma się dziecko, ma się cel i nawet jeśli coś idzie źle, ono zawsze jest i pyta: „Mamusiu, obudź się, wstań, dlaczego jesteś smutna, co dzisiaj zjemy na obiad?”. Musisz coś wykombinować do jedzenia, zadbać o nie, nie możesz go zostawić. Moje małżeństwo z Johnem bardzo szybko się popsuło, na szczęście miałam Kate, która była jak szalupa ratunkowa.

Czy to prawda, że z Serge’em wracaliście z dyskoteki, żeby zaprowadzić dzieci do szkoły?
J.B. Często wracaliśmy do domu około szóstej nad ranem, nasze dzieci już świergotały jak ptaki, które budzą się po nocy. Nie musieliśmy ich odprowadzać do szkoły, zatrudnialiśmy młode niańki.

Lubiłyście imprezować?
J.B. Oj tak! Z basenu w Clubie 13 w Normandii
wychodziliśmy jako ostatni. Dzieci mają wspaniałe wspomnienia z tamtego okresu, dla nas to było normalne, że chodzą z nami wszędzie tam, gdzie można się zabawić.
G.C. Jeszcze mając 40 lat, tańczyłyśmy na stołach w Bains Douches na urodzinach twojej mamy, do muzyki Rolling Stonesów. It was great!
J.B. Moja mama, Judy Campbell, miała tę niesamowitą siłę ludzi, którzy przeżyli młodość podczas wojny. Śpiewała, gdy bombardowano Londyn. Kiedy spadła bomba, przerywała na chwilę, po czym śpiewała dalej, a ludzie ją oklaskiwali. Była wspaniała.
G.C. Nawet po „Je t’aime... moi non plus” (kontrowersyjna piosenka nagrana z Serge’em Gainsbourgiem, o mocno seksualnym przesłaniu). Powiedziała mi o tej sytuacji: „Wyszło niefortunnie, Gabrielle”. To wszystko.
J.B. Myślę, że moja matka była zszokowana, ale broniła mnie jak lwica. Chyba najgorzej było, kiedy zgodziłam się pozować nago przywiązana do kaloryfera dla magazynu „Lui”. I to nawet nie na potrzeby jakiegoś filmu, ale po prostu dla zabicia czasu. Ojciec też mnie bronił.

Także dzięki tym skandalizującym sesjom stworzyła Pani nowy model zmysłowości, prawda?
J.B. Tak, z pewnością. Pomogłam wielu dziewczynom! Fotografowano Brigitte Bardot, a moje zdjęcia cenzurowano, bo miałam zbyt małe piersi. Dzisiaj już z nikim się nie porównuję. Kate Moss jest boska.

Miała Pani kompleksy?
J.B. Już wtedy nie. Kompleksy miałam w szkole, w internacie. Pod prysznicem dziewczyny śmiały się ze mnie, że jestem w połowie jak chłopak. Później to ja śmiałam się w duchu, że szkoda, że nie wiedzą, jak Serge lubi rozmiar moich piersi. Twierdził, że woli takie, bo wielkie piersi go przerażają. Choć podejrzewam, że tylko tak mówił, bo właśnie zakończył swój związek z Brigitte Bardot i nie sądzę, żeby jej piersi wzbudzały w nim aż taki strach!

Jest Pani znaną aktorką, reżyserką, pisarką, a mimo to odnoszę wrażenie, że nie ma Pani wiary w siebie. Dlaczego?
J.B. To może wada ludzi, którzy mają tendencję do myślenia, że nie zasługują na to, co im się przydarza. Zawsze myślałam, że jestem kochana za bycie kimś, kim nie jestem.

Ma Pani trzy córki, każda ma innego ojca. Inaczej je Pani wychowywała?
J.B. Na pewno każde macierzyństwo jest inne, bo to kwestia doświadczeń i mijającego czasu. Z Kate było wiele niedopowiedzeń przez nieobecność jej ojca. To był temat jej życia. Odpowiadała zawsze w przecudowny sposób, że kocha swojego prawdziwego ojca i że Serge jest jej namiętnością. Z Charlotte było normalniej, miała przy sobie ojca, który mówił, że uwielbia ją najbardziej na świecie. Lou była prezentem na moje 38. urodziny, szansą.