Czy samochód może mieć duszę? Może. Ale nie każdy. Nowoczesne samochody stały się tak podobne do siebie, jakby projektowały je komputerowe algorytmy, a nie żywi ludzie. Sylwetki mają jak spod sztancy, jakby decydowały o tym wyniki równań, a nie artyści. – Już nawet marki nie odróżnisz po sylwetce, japońskie, niemieckie, amerykańskie, wszystkie są niemal takie same. A kiedy wsiadasz, widzisz elektroniczne wyświetlacze i plastik. – Ireneusz Korzeniewski nie kryje rozczarowania. – Możesz takim samochodem jechać, nawet wygodnie, ale nie jest on już dziełem sztuki. Prowadzenie ma być przyjemnością i wyzwaniem, kiedy nowoczesna technologia chce prowadzić za mnie, ginie cała przyjemność obcowania z czymś niepowtarzalnym.

Wie, co mówi. Posiada dwa zabytkowe klasyczne samochody z najlepszych czasów motoryzacji: Jaguary E-type. Coupé i cabrio. W coupé we włoskim rajdzie klasyków zajął trzy lata temu drugie miejsce na ponad 80 załóg. Marzy mu się Volvo P1800, takie, jakim Roger Moore jeździł na planie „Świętego”. Doskonale pasowałoby do projektu, który Ireneusz Korzeniewski od kilku sezonów współorganizuje – polskiej edycji The Distingiushed Gentelman’s Ride. Tego samego dnia w wielu państwach świata starannie ubrani motocykliści przemierzają wspólnie trasę, promując badania prostaty. To bardzo realna pomoc, DGR zasilił konto fundacji Movember kwotą 6 mln USD. W tym roku impreza wystartuje w nowej, samochodowej odsłonie. Pojadą w niej klasyki wyprodukowane przed 1979 rokiem. Korzeniewski otrzymał funkcję komandora polskiej edycji rajdu. Niestety coraz trudniej o klasyczne auta, bo są dobrą, stabilną lokatą kapitału. I są piękne. Dziś taką klasę ma ledwie kilka marek. Na przykład Morgan. 

– Morgana naprawdę robią ręcznie, wiem, bo pojechałem do tej fabryki, żeby to zobaczyć na własne oczy. Widziałem jak ramę wyginają na gorąco z jesionowego drewna na maszynach z lat dwudziestych, jak elementy karoserii są wyklepywane ręcznie młotkami, widziałem, że tapicerka jest ręcznie szyta, co zupełnie nie przeszkadza, żeby powstało nowoczesne auto, które ma ABS i klimatyzację. Ale wskaźniki wciąż mają tam wskazówki jak w zegarku, a silnik ma prawdziwy gaźnik – opowiada Ireneusz Korzeniewski. W Distingiushed Gentelman’s Ride także liczy się styl, moda. Naoczny dowód na to, że motocykliści potrafią przełamać stereotypowy wizerunek, że to nie tylko skóra i zmierzwiona broda. Dla Ireneusza moda jest też demonstracją własnej osobowości, podkreśleniem, że każdy z nas jest przecież kimś zupełnie niepowtarzalnym.

– Najbardziej lubię rzeczy, które są robione ręcznie. Mam garnitury czy marynarki, które uszyto mi na miarę dziesięć lat temu, i zapewniam cię, wciąż robią wrażenie, wciąż są w dobrym stylu. Opowiada o tym jako Styleman na popularnym blogu i często odwiedzanym Instagramie. Obserwuje go rzesza młodych ludzi, i to na całym świecie. – Nie planowałem tego, chciałem po prostu opowiedzieć innym, że warto iść za swoją pasją, że pasja daje szczęście i poczucie wolności. Nawet się nie spostrzegłem, kiedy zostałem influencerem – uśmiecha się niczym Pierce Brosnan.

Jedno ze zdjęć na jego Instagramie zobaczyli eksperci z Brooks Brothers, najstarszej i najbardziej szanowanej firmy krawieckiej z USA (wszyscy prezydenci demokratów i republikanów szyją garnitury tylko u nich), i zaprosili go, żeby stał się twarzą marki. W filmie reklamowym mówi po polsku. Tak trzeba, bo w modzie liczy się indywidualność.

Na premierę Rolls Royce Ireneusz pojechał z kompletem garniturów i przebierał się kilka razy, żeby podkreślić, że do tego wydarzenia podchodzi z szacunkiem. – To osobista sprawa, w młodości, kiedy byłem hippisem, poznałem z bliska chyba wszystkie komendy w tym kraju. Milicjanci nie mieli do nas szacunku, marzyłem wtedy, że kiedyś podjadę pod komendę najdroższym samochodem świata i powiem im: „No jak, poznajecie?”. – Podjechałeś? – Nie, ale Rollsem pojeździłem. Tak powstał na moim blogu wpis „Dogonić marzenia”.

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez Styleman (@styleman.pl) Kwi 16, 2020 o 2:25 PDT

W hipisowskich czasach naprawdę gonił marzenia. Kiedy władze PRL zakazały projekcji „Easy Rider”, bo film o motocyklistach był przecież hymnem wolności, pojechali z kolegami autostopem do kina do… Budapesztu. Wtedy wszyscy byli biedni. Włóczyli się stopem, spali w obozowiskach, bo słowo „squot” jeszcze w polskim słowniku nie istniało. Grali muzykę, Józek Skrzek zarabiał, grając w knajpach, żeby mieli co jeść, i marzyli o tym, że kiedyś pojadą do Ameryki na motocyklach. Na zdjęciach z tamtych czasów ma długie włosy i kolorowe hipisowskie ciuchy. Widzisz, że kolorowe, choć zdjęcia są przecież czarno-białe. I widzisz, że już wtedy Ireneusz ma wyjątkowe wyczucie stylu.

– Jeździliśmy autostopem, ale mieliśmy otwarte umysły – żartuje, ale o tym, co otwierało umysły hipisom, nie rozmawiamy. Podejrzał w podróżach po Europie kilka patentów na sitodruk i był pierwszym, który drukował tą techniką reklamy i na białej taśmie ortopedycznej drukował napis „Jeans Lucky Star”, robił z niej paski i stał się „dyktatorem mody”. W czasach, kiedy nikt w tym kraju nie potrafił zrobić pizzy, otworzył z przyjaciółmi sieć pizzerii. Pierwsza, w Warszawie na Wspólnej, miała cztery stoliki, szesnaście krzeseł i kolejkę na kilkadziesiąt osób, która stała w słońcu i w deszczu. Przemykali przez piwnicę, od tyłu, żeby uniknąć nagabywań znajomych, by ich wprowadzili poza kolejnością. Robili tę pizzę oczywiście ręcznie.

W 2001 roku zwołał ekipę, zapakowali dwanaście harleyów na statek, polecieli do Miami, odebrali ładunek i na motocyklach z polskimi blachami przejechali bocznymi drogami do Los Angeles. Ponad dziesięć tysięcy kilometrów. Zaliczyli Daytona Beach, zlot harleyowców z całego świata, było ich wówczas siedemset tysięcy. – Nazywamy to podróżą życia, wjechaliśmy w dwunastu na Matkę Wszystkich Dróg, Route 66, i wszyscy zsiadają i całują asfalt – uśmiecha się. – I to jest smak życia.

– Smutno mi czasami, że młodzi ludzie dzisiaj nie chcą żyć własnym życiem, że im wystarcza tylko wirtualny świat, przeglądanie tego, co robią inni. Ja nie umiałbym tak żyć. Były lata, że w marcu pakowałem węzełek, wsiadałem na motocykl i jechałem na zachód, żeby wrócić dopiero we wrześniu, bo we wrześniu nad Faaker See w Austrii jest Bike Week, ostatni w sezonie zlot motocyklistów.

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez Styleman (@styleman.pl) Kwi 19, 2020 o 3:14 PDT