Grażyna Plebanek i Sławek Blaszewski: Posłańcy mody, fot. Maciej Landsberg

A jak się zmieniły przez te 20 lat gwiazdy w Polsce?
Te, które przez 20 lat ubieram, w ogóle się nie zmieniły. Zmieniła się za to definicja gwiazdy: 20 lat temu gwiazdy były nimi, bo robiły coś wyjątkowego. Teraz są celebryci – kiedyś kogoś takiego nazwano by uzurpatorem.

Kogo byś dziś, z tej perspektywy, wymienił jako swojego mistrza?
Na pewno moim autorytetem był dziadek. A potem konsultantka ELLE z Francji, wspaniała Françoise Bernard, która nauczyła nas pewnych schematów, elementarnych podstaw. Np. konsekwencji, tego, że sesja nie może składać się z przypadkowych elementów. Albo że nie wystarczy tylko włożyć żakiet, zawsze można zrobić więcej: czymś go doprawić, jakoś zinterpretować. Dołożyć pasek, podwinąć rękaw, postawić kołnierz.

Rozmawiamy w Twoim domu, pełnym niesamowitego klimatu wnętrzu na Saskiej Kępie. Co to dla Ciebie znaczy ,,mój dom”?
Znalazłem swoją przystań. Lubię bliskość miasta. Mój terapeuta śmiał się ze mnie, kiedy mówiłem, że wyprowadzę się na wieś. Pytał: „Ile by pan tam wytrzymał, pół godziny?”. Jestem bardzo miastowy. Tu odbywają się biesiady, wpadają znajomi, z psem, na herbatę, wieczorami sobie siedzimy, słuchamy muzyki, coś im gotuję.

Ja długo miałam dom przenośny, przeprowadzałam się kilkanaście razy w ciągu dziesięciu lat. A ludzie mają marzenia: będę mieć dom, osiądę na stałe... Masz tak?
Nie, zupełnie nie. Nie chcę mieć domu, nie chcę zasadzić drzewa... Ale nie lubię być sam. Moje przyjaciółki mają do mnie żal, mówią: „Ty zaraz po rozstaniu znajdujesz nową dziewczynę”. Lubię się budzić z bliską osobą, ale nie wyobrażam sobie siebie jako kogoś odpowiedzialnego, kto zakłada rodzinę. Chcę móc w każdej chwili podjąć radykalną decyzję, która zmieni moje życie, i nikogo tym nie zranić. Szukam osób, które by lubiły ten mój tryb życia i chciały go ze mną prowadzić.

Gotów jesteś w każdej chwili gdzieś się przenieść?
Ciągle jestem w ruchu. Nie używam słowa „wracam”. Podróżuję i przyjazd do Polski jest kolejną podróżą, a nie powrotem. Przyjeżdżam tu z pomysłami, energią do pracy.

Skąd ostatnio wróciłeś?
Z Maroka, to moja druga ojczyzna, byłem tam już piąty raz. A wcześniej Włochy, Albania, Macedonia, Grecja, Turcja. Pojechaliśmy z moją dziewczyną Weroniką samochodem na trzy tygodnie. Odkryłem wspaniałe miejsca!

Jesteś podróżnikiem czy turystą? Ja nie cierpię zwiedzania zabytków, wolę się przenieść gdzieś i zakorzenić, pobyć z ludźmi w ich rzeczywistości.
Kiedyś walczyłem z tym określeniem, ale tak – jestem turystą. Jednak staram się pobyć w każdym miejscu trochę, spróbować – o ile mi język pozwala na to – pogadać z ludźmi. Lubię stać się przezroczysty, wtedy mogę obserwować.

Może nasz głód poznawania tego, co poza Polską, bierze się stąd, że za komunizmu byliśmy tu zatrzaśnięci? Niełatwo było wyjechać. I nie było za co.
To prawda, wcześniej nigdzie nie wyjeżdżałem. W czasie studiów tylko do pracy, do Skandynawii. Prawdziwe wyjazdy zaczęły się przy okazji sesji do ELLE. Kapitalny był wyjazd z Beatą Misiewicz, szefową działu mody, do Saint-Tropez. Mieszkaliśmy u znanego fotografa, który zabierał nas do najlepszych knajp. „Skąd jesteście?” – pytali nas tam. „Z Polski? Roman Polański, jak przyjeżdża, zawsze się u nas stołuje”. Myślę, że poczucie estetyki, które mam dziś, rodziło się w takich miejscach, wśród takich ludzi, artystów, którzy dużo zjeździli, dużo widzieli. Podczas tych wyjazdów nauczyłem się też, co lubię w podróżowaniu, a czego nie. Jak nie ma chociaż jednej wioski, do której można by pojechać, to mnie to nie interesuje.

Pracujesz coraz częściej dla filmu.
Film jest teraz dla mnie nowym polem do popisu. Mam spory entuzjazm dla tej swojej kolejnej drogi ekspresji. Zawsze rozwijałem się w kilku dziedzinach naraz, np. w reklamie.

Jesteś dziś dobrze sytuowanym człowiekiem?
Pół roku pracuję i stać mnie na to, żeby potem pół roku podróżować. Niczego więcej od życia nie oczekuję.

Umiesz się wyłączyć, wejść w ciszę? Zero internetu, iPada, komórki...
W Maroku tak potrafię, tutaj nie. Czytam, dopiero jak wyjeżdżam w ciszę. Ale w miastach biegam po galeriach sztuki, namiętnie uczestniczę w festiwalach filmowych. Oglądam pięć filmów dziennie. Nie mam w ogóle dylematu, czy iść na pokaz mody, czy na wernisaż.

Tak dużo świata widziałeś i poczułeś. Masz ulubione miasto i styl mieszkańców, uliczne zauroczenie?
Londyńskie ubieranie się jest mi bliskie. Ale bywa, że tam przeginają z wizerunkiem. A ja uważam, że największą sztuką jest znaleźć złoty środek, czyli wyglądać pięknie, modnie i oryginalnie. Ale po swojemu.