Oddzwonię nigdy

Nie chcę narzekać. Przecież dzięki internetowym aplikacjom i mejlom jestem na bieżąco z całą rzeszą znajomych. Kiedy przyjaciółka ze studiów, Basia, przeprowadziła się do Krakowa, bo tam zdobyła nową pracę i niedługo potem zaręczyła się z przystojnym góralem, ze spotkań przy sushi przerzuciłyśmy się na mejle. Próbowałyśmy dzwonić, ale ciągle musiałyśmy przerywać połączenie, bo kiedy Basia miała przerwę na lunch, to ja robiłam wywiad, a kiedy wracałam z wieczornego treningu i mogłam rozmawiać, ona witała w progu narzeczonego. Pisałyśmy więc do siebie — regularnie, o niewygodnych porach: ona po północy, kiedy już spałam, ja o świcie, kiedy Baśka przekręcała się na drugi bok. Zdawałyśmy sobie szczegółowe relacje z naszego życia, z wakacji, z wyjazdów służbowych (ja), z postępującego remontu domu (Basia). Pamiętam, jak dostałam od niej na Messengerze wymowną wiadomość: zdjęcie dłoni z pierścionkiem na serdecznym palcu. Pod spodem 10 wykrzykników. Zaraz, zaraz. Poczułam wtedy, że czegoś mi brakuje: oto przestajemy używać języka, choćby i pisanego. W przypływie emocji, z gratulacjami cisnącymi się na usta, wykręciłam do niej. Odebrała po chwili. — Jestem na spotkaniu z prezesem. Oddzwonię — szepnęła przerażona.. Czekałam kilka godzin. Nie zadzwoniła, za to napisała tuż po północy długiego mejla. O tym, jaka jest szczęśliwa, jak to wszystko się odbyło (on na kolanach, kameralna restauracja na krakowskim Kazimierzu, klezmerski zespół, świece, kolacja i 30 róż). Odpisałam sucho, że mimo wszystko liczyłam na obiecany telefon, bo chciałam pogratulować itd. Dodałam, że przed południem będę wolna. Zadzwoniła. Rozmawiałyśmy jak dawniej, serdecznie. Zachodzę jednak w głowę, dlaczego musiałyśmy wykonać po drodze tyle ruchów — mejli, ustaleń — aby po prostu po-rozmawiać przez telefon?


Bogate emotikony

Dziwne, że współcześnie niemal wszyscy musimy uzgadniać nie tylko terminy spotkań (niczym biznesmeni, z notesami i tabletami w dłoniach, obowiązkowo marszcząc czoła), ale nawet umawiać się na telefon w określonych porach dnia czy tygodnia. Kiedyś po prostu się dzwoniło. Kto nie mógł rozmawiać, oddzwaniał, kiedy tylko skończył swoje zajęcia. Proste? Proste. Przykro jest dostawać, zwłaszcza od przyjaciół, mechaniczne, bezosobowe wiadomości typu: „Jestem na spotkaniu". Bo coraz częściej ludzie nie oddzwaniają, tylko piszą przez aplikacje, ewentualnie SMS-y: „Hej, co tam?". Albo: „Cześć, już jestem, co się dzieje?". Zawsze wtedy mam ochotę odpisać, że super, ale wciąż czekam na obiecany (!) telefon. Jednak wchodzę w internetowy dialog, bo wiem, że tak jest w sumie dla obu stron prościej. Można go na chwilę zarzucić, można napisać „ZW" (zaraz wracam) i już. Jeśli komuś nie chce się pisać wielu słów, ma do dyspozycji setki emotikonów, „scenek", filmików, motywów muzycznych itp. A ja (czy nie nazbyt idealistycznie?) tęsknię za tembrem głosu, emocjami, które kryje, żywym śmiechem, którego nie przekaże nawet najbarwniejszy emotikon. BTW, jak piszą internauci. Mimo to się boję: może w przyszłości w ogóle przestaniemy używać słów?!