Ola Jarośkiewicz, Paweł Kocon i Mikołaj Lenart, zdj. Maciej Landsberg

Buty na klik

Wkręciłam się. Co tam sukienka, chcę butów na miarę! Na zamówienie w tradycyjnym przedwojennym zakładzie mnie nie stać, poza tym czuję, że to nie dla mnie. Postanawiam sprawdzić coś nowocześniejszego – buty, które samemu można zaprojektować przez internet. Wchodzę na FunInDesign.pl, klikam w okienko „Zaprojektuj buty”. Do wyboru baleriny, jazzówki, trampki, botki, sztyblety albo czółenka. Wybieram baleriny. Kolejny krok: materiał i kolor. Co najlepiej będzie pasowało do moich letnich sukienek? Zamsz w odcieniu pudrowego różu. Niski obcas, okrągły czubek, może jeszcze kokardka. Z setek możliwości wybieram buty, o jakich zawsze marzyłam. Postanawiam poznać tych, którzy stworzyli coś tak nowatorskiego: Olę Jarośkiewicz, Pawła Kocona i Mikołaja Lenarta. Zastanawiam się, jak wygląda ich pracownia. Oczami wyobraźni widzę dziesiątki obcasów, zwoje skór i pochylonych nad maszynami szewców. Tymczasem okazuje się, że oni nie mają własnej pracowni! – Biznes prowadzimy tam, gdzie jest połączenie z internetem – mówią. Wykonanie zamówionych butów zlecają zaufanym producentom. A jak to wszystko się zaczęło? – Po studiach zaczęliśmy pracować w korporacjach, ale tuż po trzydziestce postanowiliśmy rzucić posady, biurowy dress code i niezłe pensje. Chcieliśmy zaryzykować z wspólnym biznesem – wspominają. Ola była po japonistyce, Paweł i Mikołaj po politologii. Mieli niewielkie oszczędności i doświadczenie menedżerskie. Z projektowaniem niewiele mieli wspólnego. – Dostałam zadanie bojowe: wymyślić, w jaki biznes wchodzimy – wspomina Ola. – Chciała stworzyć nietypowy showroom, ale gdy wpadła na pomysł szycia unikatowych butów na zamówienie, wiedzieli, że to jest to – dodaje Paweł. Ubrany w dresową marynarkę Turbokolor, buty przedwojennego elegancika i okulary kujonki. Nigdy nie ubierał się w przypadkowe ciuchy. Tylko że od dobrego gustu do bycia projektantem i rzemieślnikiem droga daleka. – Nasz pierwszy krok w biznes to było znalezienie zaufanego producenta, który szyłby nam buty po jednej parze, a nie seryjnie – wspomina Ola. – Po kilku tygodniach ślęczenia nad książką telefoniczną prawie straciłam nadzieję – dodaje. „Pani chyba zwariowała!” – to była najczęstsza reakcja. Aż trafiła na właścicieli zakładu pełnego unikatowych butów, gotowych na każde wyzwanie. Teraz wszystko ma iść jak z płatka. Idzie, choć zdarzają się wpadki. – Czasem nie trafiamy w gust. Zachwycamy się projektem lakierowanych sztybletów, wrzucamy na Facebooka, czekamy na setki lajków, a tu nic! – śmieje się Paweł. Ale i tak w ciągu roku biznes tak się rozkręcił, że rzucili prace w korporacjach. Fun In Design zajmuje im niemal 24 godziny na dobę. Liczba zamówień rośnie. W tym miesiącu sprzedali już kilkaset par. Balerinek po 250, czółenek po 350 złotych. Kusi ich, by podnieść cenę, przecież buty są wykonane ręcznie z najwyższej jakości skór, ale nie robią tego. – Nie chcemy, żeby para butów była dla naszej klientki jedyną, na którą może sobie pozwolić. Rekordzistka ma już kilkanaście par.

Tekst: Anna Konieczyńska