Zuzia Górska, zdj. Maciej Landsberg


Torebki grzechu warte

Poranek w biurze. Kurier wręcza przewiązaną wstążką paczkę mojej koleżance. W środku jest… skórzana kopertówka wykończona haftem i kokardką. Ma metkę Pracowni Twórczej Zuzi Górskiej. Adres? Odrzykoń pod Krosnem. Wchodzę na stronę internetową Zuzi (www.zuziagorska.pl) i już wiem, jak to się stało, że ta warszawianka pięć lat temu uciekła ze stolicy na Podkarpacie, by robić torebki i kuferki. – „To jest koniec świata! Co ty tam będziesz robić? Owce pasać?!” – tak reagowali znajomi na wieść, że rzucam Warszawę – śmieje się Zuzia. I szybko wyjaśnia: – To nie żaden koniec świata! Z tych stron pochodzi mój dziadek. Wychowała się w stolicy, ale rodzice zbudowali w podkrośnieńskim Piekle dom. Już w liceum przeprowadziła się tu, by na studia wrócić na chwilę do Warszawy. Jednak na trzecim roku zatęskniła za Podkarpaciem. – A najbardziej za pewnym chłopakiem stąd, który wkrótce został moim mężem – śmieje się. Zamieszkali w odremontowanym stuletnim domu w Piekle. Tu wychowują się 12-letni Michał i czteroletnia Krysia – Zaczęłam szyć. Moje pierwsze dzieło: zasłony na werandę. Potem były kaftaniki i proste bawełniane buty dla dziecka. I nagle coś mnie podkusiło – jedną parę wystawiłam na sprzedaż w sklepie internetowym Pakamera. Cena 130 złotych. Czułam, że przeginam, że to za dużo. Rano włączyłam komputer, postanowiłam obniżyć cenę o połowę – wspomina. Jednak bucików już nie było. Sprzedały się w 5 minut! – Pomyślałam, że to może być pomysł na biznes. Choć jeszcze miesiąc wcześniej nie uwierzyłabym, że mogłoby mi się udać poza Warszawą – opowiada. Studiowała wychowanie fizycznie, pracowała w szkółce narciarskiej. Dziś ma własną małą fabryczkę w budynku dawnej szkoły. Zatrudnia sześć krawcowych, jedną krojczą, pracownika biurowego. Szyją 400 torebek miesięcznie. Zuzia jest z nimi od rana. Rysuje, projektuje, dogląda. Sprawdza każdą torebkę, czy nie odpruwa się koronka, czy zapięcie dobrze działa. Dlaczego wybrała torebki? – Torebki nie wymagają brania miary, spotkań z klientkami – wyjaśnia. I zapewnia, że choć atelier jest wirtualne, to ona i tak robi torebki „na miarę”, bo z każdą klientką wymienia mnóstwo e-maili, wysyła zdjęcia próbek materiałów i podszewek. Małe torebki kosztują około 200 złotych, te największe do 500. Chce wynagrodzić ręczną pracę swoich szwaczek. – To dziewczyny z okolic Krosna, które skończyły szkoły zawodowe albo technika. Wcześniej pracowały przy szyciu sukien ślubnych, butów, pokrowców samochodowych, wózków dziecięcych, mebli. Bezgranicznie im ufam. Są świetnymi fachowcami – mówi. Ale choć zdarza jej się podnieść ceny, to i tak nie odstrasza klientek. Nie dziwię się. Torebka z Piekła rodem naprawdę są grzechu warte!