Modny kaftan bezpieczeństwa

Bezkonkurencyjnym królem performansu w świecie mody był z pewnością Alexander McQueen. Jeśli ktoś nie wierzy, że moda to sztuka, powinien zobaczyć przynajmniej jeden jego pokaz. Projektant nie miał sobie równych w poruszaniu delikatnych tematów w możliwie kontrowersyjny i jednocześnie piękny wizualnie sposób. Jak sam stwierdził: „Nie urządzam cocktail party. Wolałbym, żeby ludzie wychodzili z moich pokazów i wymiotowali. Preferuję ekstremalne reakcje. Chcę zawałów serca. Chcę przyjazdu karetek”. W pokazie „Highland Rape” z 1995 roku za pomocą podartych, obnażających ubrań i zataczających się modelek nawiązał do okrutnych wysiedleń, do których Anglicy zmusili szkockich rolników w  XVIII i XIX wieku. A w pokazie „Widows of Culloden” z 2006, w czasie gdy Kate Moss zmagała się z oskarżeniami o zażywanie narkotyków, umieścił modelkę w samym centrum wybiegu w postaci hologramu.

Jednak jeśli miałabym wybrać jeden, najbardziej niepokojący pokaz projektanta byłby to „VOSS” z 2001 roku. Odbył się w ascetycznej, białej przestrzeni zbudowanej z weneckich luster, które oddzielały modelki od publiczności. Ta szklana klatka przywodziła na myśl szpital psychiatryczny, a wrażenie to zostało spotęgowane zachowaniem modelek. Kręciły się po wybiegu, jak ćmy lecące do światła, a rozbiegany wzrok kierowały w stronę publiczności, której przecież nie mogły zobaczyć. Czasem któraś zaśmiała się histerycznie lub wykonała niespodziewany ruch. Ich głowy ciasno owinięto bandażami, a niektóre sukienki były związane niczym kaftany bezpieczeństwa. Dodatkowo, jeszcze przed rozpoczęciem pokazu goście przez godzinę czekali bezczynnie, zmuszeni do oglądania swojego własnego odbicia w lustrzanych szybach, przy odgłosach bicia serca.

Talia młotkiem formowana, czyli stanikowe rewolucje. Jak biustonosz zmieniał się na przestrzeni dekad i co ma z tym wspólnego Madonna?>>

To nie koniec tej psychodeli. Na samym środku klaustrofobicznej przestrzeni stał zagadkowy prostopadłościan. Jego wnętrze zostało odkryte pod koniec pokazu, gdy ściany nagle opadły przy dźwiękach sygnału ze sprzętu EKG. Oczom przerażonej publiki ukazała się naga dziennikarka Michelle Olley stylizowana na kobietę ze zdjęcia „Sanitarium” autorstwa Joela-Petera Witkina. Twarz kobiety zakryta była maską gazową, a wokół niej latały roje motyli. W ten sugestywny sposób McQueen zmusił zgromadzonych do refleksji nad tym, co współcześnie uznaje się za piękno. Szklana konstrukcja ujawniła hermetyczność i voyeurystyczne oblicze świata mody – modelki uprzedmiotowione i wiecznie „na widoku” znajdują się w potrzasku narzucanych odgórnie ideałów. A w dobie mediów społecznościowych, to dotyczy już nie tylko modelek. Alexander McQueen był prawdziwym wizjonerem.

Zapakowani próżniowo

Pamiętacie scenę z „Matrixa” kiedy Neo połyka czerwoną tabletkę i nagle budzi się w ogromnej przestrzeni, gdzie ludzie siedzą w plastikowych komorach podłączeni do rurek? Właśnie z tym fragmentem filmu kojarzy mi się pokaz Iris Van Herpen „Biopiracy” z 2014 roku. Zapakowane w folię niczym kawałki kurczaka kobiety zwisały spod sufitu wzdłuż całego wybiegu. Była to instalacja artysty i scenografa Lawrence'a Malstafa, którego awangardowa projektantka zaprosiła do współpracy. W tym czasie modelki przechadzały się w inspirowanych naturą, wydrukowanych w technologii 3D sukienkach w surowych odcieniach beżu, czerni i stali oraz futurystycznych botkach United Nude, które miały przyspieszać i przekształcać ich sylwetkę.

Ciała zapakowane próżniowo w embrionalnej pozycji przywodziły na myśl produkty dostępne w hipermarketach i wprowadzały dystopijny klimat. Jak można było przeczytać w komunikacie prasowym holenderskiej projektantki: „W społeczeństwie, w którym granice między prywatnym a publicznym są nieszczelne, pojawiły się pytania dotyczące własności swojego ciała. W niedalekiej przeszłości zakupiono patenty na nasze geny. Czy nadal jesteśmy jedynym właścicielem naszych ciał?”. Myślę, że z perspektywy pandemicznej rzeczywistości, siedem lat po pokazie Iris Van Herpen, już wiemy jak to jest, kiedy nasza przestrzeń życiowa zostaje ograniczona. Mam tylko nadzieję, że nikt nas nigdy nie wsadzi w foliówkę. Choć już i tak toniemy pod górami plastiku.

W cieniu tragedii

W przypadku pokazu Givenchy „Wierzę w moc miłości” na wiosnę-lato 2016 liczyło się przede wszystkim bycie w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie. Kolekcja Riccarda Tisci została zademonstrowana w czternastą rocznicę 11 września, z panoramą na miejsce zamachu. Modelki ubrane w romantyczne, białe i czarne, wykończone koronką projekty, szły do dźwięków granej na żywo muzyki klasycznej. Jedyną ozdobą surowego wybiegu były zdezelowane schodki ze zbitych desek. Nic więcej nie było potrzebne, skoro główną scenerię stanowiło ściemniające się nowojorskie niebo. Całości towarzyszyła atmosfera zadumy. Jak wskazywał tytuł pokazu, ogólny wydźwięk wydarzenia był pozytywny, jednak w powietrzu cały czas unosiły się duchy przeszłości. Z jednej strony wyczuwalny był wszechogarniający spokój, ale z drugiej był to jednak pokaz, który upamiętniał jedno z najstraszniejszych wydarzeń współczesnych czasów.

Pokaz inaugurujący otwarcie sklepu Givenchy w Nowym Jorku został poprzedzony performansem autorstwa Mariny Abramović, który wprowadzał w kontemplacyjny nastrój. Przez godzinę przed rozpoczęciem pokazu goście mogli oglądać jak artyści w czerni i bieli wykonują powolne, bardzo proste i powtarzalne czynności. I mieli okazję, by zmusić się do skupienia i zastanowienia nad zastaną rzeczywistością. W teorii wydaje się to łatwe, w praktyce jest coraz trudniejsze do zrobienia. Szczególnie podczas Fashion Weeku, kiedy wśród ogromnej ilości barwnych postaci, ciągłych wizualnych bodźców i zdjęć wrzucanych na Instagram, wiele szczegółów może nam umknąć.

Suknia ślubna z papieru, czyli o wzlotach i upadkach jakości w historii mody>>

Eksperymenty Doktora Michele

Do scenerii, której nie powstydziłby się żaden szalony naukowiec, zaprosił nas w 2018 roku dyrektor kreatywny Gucci, Alessandro Michele. Pokaz, który odbył się w pomieszczeniu przypominającym salę operacyjną, mógł okazać się prawdziwym horrorem dla gości o słabszych nerwach. Sztuczne, szpitalne oświetlenie, miarowy dźwięk medycznego sprzętu, klaustrofobiczna przestrzeń. To nie były warunki, w których ktokolwiek mógłby się zrelaksować. Modelki i modele ubrani w typowe dla projektanta eklektyczne stroje nieśli w dłoniach przerażające rekwizyty – bardzo realistyczne atrapy swoich własnych głów. Na szczęście to nietypowe akcesorium nie przyjęło się jako zamiennik torebki (poza występem Jareda Leto na Met Gali), bo wówczas ulice mogłyby wyglądać dość nieciekawie. „Odcięte głowy” nie były jedynym fantastycznym elementem tego pokazu. Nie zabrakło także figurek małych smoków, a jedna z modelek została nawet obdarowana trzecim okiem.

Na przekór atmosferze grozy, która zapanowała podczas prezentowania kolekcji, przesłanie projektanta mocno podnosiło na duchu. Tytuł pokazu – „Cyborg” – pomagał zrozumieć ideę przyświecającą wydarzeniu. Inspiracją okazał się esej Donny Haraway „A Cyborg Manifesto” przedstawiający cyborga jako istotę o płynnej, nieograniczonej tożsamości. Sięgając po to nawiązanie, Alessandro Michele chciał podkreślić moc sprawczą każdego z nas w procesie autokreacji, w którym strój jest przecież niezwykle ważnym elementem. „Jesteśmy Doktorem Frankensteinem naszego życia” – powiedział podczas konferencji prasowej. Tak więc weźmy jego radę do serca i nośmy, co chcemy. Nawet jeśli to replika naszej głowy.

Zagrać na emocjach

Podczas nowojorskiego Fashion Weeku w 2020 roku ogromne kontrowersje wzbudził pokaz streetwearowej marki Bstroy. Modele zaprezentowali na wybiegu całkiem zwyczajnie collegowe bluzy. Ale były to tylko pozory. Ubrania wyróżniały emblematy konkretnych szkół, w których doszło do masowych strzelanin: Stoneman Douglas, Columbine, Virginia Tech i Sandy Hook. To nie wszystko. Bluzy były mocno podziurawione. Tak jakby dosłownie należały do ofiar tych masakr.

Twórcy kolekcji „Samsara” (co w hinduizmie oznacza nieustanne wędrowanie, cykl narodzin i śmierci) w oświadczeniu dla tygodnika TIME zapewniali, że ich ubrania miały zwiększać świadomość na temat problemu dostępu do broni palnej oraz dodawać sił ofiarom, które przeżyły tragedię. No cóż, same ofiary miały na temat inne zdanie. Po tym jak kolekcja została przedstawiona szerszej publiczności w social mediach, rozpętała się burza. „Obrzydliwe”, „nie do przyjęcia”, „przerażające” – to tylko niektóre z epitetów, jakich użyli bliscy zamordowanych osób.

Moda często podejmuje trudne tematy, lecz w tym przypadku bardzo trudno uwierzyć w dobre intencje twórców. Zdaje się, że po prostu postanowili zarobić na czyimś cierpieniu. Z pewnością jednak ten pokaz stał się jedną z wielu niepokojących wizytówek współczesnych czasów. I niestety, jak widać, mamy wiele powodów do obaw.