Sygnowane Balmain. W kolekcji Oliviera Rousteinga na sezon jesień-zima 2013/2014 jest wszystko, co charakterystyczne dla Balmain: bogato zdobione bluzki, drapowane spódnice i szpilki. Seksownie i rockowo.

Z FRANCUSKIM AKCENTEM

Rousteing przyznaje, że inspiruje go muzyka. – Mój gust jest eklektyczny. Słucham wszystkiego: od Sade, przez Joe Dassina i Rihannę, po The Smiths. Fascynują mnie też lata 90. i top modelki: Cindy Crawford i Linda Evangelista. Jestem fanem amerykańskiej popkultury. Chciałbym spędzić więcej czasu w USA i podszlifować angielski. Jeśli poznam jakiegoś Amerykanina, wtedy szybciej się nauczę, prawda? – śmieje się. Olivier jest wobec siebie bardzo krytyczny. I chociaż biegle włada nie tylko angielskim, lecz także włoskim i niemieckim, a nawet mówi trochę po grecku, wydaje mu się, że w jego angielskim wciąż słychać francuski akcent. Równie wymagający jest wobec swojej pracy. Nie należy do tych, którzy uważają, że ich projektom należy się specjalne traktowanie. – Lubię, kiedy ubrania Balmain wyjmowane są z kontekstu, w jakim je sobie wcześniej wyobraziłem. To genialne, kiedy w jakimś magazynie widzę naszą bluzę w zestawie z szortami Balenciagi z czasów Nicolasa Ghesquière’a. W świat mody wszedłem, oglądając jego kolekcje – opowiada. Ma szacunek także do wielu innych projektantów. – Miałem szczęście spotkać Toma Forda na ostatnim balu Met w Nowym Jorku.  Bardzo lubię Karla Lagerfelda, Haidera Ackermanna, Rolanda Moureta... – wylicza. Podziwianie innych i przyjmowanie krytyki to jedne z jego głównych zalet. Podobnie jak niezaspokojony apetyt na nowe inspiracje. – Namiętnie czytam recenzje swoich kolekcji. Zaglądam na Facebooka, Twittera, śledzę wszystkie komentarze, zarówno te pozytywne, jak i negatywne. Niektóre słowa krytyki pomagają mi się rozwijać – przyznaje. Gdy mieszka w Paryżu, jego terminarz jest wypchany po brzegi. Ma mieszkanie w 4. dzielnicy, chociaż niedługo przeprowadzi się do 11., nieopodal placu Republiki. – Nie mam czasu na odpoczynek. W Paryżu jedyną moją rozrywką są kolacje z moim zespołem albo z przyjaciółmi. Najczęściej idziemy do tajskiej restauracji Mme Shawn albo do południowoamerykańskiej Anahi, ponieważ są otwarte do późna. Nie chodzę do kina, ale w samolotach oglądam seriale. Podczas lotu nie mogę spać, więc oglądam całe sezony „Willa & Grace” albo „Sześciu stóp pod ziemią”.

PRACA MNIE RELAKSUJE

Nie czuje się zmęczony? – Chciałbym mieć więcej czasu na sport. Kiedy wracam z wakacji i przypominam sobie te wszystkie wspaniałe ciała, które widziałem na plaży, natychmiast dzwonię do swojego trenera, ale motywacji wystarcza mi na dwa tygodnie. Potem wracam do ćwiczeń dopiero po kilku miesiącach – oświadcza ze śmiechem. A w jaki sposób relaksuje się po intensywnym okresie pokazów? – Nie mam potrzeby wielkiego relaksu. Zaraz po pokazie opada napięcie, a my zaczynamy myśleć o sprzedaży i przygotowaniu kolejnych kolekcji. Najlepiej odprężam się w pracy. Kocham projektowanie! Na przykład teraz, podczas tego wywiadu, jestem naprawdę zrelaksowany. Olivier Rousteing ma tysiące nowych pomysłów. Po wypuszczeniu na rynek perfum Ivoire, pierwszego zapachu domu mody, już przygotowuje następne. Firma kontynuuje swoją ekspansję i otwiera nowy sklep w Hongkongu i kolejny w Brazylii. – Nie chcę przegapić  inauguracji w São Paulo, będzie niesamowicie! – mówi podekscytowany. Czego oczekuje od dalszej przyszłości? –Jedynie tego, bym mógł dalej wyrażać siebie przez modę i żeby ludzie marzyli razem ze mną – odpowiada. Misja chyba już zakończyła się sukcesem, bo klientek marki Balmain przybywa z sezonu na sezon. Zmieniam zdanie. Olivier Rousteing nie jest po prostu cool. Bez cienia wątpliwości przyznaję, że osiągnął poziom über-cool.

TEKST Sophie Gachet Girardclos