Był luty 1967 roku, gdy do posiadłości Keitha Richardsa, gitarzysty The Rolling Stones, wtargnął oddział uzbrojonych policjantów. Muzyk wraz z przyjaciółmi odsypiał imprezę. Gdy policjanci otworzyli kolejny pokój, z wanny wynurzyła się Marianne Faithfull, którą publiczność dopiero co pokochała za przebój „As Tears Goes By”. Marianne, związana z Mickiem Jaggerem, na widok stróżów prawa zakryła się futrzanym chodnikiem, upodabniając się do Wenus w futrze, o której 100 lat wcześniej pisał jej austriacki praprastryj, Leopold von Sacher-Masoch. Policjanci mieli potem ubarwić tę historię, dodając do niej pikantny szczegół: nakryli Marianne i Micka na seksualnych igraszkach z batonem Mars w roli głównej. Plotka poszła w świat prosto z drukarni brytyjskiego brukowca „News of the World” – niedzielnego wydania „The Sun”, co już na zawsze zmieniło wizerunek piosenkarki. Mimo że lata 60. zwykło się nazywać wyzwolonymi, nadal pokutowało przekonanie, że pewnych rzeczy „nie wypada”.

Po latach Faithfull powiedziała redaktorowi Luke’owi Leitchowi:

„W latach 60. kobieta nie mogła być jednocześnie piękna i mądra. Jeśli była piękna, wołano na nią "lalunia" i traktowano jak obiekt seksualny”.

Niezgoda na takie traktowanie rosła nie tylko w Marianne. W latach 60. moda zaczęła być wyrazem buntu młodych, zerwania z tradycyjnymi wzorcami (druga fala feminizmu). A ponieważ rockmankom wolno było więcej, eksperymentowały z ubiorem, co szybko podchwyciła ulica.

Faithfull była jedną z it-girls, o których mówiło się wszędzie. Raz ubierała nieprzyzwoicie krótkie mini od Mary Quant, innym razem rozszerzane spodnie 7/8, kapelusz z dużym rondem i okulary muchy. Do jej niegasnącej gwiazdy wrócił w 2014 roku Hedi Slimane, mianując ją muzą Yves Saint Laurent (był wówczas dyrektorem kreatywnym tego domu mody).

Dwa lata później Clare Waight Keller odwzorowała na pokazie Chloé skórzany kombinezon artystki, w którym w 1968 roku wystąpiła w filmie „Dziewczyna na motocyklu”, partnerując Alainowi Delonowi. 

Stylu Marianne nie byłoby bez jej przyjaciółki – Anity Pallenberg, niemiecko-włoskiej aktorki (zagrała m.in. w „Barbarelli”), modelki i poliglotki – mówiła biegle pięcioma językami. Obie można usłyszeć w chórkach do „Sympathy for the Devil” The Rolling Stones. To Pallenberg określiła styl zespołu – podbierali ubrania z jej garderoby. Najczęściej nurkował w niej Keith Richards, jej partner, łasy na komplementy, którymi obsypywano go za stylizacje.

Styl ten odtwarzały potem m.in. projektantki Bella Freud, Gucci (aksamitne garnitury), Saint Laurent (potężne, rude futra) i Pam Hogg. Lou Doillon, zapytana o to, na kim wzoruje swój image, odparła: „Na Richardsie i Anicie”. O mamie Jane Birkin nie wspomniała...

Ekstrawagancki styl Anity był jej skarbem. Faithfull pisała o niej w swoich wspomnieniach tak:

„Była oszałamiająca, hipnotyzująca i niepokojąca. Inne kobiety wypadały obok niej blado”.

Robiła wszystko po swojemu. Zamiast paskami talię obwiązywała szalami. Lubiła cętki, paski i kropki – najchętniej w jednym zestawieniu. Jeśli koszule, to jedwabne. I biżuteria. Dużo biżuterii.

Na początku lat 90., już jako absolwentka szkoły Central Saint Martins na kierunku projektowania tkanin, swoją wiedzą wspierała Vivienne Westwood. Jeśli ktoś się zastanawia, gdzie leżą korzenie mody festiwalowej – odpowiedź brzmi: w szafie Anity. Styl boho chic? Również. Dekady później hołdowały mu Kate Moss, Alexa Chung i Sienna Miller.

Moss zresztą przyjaźniła się z Anitą, a jej życie w pewien łobuzerski sposób toczy się według scenariusza życiorysu Pallenberg, z tym że dzieliła szafę z Pete’em Dohertym, a jej stylizacje z Glastonbury stały się inspiracją dla wielu marek (Topshop, Free People, H&M). Moss, podobnie jak Alexa Chung, odrobiła też lekcje z historii mody.

W latach 60., gdy na ulicach rządziły ich idolki – Faithfull, Pallenberg czy Boyd – największą popularność wśród artystów zdobywały sklepy vintage, takie jak I Was Lord Kitchener’s Valet. Za grosze można było kupić tam kaftany wojsk korony czy napoleońskie, które w zestawieniu ze sztybletami czy z czółenkami mary jane wprawiały fanów w zachwyt.

Z tej tradycji, inspirując się kulturą lat 60. i 70., korzystał Alessandro Michele. Pokazy Gucci Cruise 2019 dedykował Stevie Nicks z Fleetwood Mac, a do kampanii zaprosił Florence Welch, Susie Cave – założycielkę marki The Vampire’s Wife – czy wspomnianą Chung.

Można w tym upatrywać przyczyn szalonego sukcesu finansowego włoskiego domu mody. Dziś też jesteśmy świadkami społeczno-kulturalnych przemian, na które reaguje moda. A co z tymi, którzy wolą ostrzej?

Po to był punk, który w latach 70. rozkwitł na więdnących już kolorowych kwiatach w potarganych hipisowskich włosach. W nowojorskich klubach wyrazy swojego buntu recytowała w białej koszuli z żabotem Patti Smith. Po niej na scenie wiła się Blondie w obcisłych dżinsach.

Za oceanem ulice londyńskiej dzielnicy Chelsea ubierała Vivienne Westwood, drąc w strzępy koszulki z nadrukowanym portretem królowej Elżbiety II i pokazując jej przebity agrafką język. I gdy zdawało się, że już nic nie będzie tak szokować, na scenę wyszła Courtney Love, współtworząc na początku lat 90. styl charakterystyczny dla dziewczyn grających grunge, dość nieszczęśliwie ochrzczony mianem „kinderwhore”. Minisukienki baby doll, buty mary jane, do tego podkolanówki i roztarty ostry makijaż sprawiły, że okrzyknięto ją osobowością, której stylizacje warto naśladować. Szybko, mimo nieposkromionego temperamentu, stała się muzą nie tylko Slimane’a czy Anthony’ego Vaccarello, ale przede wszystkim Karla Lagerfelda.

Dlaczego rockandrollowe dziewczyny stają się ikonami projektantów? Ich nonszalancki styl wyraża nie tylko artystyczną fantazję, ale przede wszystkim jest (bardziej lub mniej świadomą) reakcją na rzeczywistość. Za mini, młodzieżowym buntem przeciw skostniałym normom w latach 60., punkowym nihilizmem lat 70. czy grunge’ową beznadzieją lat 90. stoją wartości, z których dziś czerpiemy.