Okej, porównania Miłoszewskich z Kingami jest mocno ryzykowne, ale od czegoś ten premierowy felieton dla Elleman.pl trzeba zacząć. Z dwóch braci znany jest oczywiście ten starszy - Zygmunt. Facet, który porzucił serię o prokuratorze Szackim ledwo po trzecim tomie i to w momencie, kiedy znajdowała się ona u szczytu popularności. No takie zagranie zawsze budzi szacunek. Szczególnie, że machnął potem „Jak zawsze”. Książkę, której streszczenie brzmi jak kiepski żart. Bo rozumiecie, para staruszków świętuje rocznicę ślubu, uprawiają seks, co jest doświadczeniem tak szokującym, że w rezultacie przenoszą się w czasie z powrotem do lat sześćdziesiątych. Ale do alternatywnej rzeczywistości, gdzie w Polsce rolę ZSRR przejęła Francja. Wyobrażam sobie, że kiedy wydawca usłyszał ten pomysł, to się walnął ręką w czoło. Ale umowa była już podpisana, zaliczka wypłacona i trzeba było szyć z tym, co się miało. Efekt? Jedna z najlepszych powieści 2017 roku. Zabawna, mądra i wzruszająca.

Na kolejną swoją powieść Miłoszewski kazał nam czekać ponad dwa lata. W 2020 ukazała się „Kwestia ceny”. I teraz, uff, bolesne wyznanie, Zygmunt udowodnił tą powieścią, że jest długość przed każdym twórcą kryminałów w tym kraju. Każdym! Jeśli jeszcze tego nie czytaliście, to naprawdę nie wiem, na co czekacie. Fantastyczny, przemyślany, barwny thriller. Powiedziałem o tym Zygmuntowi w prywatnej rozmowie, teraz podzielę się tym publicznie - kiedy porównuję moje książki z jego, to moje są teatrem telewizji. Żeby nie było, bardzo dobrym teatrem telewizji. Ze świetnym scenariuszem, niesamowitymi kreacjami aktorskimi i z najlepszymi nazwiskami w obsadzie (tak, bezczelnie sam sobie tutaj kadzę). Ale jakie by to świetne nie było, to widać, że wszystko kręcone jest w studio, o dekoracje są z dykty i kartonu. „Kwestia ceny” natomiast jest jak film w Technicolorze. Zupełnie inne doznania i opad szczeny, że tak w ogóle można.

O ile Zygmunt jest pisarzem, który od czasu do czasu jest scenarzystą, to jego brat Wojtek jest scenarzystą, który bywa pisarzem. Na swoim koncie ma odcinki „W głębi lasu”, „Prokuratora” czy „Znaków”, ale też „Policjantów i Policjantek”. W powieściach zadebiutował „Inwazją” w 2017 roku o... no cóż... inwazji Rosję na Polskę. Dopisał do tego kolejne dwie części „Farbę” i „Kontrę”. Od razu powiem, że tych książek nie czytałem. Jakoś nie kręcą mnie takie militarno-przygodowe opowieści. Ale recenzje trylogia zebrała niezłe.

Wziąłem się za to za „Kastora” i „Bez reszty”, czyli dwa kryminały z komisarzem Kastorem Grudzińskim. Zresztą, bez wielkiego entuzjazmu. Jednego Miłoszewskiego w tym gatunku muszę już znosić, dwóch to zdecydowanie za dużo. Miałem więc nadzieję, że będzie to coś słabiutkiego i będę mógł Wojtka skreślić z listy konkurentów. Niestety, czekało mnie tutaj rozczarowanie.

„Kastor” i „Bez reszty” dzieją się na początku lat dziewięćdziesiątych w Krakowie. Zmiana ustroju, milicja obywatelska staje się policją i pośpiesznie przemalowuje polonezy, rodzi się przestępczość zorganizowana. A z tym wszystkim musi się zmagać główny bohater wraz ze swoim kolegami z pracy, którzy są zbiorem indywiduów i oryginalnych, i życiowo mało ogarniętych. Dość powiedzieć, że to Kastor Grudziński, który mieszka z dwoma szczurami i ma problemy, żeby popłacić rachunki, wydaje się najmocniej z nich wszystkich stać na nogach.

Jeśli ktoś szukał w „Kastorze” i jego kontynuacji podobnych tonów, co w trylogii o Szackim, to się zawiedzie. Kryminały starszego z braci Miłoszewskich były poważniejsze, spokojniejsze, bardziej przemyślane i było w nich większe zacięcie publicystyczne. Wojtek pisze kryminały kryminalne. Czyli bezpretensjonalne, przepełnione akcją, nastawione na dostarczenie czytelnikowi maksymalnej dawki rozrywki. I to mu się udaje. Ja te dwie książki przeczytałem w trzy dni i trzymam kciuki, żeby powstała kolejna część.

Oczywiście, nie byłbym sobą, jakbym nie ponarzekał. Szczególnie w „Kastorze” widać, że Wojtek Miłoszewski szuka swojego głosu w kryminale. Jedzie schematami (ach te mroczne sekrety z przeszłości, bez których najwyraźniej nie może się obyć żaden porządnych śledczy), rozwiązanie wydaje się być zrobione trochę na siłę, i w ogóle ma się wrażenie, że autor próbuje złapać zbyt wiele srok za ogon. Widać tu też jego scenopisarskie doświadczenie. To jest powieść, którą można by z łatwością przerobić na telewizyjny serial. Każda scena musi mieć puentę, każdy dialog ma przypominać słowną szermierkę. I niestety, w powieści nie do końca to działa. Tych wad pozbawiona jest druga część, w której dostajemy stu procentową policyjną opowieść. To prosta historia (co nie jest żadnym zarzutem) o grupie zdeterminowanych funkcjonariuszy, którzy postanawiają walczyć ze złem. Jest tu akcja, jest humor, jest dramat. Wszystko w odpowiednich proporcjach i co tu mówić - działa to jak złoto.

W pojedynku braci Miłoszewskich na prowadzeniu jest ciągle starszy. Ale też w sumie nie wiem, na ile warto ich porównywać. Dla Zygmunta kryminał to narzędzie do tego, żeby zmierzyć się z Polską, polskością, naszą historią, to okazja do publicystycznej wypowiedzi ukrytej mniej lub bardziej dyskretnie we wciągającej historii detektywistycznej. Wojtek skupia się bardziej na rozrywce. Ma być szybko, ma być wciągająco, ma być zabawnie. Żadnych smutów i roztrząsania historycznych zaszłości. Oba podejścia działają. Także, kiedy sięgacie po książkę Miłoszewskiego, to w sumie nie musicie zwracać uwagę na imię. I tak będziecie zadowoleni.