I to dotyczy całej „Furiozy”. To film kibolsko-gangsterski, sensacyjny, a nie reportaż. Pewne rzeczy bierze więc w umowny nawias, ale czuć w nim prawdę. Zresztą nie tylko ja tak miałem. Dziennikarz Szymon Jadczak, autor serii tekstów o kibicach Wisły Kraków, a potem książki na ten temat, napisał po sensie mniej więcej to samo, co teraz ja. Ale on z kolei zwrócił uwagę na wierność kibolskim realiom.

„Furioza” to opowieść o fikcyjnej grupie kiboli pewnego klubu na Pomorzu. Jego nazwa nigdy nie pada, ale możemy się domyślać, że chodzi o Lechię Gdańsk. Chociaż to akurat jest nieistotne, bo ta historia mogłaby się wydarzyć w dowolnym innym, dużym mieście. Grupa od dawna jest na celowniku policji, która podejrzewa jej członków o handel narkotykami. I współpracę z innym gangsterem, Mrówą, który przy okazji też jest kibolem. Ale konkurencyjnej ekipy. Oczywiście, podejrzenia policji są bezzasadne, bo Furiozą rządzi Kaszub. Który jest takim szlachetnym kibolem starej daty, trochę ojcem dla swoich chłopaków i pilnuje, żeby trzymali się z daleka od gangsterki i narkotyków. No, ale funkcjonariusze są uparci i umieszczają w ekipie swojego człowieka. A jest nim rodzony brat Kaszuba. I proszę się nie martwić, że Państwu spoileruję ten film, bo to wszystko wydarza się w ciągu pierwszych dziesięciu minut. A potem historia się komplikuje, kilka razy skręca w nieoczekiwanym kierunku, ale konsekwentnie zmierza do mocnego finału.

Dużo jest w tym obrazie poruszanych tematów. Konflikt szlachetnego bandziora z cynicznym gangsterem, walka starych z młodymi, zasady kontra chciwość, podszyta miłością i wzajemną troską rywalizacja dwóch braci i tak dalej, i tak dalej. Oczywiście, należą one wszystkich do żelaznego zestawu kina gangsterskiego, ale jak to mówią Amerykanie, jeśli coś nie jest zepsute, to po co to naprawiać? I tak właśnie jest w przypadku „Furiozy” - to po prostu działa. Wszystkie te wątki spinają się w jedną, spójną i satysfakcjonującą opowieść.

Ogromna w tym zasługa obsady, która potrafiła wycisnąć scenariusz na sto dziesięć procent. W recenzjach pewne przeczytacie pewnie zachwyty nad rolą Mateusza Damięckiego, który gra tutaj Goldena, najbliższego i najbardziej zaufanego kumpla Kaszuba (w którego wcielił się z kolei Wojtek Zieliński). I fakt, takiego Damięckiego jeszcze w kinie nie widzieliśmy. Mocnego, brutalnego, balansującego na granicy szaleństwa. Zaskakująca, zapadająca w pamięć kreacja. Ale nic nie ujmując Damięckiemu, to była tak napisana postać. Dlatego osobiście dużo bardziej doceniam Szymona Bobrowskiego, który wcielał się w Mrówę. Bezwzględny gangster, kibol, ale z poczuciem humoru. Okrutny, sprytny, ale też miejscami niejednoznaczny. Postać, którą łatwo znienawidzić, ale którą równocześnie bardzo chce się lepiej poznać. Bobrowski po prostu kradnie każdą scenę, w której się pojawił. No i para głównych bohaterów, czyli Weronika Książkiewicz w roli policjantki Dzikiej i Mateusz Banasiuk jako Dawid, brat Kaszuba, zmuszony do współpracy ze służbami. Oboje stworzyli zaskakująco wielowymiarowe postacie. No i ile tam się dzieje w drugim planie! Łukasz Simlat jako policjant prowadzący śledztwo, Sebastian Stankiewicz jako Buła (element komiczny, który ma przełamywać powagę, ale spełnia swoją funkcję i faktycznie śmieszy, co w takich filmach nie jest przecież normą), cała ekipa Furiozy. Na ekranie tyle się dzieje, że widz ma problem, żeby zdecydować na czym zawiesić wzrok. Na tym tle zawodzi trochę Janusz Chabior i cały wątek związany z jego postacią. Moim zdaniem chyba jednak w tym filmie po prostu niepotrzebny.

„Furiozę” wyreżyserował Cyprian T. Olencki, a scenariusz do niego napisał wspólnie z Tomaszem Klimalą i udała im się rzecz bardzo trudna. Stworzyli dobry, rozrywkowy (jednak!) film sensacyjny w kibolskim klimacie, ale zachowując przy tym pewną powagę i wierność realiom. Olencki i Klimala bardzo dobrze znają gatunkowe klocki, wiedzą, jak je wymieszać i jak z nich budować swoją opowieść. Wiedzą, kiedy ma być do śmiechu, wie, kiedy ma być strasznie, a kiedy wzruszająco. Jasne, nie odkrywają Ameryki, nie stworzył obrazu przełomowego, ale też chyba nie o to chodziło. Widz miał dostać ponad dwie godziny intensywnej, trochę szalonej jazdy po bandzie i to właśnie Olencki ze swoją ekipą nam dostarczył. Szacunek!