Michał Marciniak, fot. Michał Radwański

SZTUKA I KOMERCJA

Łazienki Królewskie, pokaz kolekcji jesień–zima 2013/2014 Łukasza Jemioła. Wybieg zaaranżowany jest jak romantyczny, nieco gotycki ogród. W tle spektakularna ściana z czarnych liści. Ta zachwycająca scenografia to dzieło Ewy Iwańczuk, jednej z najlepszych scenografek mody. Łukasz Jemioł uwielbia z nią pracować, bo oboje nie znają słowa „niemożliwe”.

– Kiedy do pokazu wiosna–lato 2012 zażądał czerwonego piasku z Australii, przez prawie miesiąc szukaliśmy jego zamiennika w Polsce. Znaleźliśmy go na korcie tenisowym pod Warszawą. Był to pył ceglany z małej, łódzkiej fabryki – opowiada Ewa, gdy spotykam się z nią za kulisami pokazu w Łazienkach. Ewa rozumie się z projektantami, bo sama studiowała modę na łódzkiej ASP. – Już w klasie maturalnej asystowałam przy produkcji pokazów, a podczas studiów zauważyłam, że scenografia interesuje mnie bardziej niż samo projektowanie ubrań. Później poznała Tomka, swojego obecnego partnera, także scenografa. Zaczynali od reklam, sesji mody. Nie było wówczas takiej specjalizacji w Polsce jak scenografia mody. – Scenografowie z teatru projektowali sztukę dla sztuki. My potrafiliśmy połączyć sztukę, komercję i modę – tłumaczy Ewa. Pierwszy pokaz zorganizowała w 1989 roku. To była reaktywacja marki Vistula. Do starego, opuszczonego budynku wprowadziła stare samochody i meble, powyginane fotele, ławy o nierównej powierzchni. Wszystko owinęła skrawkami czerwonego materiału. Wybieg był czarny. To był spektakuarny sukces. Vistula zleciła jej dalsze pokazy. Zaczęli się zgłaszać kolejni projektanci i marki. Niektórzy mieli minimalne fundusze. – Kreatywność polega na wyczarowaniu magii z niczego. Na Zachodzie jest inaczej, jest nieporównywalnie większy budżet, rozmowy zaczynają się od budżetu 50 tysięcy euro na scenografię. U nas te sumy są znacznie niższe – tłumaczy. – Ale ludzie widzą już, że warto inwestować. Aranżacja typowego pokazu, z wybiegiem i ze sceną, kosztuje około 100 tysięcy złotych – zdradza. Sama nieustannie szuka inspiracji. Jeździ na biennale sztuki, stara się podpatrywać zachodnie pokazy, śledzi prace artystów. Choć miała już dyplom łódzkiej ASP, dokształcała się w Szkole Projektowania Wnętrz w Warszawie. – Trudno mi wyobrazić sobie scenografa, który nie ma solidnego, artystycznego przygotowania – mówi. – Scenografia mody to sztuka użytkowa. W pracy nad pokazem czy sesją zdjęciową musisz umieć połączyć sztukę wysokich lotów z komercją. Musisz nabyć pewien warsztat, rozeznanie i umiejętności, których nie przeskoczysz. Marzę, żeby pewnego dnia otrzymać telefon od Miuccii Prady. Skupiam się jednak na tym, co tu i teraz. Zawsze pracuję na 100 proc.

MISTRZ CEREMONII

Na pokazy mody przychodzą gwiazdy, sponsorzy, styliści i blogerzy. To często kilkutysięczny tłum wymagających gości, nad którym ktoś musi zapanować. Mistrzem tej sztuki jest Michał Marciniak, właściciel agencji eventowej Black Tie. Jego kariera w modzie również zaczęła się przez przypadek. – Pracowałem jako selekcjoner i menedżer w warszawskich klubach i restauracjach. Ponieważ z natury jestem mistrzem ceremonii, zawsze dbałem o to, żeby wszyscy goście czuli się dobrze. Znali mnie wszyscy. Gwiazdy, ludzie biznesu, projektanci mody. W 2009 roku Tomek Ossoliński zapytał, czy nie chciałbym powitać i zadbać o gości na jego pokazie. Tak się zaczęło – mówi. Dziś Michał zatrudnia kilkanaście osób. Dba, by na pokazie nie było zamieszania, by gwiazdy trafiły do ścianki, by każdy usiadł na swoim miejscu. Dzięki niemu z warszawskich pokazów zniknęły hostessy. – Zamiast ładnie wyglądających pań, które nic nie robią, oferuję grupę profesjonalistów, którzy znają gości, wiedzą, gdzie ich usadzić, potrafią obronić się przed natarczywością fotoreporterów. Jesteśmy ludźmi, którzy potrafią ugasić setki nagłych pożarów i dbają o detale, po to by goście spędzili udany wieczór – mówi. Ludzie marzą, by znaleźć się w jego zespole. Zatrudnia najlepszych i zapewnia im profesjonalne szkolenie. Uczy, jak się ubrać, tłumaczy zasady dress code’u, pokazuje, jak kupić dobry garnitur. Szkoli z zasad savoir-vivre’u. Jego ludzie bezbłędnie rozpoznają każdego z gości, bo zanim zaczną pracować, godzinami sprawdzają w internecie, jak kto wygląda. – Żeby ze mną pracować, nie trzeba mieć skończonych konkretnych szkół ani doświadczenia. Trzeba jednak mieć niezwykle umiejętności organizacyjne i wysoką kulturę osobistą – tłumaczy Michał. Na nasze spotkanie przychodzi ubrany w garnitur Etro i krawat Burberry. W ręku kalendarz, smartfon. Pracuje przy pokazach najlepszych projektantów, w tym Roberta Kupisza, Dawida Wolińskiego, La Manii czy duetu Paprocki & Brzozowski. Jest też szefem obsługi pokazów Fashion Week Poland w Łodzi. Wszyscy chcą z nim pracować. – Moja praca wydaje się prosta. Gdy jednak biorą się za to amatorzy, łatwo o tragedię. Gdy obsługa straci kontrolę, zaproszone osoby w chaosie siadają gdzie popadnie, a gwiazdy, które przychodzą w ostatniej chwili, nie mają swojego miejsca – mówi. – Nie o to chodzi, by kogoś wypraszać. Tylko by nie dopuścić do awaryjnych sytuacji. A gdy już powstaną, w mgnieniu oka i dyskretnie je rozwiązać. Dyskrecja to podstawa w tym zawodzie. Od Michała nie dowiem się, kto awanturuje się o miejsce oraz którą gwiazdę zdarzało się jego ludziom odwieźć do domu, bo za dużo wypiła. – Takie sytuacje się zdarzają, ale nigdy nie usłyszysz ode mnie nazwisk ani szczegółów – mówi. Na tym polega profesjonalizm.

tekst: Ina Lekiewicz